The Walking Dead, Episode 5: No Time Left - zakończenie, bez huku, ale zapadające w pamięć
Nie płakałem na piątym epizodzie The Walking Dead. Ale długo go nie zapomnę.
Nie będę zdradzał fabuły - bowiem Ci, którzy zagrali i tak zorientują się o co chodzi. A nie wyobrażam sobie, że jeśli ktoś grał w poprzednie odcinki, to mógł nie kupić nowego.
Zakończenie pięcioodcinkowej opowieści to ten moment, kiedy moje oczekiwania urosły do maksimum. Poprzednie epizody bywały lepsze i gorsze, ale nie schodziły poniżej poziomu dobrej gry. Zawsze Zostawiały pytania - o decyzje, które podjąłem i wydarzenia, które w efekcie nastąpiły. Apogeum osiągnął epizod czwarty, który zakończył się paskudnym cliffhangerem. Nic dziwnego, że grę w piąty zaczynałem nerwowo.
Jeśli, ktoś dotychczas nie zauważył - epizod piąty ostatecznie daje do zrozumienia, że The Walking Dead jest grą, w której opowiedziana zostaje pewna konkretna historia. TellTale daje co prawda graczowi możliwość wyboru, ale prowadzi go określoną ścieżką. Nie ma w tym jednak nic złego, bowiem dla każdego ta ścieżka będzie wyglądać inaczej.
Po drodze gracz spotyka mnóstwo wyborów , które choć nie zmieniają akcji znacząco, to pozwalają graczowi wyrazić siebie. To on zdecyduje, co zrobi Lee, jakie ryzyko podejmie, jaki głos zabierze w dyskusjach. Usłyszałem niedawno ładne porównanie: granie w The Walkind Dead jest jak jazda pociągiem. Choć trasa jest zawsze ta sama, to gracz wybiera, na których stacjach się zatrzyma, kogo zabierze i jaki bagaż zapakuje. Lee może nie przebierać w środkach, być pochopny i gwałtowny i zdecydowanie brać czyjąś stronę, jak i też ważyć każde słowo, starać się pozostać neutralnym i przede wszystkim troszczyć się o Clementine. Albo zachowywać się niestabilnie, kierując się potrzebą chwili i porywami serca.
Choć wybory nie zmienią biegu gry, to ich konsekwencje są aż nadto widoczne - choć chwilowe, potrafią byś wstrząsające i nie raz zmuszały mnie do przemyśleń: „Cholera, mogłem tego nie robić”. Choć The Walking Dead nie umożliwia wyboru dowolnej ścieżki, to zostało zaprojektowane tak, że wszystko do końca podtrzymuje tę iluzję.
Epizod 5. to potwierdza - gra daje na tyle dużo okazji do lekkiej zmiany biegu wydarzeń, że czuję teraz silną potrzebę zagrania w nią drugi raz. Zaczyna się jednej z tych mocnych decyzji z odczuwalnymi konsekwencjami - która znacząco zmienia głównego bohatera. Przyznam, że się na to zdecydowałem - choć łatwo nie było, bo TellTale zmusza, bym przeszedł przez każdy krok tej trudnej decyzji. Jeden po drugim. Boli, wzdrygam się. Ostatnio miałem tak przy scenie tortur w Grze o Tron RPG. Zimne ciarki na plecach - czuję obrzydzenie dla tego, co zrobiłem. Choć czuję też, że musiałem. Nie wiem, na ile naprawdę musiałem - czy faktycznie zmieniło to rozgrywkę. Przyglądając się potem bohaterowi doszedłem do wniosku, że może nie - ale być może jednak kupiłem nieco czasu. Ta niepewność po podjętej decyzji pojawia się jeszcze w kilku miejscach - to mocny punkt całej serii Walking Dead - rzadko mamy tu do czynienia z czarno-białymi wyborami. Do tego przyzwyczaiły poprzednie epizody - piątka nie jest wyjątkiem.
The Walking Dead bardzo umiejętnie grało ze mną: wyzwoliło emocje, jakie udało się wyzwolić niewielu grom: złość, bezsilność, radość, poczucie przywiązania i uczucie niepewności towarzyszące do końca. Między momenty rozmów i trudnych decyzji wciśnięto kilka epizodów poświęconych akcji, w tym jeden nie ustępujący Dead Rising czy Left4Dead - będący świetną okazją do wyrzucenia z siebie wściekłości na świat, który nikomu nie odpuszcza.
Ponieważ to jednak ostatni epizod, to musi w pewien sposób odnieść się do tego, czego dokonaliśmy w przeszłości. Tu mam nieco mieszane uczucia - z jednej strony gracz jest wyraziście skonfrontowany z decyzjami z przeszłości, ale dokonywane jest to wyłącznie słownie. Zabrakło mi więcej momentów, gdy zobaczyłbym konsekwencje swoich decyzji. Dialog - choć dokładnie wypomina, co zrobiłem - nie zostawia takiego wrażenia. Z drugiej strony zaskoczyło mnie, jak daleko sięgnął w przeszłość i do jakich wydarzeń się odwołał. Twórcy co prawda zdecydowali się nieco na deus ex machina, ale bez obaw - wyjaśnienie jednej z większych tajemnic ma całkiem sensowne umocowanie w fabule.
Rozliczenie z wyborami i grzechami przeszłości to nie wszystko. Pozostaje jeszcze pytanie - co stanie się z głównymi bohaterami. Zakończenie rozbito na kilka etapów i w sumie każdy na swój sposób pozostawia niedosyt. We wspomnianym pierwszym chciałbym dowiedzieć się więcej o konsekwencjach swoich czynów. W drugim zrobić więcej, mieć jeszcze na coś wpływ. W trzecim dowiedzieć się więcej o losie osób, które mi towarzyszyły, a los nas rozłączył. Najgorszy zaś jest czwarty, bo jedną z najważniejszych kwestii w grze pozostawia niedopowiedzianą, a ja rozpaczliwie pytam - co dalej. The Walking Dead kończy się mocno, odrobinę przewidywalnie, ale pozostawia wrażenie, że twórcy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Mam mieszane uczucia - z jednej strony chciałbym poznać ciąg dalszy już szykują drugi sezon (bo szykują).
Pomimo tego, że The Walking Dead nie daje aż tyle wolności, ile obiecało, to jednak poleciłbym je każdemu, kto od gry wymaga czegoś więcej niż akcji i rozrywki. The Walking Dead potarga wasze dobre samopoczucie, zasmuci Was i wkurzy. I będziecie jej za to wdzięczni.
Paweł Kamiński
Jeśli jeszcze nie graliście w The Walking Dead, to możecie też przeczytać też dokładną recenzję epizodu pierwszego (bez spoilerów), trójgłos (ze spoilerami) o epizodzie drugim, list do Telltale, do napisania którego skłonił mnie epizod trzeci (też bez spoilerów) oraz recenzję epizodu czwartego, gdzie spoilery są dobrze ukryte.