The Sinking City – recenzja. Koszmar w Oakmont ma barwę atramentowo-czarną
I jest plugawy. I bardzo mi to odpowiada.
27.06.2019 | aktual.: 24.10.2019 14:46
Detektyw Charles Reed przybywa do Oakmont w poszukiwaniu remedium na dręczące go wizje. Ale miasto ma własne problemy – jest częściowo zatopione i odcięte od kontynentu, przez co do niektórych miejsc da się dotrzeć tylko łodzią. Co więcej, po ulicach zaczynają krążyć dziwaczne istoty, co zmusza policję do zabarykadowania niektórych dzielnic. Ludzie skarżą się na halucynacje, znikają w tajemniczych okolicznościach, zaś na światło dzienne wypływają dawno zapomniane kulty. Gangi uaktywniają się, podobnie jak bezwzględne stare rody, które postanawiają wykorzystać niepewną sytuację, by pozbyć się przeciwników politycznych. Jak w tym wszystkim odnajduje się bohater?Charles jest zdesperowany, by przede wszystkim pomóc sobie, ale skoro wokół panuje takie zamieszanie, nie dziwi go, gdy każdy, do kogo się zwróci, ma co innego na głowie. Nie jest on jednak chłopakiem na posyłki. Nie każda napotkana osoba ma dla niego jakieś zadanie, chociaż na ich liczbę nie można narzekać. Detektyw podejmuje się odnalezienia zaginionych, rozwiązania zagadki zabójstwa czy kradzieży, ale nie jest najemnym wykidajłą, który za garść nabojów (taka waluta obowiązuja w Oakmont) oczyści piwnicę ze zmutowanych szczurów.
Platformy: PC, Switch, Xbox One, PS4
Producent: Frogwares
Wydawca: Bigben Interactive
Data premiery: 27.06.2019 (PC, PS4, Xbox One), listopad 2019 (Switch)
Wersja PL: napisy
Wymagania: Windows 7-10, Intel Core i5-2500, 8 GB RAM, NVIDIA GeForce GTX 770.
Grę do recenzji podrzucił wydawca. Graliśmy na PC.
Ach, gdybyż to były zmutowane szczury albo karaluchy! Takie, które można rozdeptać butem lub wybić trutką. Wtedy byłoby prosto i bezboleśnie. Gatunków potworów nie jest wiele, ale te kilka pokracznych kreatur, które napotka na swej drodze Reed, mogłoby doprowadzić na ataku serca najlepszego łowcę. Zresztą, kontakt ze zbyt wielką ich liczbą powoduje, że Charles zaczyna mieć omamy wzrokowe i zawroty głowy. Wtedy walka jest utrudniona i trzeba szybko wziąć środek na uspokojenie.Morderstwo z zimną krwią albo bycie świadkiem zjawisk paranormalnych też wyraźnie zaburzają poczytalność detektywa. Nie ułatwia tego fakt, że on sam potrafi wejść w trans i ujrzeć przeszłe wydarzenia prowadzące do zbrodni (odrobinę jak w Return to Obra Dinn). Zna też technikę medytacji zwaną Pałacem Umysłu, która pozwala mu łączyć fakty i wyciągać wnioski.Ponadto w śledztwie wspomagają go różnego rodzaju archiwa, obecne w Bibliotece Uniwersyteckiej, na komisariacie czy w urzędzie miasta. Każde archiwum zawiera inny rodzaj danych i czasami Charles musi się nieźle napocić, by wyszukać żądaną informację. A żeby nie było tak łatwo, władze Oakmont nie uznają numeracji budynków, dlatego większość lokacji Charles musi odnaleźć na mapie sam.I to wszystko składa się na bardzo ciekawe, wymagające i nieraz dość czasochłonne śledztwo. Mało jest gier z tak ciekawie oddanym procesem dedukcji i wyszukiwania informacji, więc pod w tym względem The Sinking City wybija się ponad konkurencję.Nieco inaczej jest z tym, co widzi Charles. Miasto samo w sobie jest wspaniale zepsute, miejscami tak sugestywnie odrażające, że aż czuć unoszący się zapach zgnilizny, a miejscami dekadenckie i zgniłe z zupełnie innego powodu. Ale Unreal Engine to leciwe narzędzie – tekstury lubią się spóźniać i nakładać na siebie w dziwny sposób, światło zachowuje się jak żywa istota łopocząca skrzydłami (nie pytajcie się mnie, co to znaczy, ale takie odnoszę wrażenie). Postacie przechodniów wpadają na ściany albo blokują się w drzewach. Tu coś chrobocze, tam skacze. Twarze są wyraziste, ale pozbawione żywiołowej mimiki, czasami wręcz sztuczne. Gdybyż tylko Frogwares zostało obsypane górą pieniędzy, Oakmont i jego mieszkańcy mogłyby wyglądać o wiele ciekawiej.Tym bardziej, że jestem pewna, iż Lovecraft poleciłby puścić to miasto z dymem – tak bardzo przesiąknięte jest jego mitologią. Już i tak bardzo cierpię z powodu piekielnego upału, więc żadne gromy nie są mi straszne, zatem zaryzykuję stwierdzenie, że takiej gry w uniwersum Cthulhu potrzebowałam. Podobało mi się, że poszczególne opowieści nie były trywialne, a decyzje nie należały do łatwych i, o tempora, o mores, nie byłam zmuszana do dokonania wyboru między byciem zdegenerowaną zołzą a ciepłą, płaczliwą, pełną współczucia kluchą (przepraszam, ale tak widzę postacie praworządne dobre w większości gier).Lubowałam się w wyszukiwaniu licznych nawiązań, nie tylko do twórczości mistrza z Providence, ale też historii z lat 20 XX wieku. Polubiłam też Charlesa, jego smutne spojrzenie basseta i to, jaki jest flegmatyczny i nieprzesadnie charyzmatyczny. Nie potrzebuję kolejnego Shepharda, który zawojuje kosmos – Reed jest bohaterem idealnie skrojonym na potrzeby historii, która nie jest ani przyjemna, ani optymistyczna. Przecież każdy, kto zetknął się z choćby jednym opowiadaniem Lovecrafta, wie, jak źle się to wszystko kończy...Podczas przechodzenia między dzielnicami pojawiają się ekrany ładowania z różnego rodzaju poradami. Zgodnie z jedną z nich można oprzeć się obłędowi, który nawiedził Oakmont, albo mu się poddać. Ja radzę w pełni zanurzyć się w tym, co przygotowała ekipa z Frogwares, skoczyć na główkę w ocean ich opowieści. Na dnie czeka na was historia pozbawiona niezłomnych bohaterów i złotego środka, który pozwoli nam zachować czystość charakteru i neutralność. Tam jak pleśń rozprzestrzeniają się plugawe kulty, obiecujące cierpiącym nadzieję na lepsze jutro albo przynajmniej niepozbawioną sensu śmierć. Wciąż żywe są tradycje oparte na dominacji i walce między rodami, sięgające zamierzchłych czasów.A w samych trzewiach Oakmont i we śnie każdego mieszkańca rozlega się głęboki oddech drzemiącego na dnie morza przedwiecznego zła, nazwanego tak tylko dla wygody śmiertelników. To świat obcy, wyjątkowy i niepodobny do żadnego innego, a jednocześnie jeden z tych, w których naprawdę nie chcielibyśmy się znaleźć. Ale poznać go warto, tak jak warto sięgnąć po The Sinking City.