The Legend of Zelda : Phantom Hourglass - recenzja
Na samym wstępie muszę zaznaczyć, że nigdy nie byłem fanem serii Zelda - flagowej sagi Nintendo. Jeden z najbardziej wychwalanych tytułów na GameCuba - Wind Waker znudził mnie po kilku godzinach i nigdy już do niego nie wróciłem. Z tego też powodu do najnowszej odsłony Zeldy, która pojawiła się na przenośnej konsolce Big N podchodziłem ze sporą rezerwą zupełnie nie zwracając uwagi na kosmiczne noty jakie tytuł uzyskuje. Moje obawy okazały się wyssane z palca, jako że ku swojemu własnemu zaskoczeniu otrzymałem megahit - w moim osobistym rankingu najlepszy tytuł roku 2007 r.
14.11.2007 | aktual.: 30.12.2015 14:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
TO WIDAĆ!
Oprawa graficzna zachwyca. Całe otoczenie, podobnie jak i postacie są trójwymiarowe. Wszystko jest zrobione w bajkowym stylu, od razu wiadomo kto jest zły, a kto dobry. Niesamowicie oddano morze, nasz okręt przebija się w piękny sposób przez fale, unosząc się przy tym w charakterystyczny sposób, co mimowolnie powoduje uśmiech na twarzy każdego nawet najbardziej sceptycznego gracza. Widoczność na morzu jest bardzo duża. Górny ekran pokazuje mapę, na której zaznaczono wyspy, poruszające się jednostki oraz sporo innych atrakcji (także tych niemiłych). Zbliżając się na mapie do wyspy widzimy na głównym ekranie jak powoli wyłania się ona z oddali - szok. Do tego nad naszym statkiem latają mewy, musimy uważać na różnego rodzaju przeszkody, które potrafią niespodziewania wyłonić się z głębin oraz na wrogów, którzy zechcą nas niespodziewanie zaatakować (ośmiornice, rekiny). Takiej dbałości o szczegóły nie widziałem już dawno.
TO SŁYCHAĆ!
Oprawa audio stoi na równie wysokim poziomie. Muzyka jest bardzo klimatyczna, podobnie jak i odgłosy walki oraz otoczenia (mewy!). Niestety bardzo brakowało mi tego, że teksty wypowiadane przez postacie pojawiają się jedynie w formie napisów, brak mówionych dialogów to jedna z nielicznych rzeczy, której tej grze brakuje. Z uwagi jednak na fakt, iż najnowsza Zelda to pozycja przeznaczona na przenośna konsolkę można to całkowicie zrozumieć i wybaczyć.
I CZUĆ !
Sterowanie rozwiązane zostało fenomenalnie. Dotychczas zarzucałem Nintendo, że zdecydowana większość hitów na DS'a traktuje ekran dotykowy wyłącznie jako dodatek, z którego równie dobrze można zrezygnować nic nie tracąc. Phantom Hourglass całkowicie to zmienił! Praktycznie wszystko robimy tutaj stylusem. Sterowanie jest do tego niesamowicie wygodne i niewiarygodnie intuicyjne.
Postacią poruszamy swobodnie wodząc po ekranie dotykowym. Nie sprawia to absolutnie żadnych problemów i jest bardzo precyzyjne. Przyzwyczajenie się do sterowania to kwestia minut jeśli nie sekund. Pewnym problemem jest tylko szybkie przełączanie broni podczas walki, ale tak naprawdę to nie trzeba tego robić zbyt często.
Walka ze zwykłymi przeciwnikami jest bardzo prosta i ogranicza się do odpowiedniego kreślenia ciosów stylusem. Niektórzy przeciwnicy są odporni na standardowe ataki, trzeba ich np. uprzednio ogłuszyć, a następnie zaatakować w plecy. To, co rozwiązano niezwykle ciekawie to potyczki z bossami. Każda jest inna i sprowadza się do właściwego stosowania zdobywanych w grze przedmiotów (bumerang, łuk, bomby i innych).
Zamach mieczem wykonujemy nakreślając linię w dowolnym miejscu, proste dźgnięcie to linia prosta w kierunku wroga, przewrót to małe kółko przy linii ekranu, atak rażący wszystkich wrogów wokół wykonujemy kreśląc koło dookoła Linka (jeśli z tym przesadzimy postać dostaje „kręćka” i nie może się ruszyć przez chwilę!).
Tym, co niesamowicie wykorzystuje potencjał dotykowego ekranu DS'a jest możliwość swobodnego rysowania i pisania po mapie. Możemy tam nie tylko zaznaczać kolejność wciskania różnego rodzaju przycisków i dźwigni, ale także dokonywać dowolnych niemalże zapisków. Stanowi to doskonałą formę notatnika i zamiast bazgrać na kartce albo starać się na siłę coś zapamiętać po prostu dokonujemy określonego zapisu i w razie potrzeby do niego powracamy (np. niektóre drzwi wymagają namalowania na nich określonego symbolu, odpowiedni wzór znajdujemy na innej wyspie, przerysowujemy go na ekran i wykorzystujemy w dowolnym momencie!).
TAK WIELE, ZA TAK NIEWIELE
Sama gra jest bardzo rozbudowana. Poza głównym wątkiem fabularnym, mamy do wykonania wiele fakultatywnych zadań pobocznych. Wymienię tutaj łowienie ryb, czy też szukanie skarbów. Oczywiście skarbów możemy szukać tylko jeśli znajdziemy mapy, które wskazują nam miejsce ich zatopienia. Po dopłynięciu do oznaczonego jako czerwony X punktu, opuszczamy na samo dno chwytak (wpierw musimy go zakupić) i lawirując pomiędzy minami i skałami idziemy aż na samo dno, gdzie czeka na nas skrzynia z losowo wybranym skarbem. Zdobytych w ten sposób skarbów używamy albo do wzmocnienia naszego bohatera (możemy w ten sposób znaleźć np. magiczny piach do klepsydry, który zwiększy czas swobodnego przeszukiwania świątyni) albo do ulepszenia naszego statku (ma on naprawdę wiele możliwych wersji, a części z danego rodzaju czynią go bardziej wytrzymałym). Czasem w skrzyni znajdziemy „tylko” lokalną walutę, którą następnie możemy spożytkować w jednym ze sklepów (każda większa wyspa ma taki).
W trudach podróży naszemu bohaterowi pomagają trzy rodzaje Spiritów (Siły, Mądrości, Odwagi). Zdobywamy je stopniowo w ramach postępów w grze. Każdy z nich w specyficzny sposób zwiększa możliwości naszego bohatera (możemy „używać” tylko jednego naraz). Dodatkowo w trakcie gry zbieramy odpowiednie kryształy (po 20 na każdego), po zebraniu 10 i udaniu się w odpowiednie miejsce następuje ulepszenie danego spirita, które objawia się np. wzmocnieniem miecza ogniem (po ulepszeniu Spirit of Power).
Występujące w grze postacie są niesamowicie zabawne. Naszym towarzyszem jest pirat Lineback, który znany jest z bycia tchórzem i mitomanem, do tego podczas morskich wojaży prześladuje nas jego dawna przyjaciółka, z którą kiedyś żeglował pod piracką banderą (musimy z nią walczyć wiele razy, co bywa dosyć śmieszne). Często wpadamy na listonosza (latający kupidyn), który przynosi nam wiadomości (jednym z dodatkowych questów jest dostarczenie wiadomości do adresata) oraz podarki od postaci, którym w grze pomożemy. Spotykamy także egzotyczne plemiona, starych podróżników-dziwaków, syreny, szalonego wynalazcę, wędrownych kupców i wiele, wiele innych interesująch postaci, z których humor aż tryska.
TEMPLE OF THE OCEAN KING
Kluczowym miejscem dla całej fabuły jest Temple of The Ocean King, miejsce do którego będziemy musieli wielokrotnie wracać. Niby nic w tym niezwykłego poza faktem, że owa świątynia wysysa z naszego bohatera życie, a chroni przed tym jedynie tytułowa klepsydra. Niestety jej możliwości są ograniczone i zapewni nam ona ochronę jedynie przez pewien określony czas. Zwiększa się on wraz z pokonywaniem kolejnych bossów lub też w chwili gdy odnajdziemy odpowiednie skarby (więcej magicznego piachu), tym niemniej przez większość gry będzie go zdecydowanie zbyt mało. Może to być dla niektórych osób frustrujące, jako że do świątyni będziemy powracali kilka razy i zawsze musimy zaczynać od początku (po pewnym czasie od ok. połowy) tym niemniej ja nie miałem z tym większych problemów (tylko pierwsze podejście do każdego piętra może sprawiać kłopoty, później idziemy tą samą drogą i wiemy co i jak należy zrobić).
Klimat jest wręcz niesamowity. Gra wywołuje wyjątkowo pozytywne emocje. Błyskawicznie wczuwamy się w atmosferę i zapominamy o całym świecie. Przez kilkanaście godzin świetnej zabawy nie nudziłem się nawet przez chwilę. Do tego ani na moment nie odczuwałem znużenia i naprawdę nie chciałem aby przygoda dobiega końca.
GRA ROKU ?
The Legend of Zelda : Phantom Hourglass to tytuł niesamowity, wręcz magiczny. Świetna oprawa, charakterystyczny klimat i kosmiczna wręcz jakość rozgrywki sprawia, że to właśnie przenośna konsola Nintendo dostarcza nam najlepszy tytuł 2007 roku. Nie zagrać w tę grę to ogromna strata i mogę z całą odpowiedzialnością polecić ją każdemu, nawet jeśli specjalnie dla niej miałby kupić DS'a. Gdybym w 2007 r. miał zagrać tylko w jedną pozycję to wybrałbym Zeldę. Absolutny must have i megahit, warty każdej wydanej złotówki.