The Gallery: Call of the Starseed – recenzja. Dobry VR, ale czy dobra gra?

The Gallery: Call of the Starseed – recenzja. Dobry VR, ale czy dobra gra?

The Gallery: Call of the Starseed – recenzja. Dobry VR, ale czy dobra gra?
Bartosz Stodolny
26.06.2016 22:51, aktualizacja: 27.06.2016 10:07

Albo Stodolny się starzeje i przechodzi mu krytyczne spojrzenie na nowe technologie, albo faktycznie komuś w końcu wyszło. Skłaniam się ku drugiemu stwierdzeniu i daję The Gallery kredyt zaufania.

Przetestowałem Rifta, potem spędziłem trochę więcej czasu z HTC Vive. Wirtualna rzeczywistość nadal mnie nie porwała, ale zacząłem patrzeć na nią nieco przychylniejszym okiem. Ta generacja to w mojej opinii fundamenty i szkielet budynku. Solidne, choć wymagające jeszcze kilku poprawek. Teraz pora na ściany, czyli po prostu gry.Z tymi bywa różnie. Duże studia i wydawcy boją się pełnoprawnych tytułów AAA dedykowanych goglom, co w sumie nie jest aż tak dziwne. To ciągle rozwijająca się technologia, sprzęt jest na razie drogi i trudno dostępny, więc zainwestowanie milionów dolarów w grę, która może i będzie świetna, ale się nie zwróci faktycznie jest problematyczne. Zarówno Oculus, jak i Valve starają się zachęcić do robienia „poważnych” tytułów na ich sprzęty, choć obie firmy mają do tego diametralnie różne podejścia, ale droga jeszcze daleka.Z drugiej strony mamy całą masę mniejszych produkcji. Wiele z nich jest ciekawych i dających frajdę, ale powiedzmy sobie szczerze – to VR-u nie zrobi. Na szczęście jest też coś pomiędzy. Gry oferujące coś więcej, niż sam „VR experience”, ale nadal mniejsze i niezależne. Właśnie takim czymś jest The Gallery: Call of the Starseed studia Cloudhead Games.Zaczynamy na plaży. Ot, fajna plaża. Ładnie tu, w słuchawkach słychać fale i mewy, gdzieniegdzie znajdują się miejsca, w których jeszcze niedawno ludzie spędzali czas, w tle widać latarnię morską.Przemieszczam się dalej, podnoszę muszlę, przykładam ją do ucha, słyszę szum morza. Kawałek dalej znajduję kamień. A co tam, podniosę go i sobie rzucę. Bo mogę. Kto by pomyślał, że po ponad ćwierćwieczu grania radochę będzie sprawiało mi rzucanie otoczaków do wody?Nadal nie wiem o czym jest The Gallery, ale na tym etapie zupełnie mnie to nie obchodzi. Bawię się otoczeniem, pochłaniam świat gry. Fabuła? Pewnie jakaś jest. O kurde! Fajerwerki! Ciekawe… TAK! Da się podpalić lont i po chwili stoję jak głupek gapiąc się na kolorowe rozbłyski!Jeśli człowiek wie co robi, pierwszy epizod The Gallery można skończyć w niecałe dwie godziny. Ale gdzie w tym frajda? Powiem wam – w goglach wirtualnej rzeczywistości. Gdyby nie Vive na głowie i kontrolery w rękach byłaby to kolejna gra z cyklu „łaź w kółko rozwiązując wcale nie tak wymagające zagadki”. A jeśli dodatkowo mamy miejsce, by w pełni skorzystać z oferowanego przez Vive trybu pokoju, to w ogóle bajka.

To właśnie wirtualna rzeczywistość robi tę grę, podobnie jak gra robi wirtualną rzeczywistość i jedno bez drugiego nie ma sensu. Formuła przygodówki z perspektywy pierwszej osoby idealnie pasuje do tej technologii. Szczególnie że, przynajmniej na razie, ani zagadki, ani fabuła nie są porywające. Wiemy, że coś się dzieje, że zamieszane są w to jakieś siły spoza planety i że pewnie w kolejnych epizodach zostanie to rozwinięte. Jest świrnięty profesor, zaginiona siostra głównej bohaterki i ona sama, musząca dokopać się do jakiejś wielkiej tajemnicy.W śródtytule użyłem stwierdzenia „demo technologiczne” i trochę tak jest, ale tym razem nie stosuję tego w pejoratywnym znaczeniu. Call of the Starseed pokazuje możliwości gogli VR i to, co można zrobić z tym gatunkiem. Człowiek całym sobą chłonie świat gry, zaczyna zwracać uwagę na elementy, które normalnie by zignorował, jak wspomniane już fajerwerki. Nawet głupia zabawa latarką wydaje się być czymś nowym, czego jeszcze nie było. Podobnie jak chodzenie po kanałach, sięganie co chwilę do plecaka po mapę, świecenie na nią rzeczoną latarką i szukanie drogi. Zwykle w grach nie lubię się gubić, tutaj czułem, że jest to nieodzowny element rozgrywki.Okej, udało się ochłonąć po świetnym pierwszym wrażeniu, teraz pora na nieco bardziej stonowany komentarz. Największe zastrzeżenia mam do fabuły, która tak naprawdę jest szczątkowa i przysłaniają ją doznania związane z wirtualną rzeczywistością. Przez większość gry nie wiemy, o co chodzi, skrawki informacji udaje się wydostać z porozrzucanych notatek i audiologów w postaci kaset magnetofonowych wkładanych do starego odtwarzacza marki „TONY”.JTNDZGl2JTIwc3R5bGUlM0QlMjdwb3NpdGlvbiUzQXJlbGF0aXZlJTNCcGFkZGluZy1ib3R0b20lM0FjYWxjJTI4MTAwJTI1JTIwJTJGJTIwMS44MCUyOSUyNyUzRSUzQ2lmcmFtZSUyMHNyYyUzRCUyN2h0dHBzJTNBJTJGJTJGZ2Z5Y2F0LmNvbSUyRmlmciUyRkFsbFNsaW1IYXB1a2ElMjclMjBmcmFtZWJvcmRlciUzRCUyNzAlMjclMjBzY3JvbGxpbmclM0QlMjdubyUyNyUyMHdpZHRoJTNEJTI3MTAwJTI1JTI3JTIwaGVpZ2h0JTNEJTI3MTAwJTI1JTI3JTIwc3R5bGUlM0QlMjdwb3NpdGlvbiUzQWFic29sdXRlJTNCdG9wJTNBMCUzQmxlZnQlM0EwJTNCJTI3JTIwYWxsb3dmdWxsc2NyZWVuJTNFJTNDJTJGaWZyYW1lJTNFJTNDJTJGZGl2JTNFNie przepadam za tą formą odkrywania fabuły, bo moim zdaniem niepotrzebnie wstrzymuje akcję, a dodatkowo za sprawą VR-u ciężko skupić się na słuchaniu. W moim przypadku zwykle audio sobie leciało, a ja akurat próbowałem wrzucić coś do ogniska, albo jak głupi machałem latarką po ścianie.Podobnie jest z zagadkami. Nie są one specjalnie skomplikowane czy wymagające, a cała ich magia opiera się o fakt, że rozwiązujemy je z goglami i kontrolerami ruchowymi. Jedną z nich są wspomniane już kanały, z których musimy znaleźć wyjście, inna to na przykład takie dopasowanie bezpieczników na tablicy rozdzielczej, by zapewnić stabilny dopływ prądu do krat i opuścić je, dostając się do zamkniętego za nimi artefaktu. Nic wyjątkowego.Trzeba pamiętać, że Call of the Starseed to dopiero pierwszy epizod, który bardziej niż w samą grę ma nas wprowadzić w wirtualną rzeczywistość i zapoznać z „obsługą” The Gallery. Dlatego więcej tu zabawy otoczeniem, nawet w postaci podnoszenia kamieni i rzucania nimi w co popadnie, czy na pozór bezsensownego biegania po obszarze gry.Bo widzicie, z tym sterowaniem wcale nie jest tak lekko i choć rozwiązane jest dobrze, to trzeba poświęcić chwilę na jego opanowanie. Vive nawet w trybie pokoju oferuje ograniczony obszar, zatem nie ma mowy o swobodnym poruszaniu się po poziomach. Dlatego ludzie z Cloudhead Games zastosowali system Blink, czyli po prostu teleportację. Wciskamy przycisk na kontrolerze, głową wskazujemy miejsce, następnie kierunek patrzenia i po chwili jesteśmy przenoszeni w nowe miejsce.Działa dobrze, ale momentami są problemy z ustaleniem kierunku i precyzją, szczególnie gdy chcemy znaleźć się w dokładnym punkcie. Powoduje też pewną dezorientację i łatwo się pogubić na przykład w wąskich, wijących się korytarzach. Drugą kwestią jest interakcja z otoczeniem i manipulacja przedmiotami. Na początku ciężko wyczuć odległość czy uświadomić sobie, że tak naprawdę w ręku trzymamy kontroler, a nie dzbanek. W pewnym momencie profesor zaczyna rzucać nam przewodniki, które musimy włożyć do skrzynki elektrycznej. Złapanie ich potrafi być wyzwaniem, nie wspominając już o tym, że raz w redakcji przyłożyłem w sufit skacząc po wyjątkowo wysoko rzucony przedmiot.Do tego wszystkiego idzie się jednak przyzwyczaić i pod koniec epizodu bez problemu manipulowałem przedmiotami, poruszałem się w przestrzeni czy ogólnie ogarniałem wirtualną rzeczywistość. Przyzwyczaić natomiast nie idzie się do słabej jakości tekstu. Nie jest to wina tej konkretnej gry, bo wszystkie VR-owe produkcje borykają się z problemem nieczytelnych i rozmazanych czcionek. Czytanie notatek i przeglądanie mapy jest bardzo niewygodne i męczy wzrok, także tutaj przed producentami sprzętu i oprogramowania jeszcze dużo pracy. Co ciekawe, oni też dostrzegają te niedogodności i sam John Carmack zapowiedział już, że zajmie się tematem.

Pytanie, co dalej z The Gallery? Pierwszy epizod kończy się dokładnie w momencie, kiedy mija spowodowane VR-em wrażenie, wtedy też akcja zaczyna się rozkręcać. Ta zapowiada się ciekawie, natomiast na razie grę trzeba traktować jako pokaz możliwości kompletnego rozwiązania, jakim jest połączenie gogli, kontrolerów ruchowych i szerszego rozpoznawania położenia gracza w przestrzeni. Call of the Starseed pokazuje też, jak powinny wyglądać gry z tego gatunku w wirtualnej rzeczywistości.

Platformy: PC, HTC Vive*

Producent: Cloudhead Games

Wydawca: Cloudhead Games

Data premiery: 05.04.2016 r.

Wymagania: Intel i5-4590; 8 GB RAM

NVIDIA GeForce GTX 970 4 GB / AMD Radeon R9 290 lub lepsza

Grę do recenzji kupiła redakcja.

Testowaliśmy wersję PC. Screeny pochodzą od wydawcy. Gra będzie obsługiwała gogle Oculus Rift po premierze kontrolera Oculus Touch.

Piszę to chyba pierwszy raz od startu VR-u, ale jest to gra, która bez gogli nie byłaby tak dobra, jak z nimi. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że zupełnie nie miałaby sensu. Jest to bardzo ważne dla tej technologii i mam nadzieję, że inni deweloperzy wezmą przykład z Cloudhead i niebawem napiszę na Polygamii recenzję, która w tytule będzie miała słowa: Pierwszy VR-owy system seller.Wrażenia z kolejnego epizodu The Gallery dopiszę tutaj po jego premierze. Ocena pojawi się po ukazaniu się finału gry.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)