The Legend of Zelda Majora's Mask 3D - recenzja
Odświeżanie znanych gier zawsze ma więcej sensu wtedy, gdy pierwowzór ukazał się więcej niż kilka lat temu. Tak jak właśnie Maska Majory.
Fani proszą, fani mają. W porównaniu do zeldowych rimejków Nintendo, których szeregi zasiliła właśnie Majora's Mask, cała ta kotletowa maskarada innych wydawców nabiera karykaturalnych kształtów. Po pierwsze, o wadze trzech zretuszowanych przygód Linka (oprócz Majory również Ocarina of Time i Wind Waker) trudno już dzisiaj dyskutować - to pozycje obowiązkowe z historycznego punktu widzenia. Wstyd nie znać, nie kojarzyć. Po drugie, swoich pierwszych urodzin nie obchodziły w zeszłym roku (dziś recenzujemy tytuł, który na świat przyszedł piętnaście lat temu). Po ostatnie jednak i najważniejsze: wszystkie trzy nadal są topowymi produkcjami, czarującymi bez względu na sentyment i platformową przeszłość. A Majora's Mask w tej małej grupce zajmuje szczególną pozycję.
A horrible fate The Legend of Zelda: Majora's Mask - zwiastun Najdziwniejsza. Niejasna. Niepokojąca. Przygnębiająca. Tymi przymiotnikami określa się z dzisiejszej perspektywy bezpośrednią kontynuację Ocarina of Time, najwyżej - obok Super Mario Galaxy - ocenianej gry w dziejach. Niewąskie buty do wypełnienia, prawda? To, czego nie można było przeskoczyć, postanowiono ominąć szlakiem radykalnego eksperymentu. Link trafia zatem nie do kolejnej inkarnacji Hyrule, tylko zdecydowanie mniejszej Terminy, nie pokonuje Ganona, nie ratuje Zeldy.
Spotyka za to niegrzecznego chłopca skrywającego twarz za tajemniczą maską (tytułowa Majora), z której przyczyny przemienia się w drewnianego Deku. W trakcie prologowej pogoni za rozrabiaką wielokrotnie spojrzy w niebo, by zauważyć, iż księżyc (hipnotyzujący gracza przerażającym grymasem) zbliża się do powierzchni planety. Większy z każdą minutą. Mieszkańcy zaczynają panikować. Następuje desperacka ewakuacja. Po siedemdziesięciu dwóch godzinach (czyli około jednej tarczy zegara czasu rzeczywistego) będzie miała miejsce katastrofa, od której nie ma ucieczki.
Można tylko skorzystać z cheatów. Znaczy okaryny. Song of Time przeniesie gracza w czasie o te trzy doby wstecz, do punktu zero. Zabierze ze sobą zdobytą w tym trakcie wiedzę i garść kluczowych przedmiotów. Jeżeli komuś zdołaliśmy pomóc lub wypełnić poboczne zadanie, pieśń czasu wszystko niweluje. Zabawa zaczyna się od początku, postaci poznają nas na nowo, bossowie odżywają, żaden rozwiązany problem nie pozostaje rozwiązanym do napisów końcowych. Ale przynajmniej księżyc jest jeszcze daleko.
Link Murrey
The Legend of Zelda Majora's Mask 3D
Czas płynie nieubłaganie, nawet jeżeli znamy już triki na jego delikatne spowolnienie (warto pogaworzyć z roztańczonym strachem na wróble). Podstawowym uczuciem towarzyszącym pokonywaniu zagadek Terminy jest stres. Utknąłeś w środku dungeonu, nie masz bladego pojęcia, co zrobić dalej, a zegar oznajmia już apokalipsę? Wielka szkoda, księżycowi jest na pewno żal. Czas płynie zawsze - tak, tak, również podczas wizyt w sklepie. Na domiar złego postaci żyjące w tym świecie funkcjonują według ustalonego grafiku, więc jeśli będziesz chciał otrzymać od nich kolejne zabawki (a niektóre naprawdę ułatwiają dalszą wędrówkę), nauczysz się ostatnich trzech dni ich życia na pamięć.
Sidequestami Majora's Mask stoi. Do zeldowego kanonu przeszła już wieloetapowa próba uratowania romantycznego związku lub obrona stodoły przed inwazją obcych (sic!), wyjątkowo zainteresowanych lokalnym bydłem. Każda z napotkanych postaci oferuje cząstkę informacji o świecie przedstawionym (interesujące są zwłaszcza poglądy na nadchodzący koniec świata) i mniejszą lub większą aktywność poboczną. Jeżeli jednak wolą gracza jest, by całą tę zawartość ominąć i skupić się wyłącznie na wątku głównym, to nic nie stoi na przeszkodzie. Bo pod ekstrawaganckim płaszczem skrywa się całkiem klasyczna Zelda.
It's dangerous to go so slow
The Legend of Zelda Majora's Mask 3D
Przez lata narósł wokół MM mit, że jest trochę za mała. Czemu z satysfakcją krzyczę „Objection!”. Owszem, cztery lochy to mniej niż w pozostałych trójwymiarowych odsłonach, ale ich jakość, design i atmosfera wystarczą, aby po ukończeniu ostatniego chcieć wypuścić uszami parę. Lub obrócić pokój do góry nogami. Pożyczonemu z Ocarina of Time inwentarzowi towarzyszy zróżnicowany zestaw masek, których użyteczność waha się od zabawnie bezsensownych (maska ucząca Linka wyluzowanego układu tanecznego) po absolutnie obligatoryjne. Trzy najważniejsze służą do przemiany w inną rasę (szybujący Deku, toczący się Goron i nurkujący Zora) - każdej poświęcono tyle wyzwań oraz zagadek, by po kilkunastu godzinach nie wyobrażać już sobie eksploracji w ludzkiej formie. To znakomita innowacja lekko oklepanego systemu.
Skompresowana mapa świata, gdzie zaufaną Eponą przemieścimy się z zaśnieżonych gór do rajskiej plaży w ciągu kilkudziesięciu sekund, tylko służy koncepcji płynącego czasu. Wystarczy, że potrafimy zaplanować dokończenie kilku różnych questów w trakcie jednego „apokaliptycznego” cyklu - nie powinniśmy dodatkowo za bardzo błądzić. Ekstremalny pomysł wymagał pod tym względem pewnych uproszczeń. Mięsko, czyli dungeony, zachowało naturalny rozmiar. Nie wyobrażam sobie rozgryzienia za pierwszym podejściem enigmy Great Bay Temple (wliczając uciszenie opasłego bossa pod koniec) w standardowym limicie trzech wirtualnych dób. Wyzwanie otwarte, może się skusisz?
3Doby w świetle księżyca
The Legend of Zelda Majora's Mask 3D
Niemniej pod kilkoma względami pierwotna Majora's Mask zestarzała się bardzo nieszczęśliwie. Grafika - najważniejszy dla przeciętnego odbiorcy element, gdyby zostawić ją w pierwotnej formie (co można było już sprawdzić na Virtual Console), zaszkliłaby oczy. I nawet Expansion Pack by nie pomógł. Jednak doświadczenie nabyte przy retuszowaniu Ocarina of Time nie poszło w las. Ekipa z Grezzo solidnie podbiła rozdzielczość wszystkich tekstur, zwiększyła zasięg widzenia i dorysowywania obiektów, przyprawiając całość kilkoma ładnymi filtrami i tym samym odmładzając tytuł o jakieś pięć lat - jedną generację konsol. Efekt końcowy prezentuje się na ekraniku 3DS-a idealnie, aż prosząc gracza o przesunięcie zakurzonego suwaka od trójwymiaru. Ale nie spodziewałem się niczego innego po następcy Ocariny 3D.
Usprawnienia graficzne to jednak nie wszystko. Pozostałe zmiany docenią głównie fani oryginału, gdyż współczesny gracz bez nich nie rozpocząłby jakiegokolwiek romansu z Majorą. Na przykład możliwość zapisywania stanu gry w wyznaczonych punktach, nie tylko po „przeżyciu” trzydniowego cyklu i odegraniu Pieśni Czasu. Tak, kiedyś najkrótsza sesja przed telewizorem trwała całą godzinę. Koncept zupełnie niedzisiejszy i absolutnie niemożliwy w przypadku konsoli przenośnej. Dla zapominalskich rozszerzono Bomber's Notebook, który choć nadal trudny do rozszyfrowania, przypomina nam teraz o ciągniętych questach przy pomocy ustawianych ręcznie alarmów. Zawsze coś. Trzecia modyfikacja z grupy istotnych pozwala „przeskoczyć” w czasie (Song of Double Time) o dowolną liczbę godzin, a nie do wyznaczonych punktów. Prosto i dobrze.
The Legend of Zelda Majora's Mask 3D
Kombinacje nie ominęły również potyczek z bossami, dzisiaj już z pewnością kultowych (i jak gdyby trochę powiedzmy „prekursorskich” dla wyśmienitego Shadow of the Colossus). Bestie działają teraz według nowych schematów, mogą mieć słabe punkty w innych miejscach lub wprowadzić do walki nieznane zagrywki. Zieloni gracze i tak bawić się będą dobrze, dla weteranów nowym wyzwaniem będzie płatająca figle pamięć.
Nowe stare śmieci Przy okazji The Legend of Zelda: Majora's Mask 3D głupio byłoby zapomnieć o całym zamieszaniu wokół nowego modelu 3DS-a. Miałem przyjemność ograć ten tytuł na obu konsolach, a wniosek w postaci szybkiej piłki dla czytelnika brzmi: New 3DS. Nie sądziłem, że obecność drugiej „gałki” (a co z tym idzie - możliwość dowolnego poruszania kamerą) i doskonalszy efekt 3D, zachęcający nareszcie do grania z efektem głębi (bo kto wcześniej to robił?), będą wystarczającym argumentem, żebym dał „nowej” konsoli zielone światełko całkowitej akceptacji. A jednak Majora's Mask wydaje się wprost stworzona do ogrywania na „Nju”.
Grać? To oczywiste, drogi Czytelniku. Zastanawiałem się, jak ten tytuł, ze swoimi eksperymentami, dziwnostkami i psychodelicznymi grzybkami, zniesie próbę czasu. Czy będzie czarował tak, jak robił to piętnaście lat temu. A skoro odpowiadam bez najmniejszego zająknięcia, nie wątpię już, że piszę o absolutnej klasyce. Ocarina of Time mogła być „najlepsza” (w różnych układach i systemach znaczeniowych), lecz to Majora's Mask wryje się pamięć głębiej. Jako gra - hipnotyzująca i stresująca przygoda najwyższej klasy - oraz jako dzieło sztuki. O czym milczałem pod recenzenckim przebraniem. Rzadko bowiem równie ważny temat porusza się z tak nieodczuwalną metaforyką.
The Legend of Zelda Majora's Mask 3D
3DS dla większości z Was będzie pierwszym możliwym kanałem poznania Majory. Nasze karaibskie warunki drugiej połowy lat 90., pełne bazarów i zarośniętych sklepikarzy, nie sprzyjały ani Nintendo 64, ani wymaganemu ówcześnie Expansion Packowi. Nawet jeżeli zrobisz to półtorej dekady później - nie wahaj się ani chwili dłużej. Nintendo zakończyło okres odgrzewania (mniemam, że Twilight Princess i Skyward Sword, jeszcze nie takie retro, trafią tylko na Virtual Console). Następny przystanek - zupełnie The Legend of Zelda. Zagryzam wargi w ekscytacji.
Adam Piechota
*Nowym wersjom starych gier (HD, remasterom, remake'om, portom i konwersjom) nie wystawiamy noty, jeśli skala zmian i unowocześnień tego nie uzasadnia.
- Platformy: 3DS
- Producent: Nintendo EAD, Grezzo
- Wydawca: Nintendo
- Dystrybutor: Conquest
- Data premiery: 13.02.2015
- PEGI: 12