The Forest – recenzja. Sezon na kleszcze w pełni
A majówkę spędziłem w lesie, w którym borelioza to najmniejszy problem...
07.05.2018 12:41
Na The Forest po raz pierwszy wpadłem już cztery lata temu przy okazji debiutu w Early Accessie. Z zasady nie kupuję nieukończonych gier, tym razem zauroczyła mnie jednak wizja. Marzyłem o horrorze w otwartym świecie, z jednej strony opartym o konieczność przetrwania, z drugiej natomiast okraszonego fabułą. Obecność tej ostatniej oznaczała w tym gatunku zwykle zamknięcie w mniej lub bardziej uwierających korytarzach.
Platformy: PC
Producent/Wydawca: Endnight Games
Wersja PL: Tak
Data premiery: 30.04.2018
Wymagania: Windows 7 – 10, Intel Core i3 2.4 GHz, 4 GB Ram, GeForce 8800 GT 512 MB ram, 5 GB HDD
W grę do recenzji zainwestował autor, w czasie gdy nie myślał jeszcze o pisaniu dla Polygamii. Screeny też przygotował sam.
Ostatecznie moja przygoda w lesie nie potrwała wtedy długo – dałem sobie spokój po 5 godzinach. Do tematu fabuły nawet nie doszedłem, ograniczając się do wzniesienia w tym czasie wszystkich możliwych konstrukcji (nie żeby było ich w tamtym czasie szczególnie dużo), „smakowania” ludzkiego mięsa i obserwowania z konsternacją śmieszną fizykę piłeczek tenisowych. Twórcy pominęli – niczym zwykle nauczyciele w zadaniach z fizyki – wszelkie opory ruchu i straty energii, skutkiem czego raz rzucone, odbijały się w nieskończoność od okolicznych obiektów.
Ponownie do lasu wróciłem po dwóch latach, ot tak, zobaczyć co w trawie piszczy. Księga survivalu wydatnie wypełniła się już wtedy różnorodnymi konstrukcjami i nie trzeba było więcej wpisywać w menu komendy „calmforest”, żeby pograć w świecie bez przeciwników. Piłeczka tenisowa po każdym zderzeniu z przeszkodą zaczęła jak w rzeczywistości tracić 2/3 wysokości. No i sprawiająca wrażenie kompletnej fabuła. Choć krótka, nie była kompletna i rozwijała się w interesujący sposób. Wydawało mi się wtedy, że od debiutu dzielą nas już dosłownie dni. Tymczasem developerom z Endnight Games bardziej niż na szybkiej premierze zależało, by gra hulała na najbardziej aktualnej wersji silnika Unity. Gdy na wersji 1.0 The Forest zacząłem już stawiać krzyżyk, jak grom z jasnego nieba runęła wiadomość o debiucie. Chociaż wydana 30 kwietnia łatka nie zmienia tak naprawdę wiele, przypomina nam jednak, że już najwyższy czas na recenzję.Nasza przygoda na opanowanej przez kanibale wyspie zaczyna się dokładnie tak samo jak w 2014 roku. Samolot, którym lecimy, ulega katastrofie, a gdy otwieramy oczy, odkrywamy, że jak na dupnięcie w ziemię z bardzo dużą prędkością, otacza nas niewiele zwłok. W zasadzie tylko jedna rozsmarowana po podłodze kobieta z toporkiem wbitym w brzuch. Już parę chwil po wydostaniu się z wraku samolotu zaczniemy dziękować opatrzności, że kozik nie zadzwonił jej na bramkach… i wcale nie dlatego, że rusza za nami w pościg stado ludożerców. To po prostu narzędzie, bez którego niewiele da się zrobić. Roboty dla gracza natomiast trochę się znajdzie, bo poza przeżyciem trzeba będzie też ustalić, gdzie podziała się załoga samolotu oraz nasz syn.Kiedy już opuścimy pokład i zbierzemy „pisiont” kamieni na zbudowanie na otwartej przestrzeni napisu SOS (w sumie nie wiadomo po co, ale można to zrobić), dociera do nas, że o przetrwanie będzie trzeba całkiem hardo powalczyć. Przeciwności będzie dość sporo a do najbardziej dotkliwych zaliczają się: kanibale, głód, pragnienie i zimno. Na każdego przeciwnika znajdzie się jednak sposób, minie jednak kilka godzin nim zostaniemy panem sytuacji.Gdy burczy w brzuchu, najprościej jest nazbierać patyków i sklecić prostą pułapkę. Teoretycznie na króliki, nieraz wpadnie w nią jednak także niezdarna jaszczurka (te lubią także zahaczyć ogonem ognisko). Jeżeli nie macie cierpliwości do polowania, zawsze można pobiec też na plażę. Żółwie morskie trzeba trafić gdzieś w kręgi szyjne zamiast na oślep opukiwać toporkiem skorupę, do ich zalet należy jednak to, że nigdzie im się nie spieszy. Czego nie można powiedzieć o sarnach czy dzikich świniach. Pozostawiają po sobie co prawda bardzo dużo mięsa, ale trzeba na nie mieć w zanadrzu porządny łuk i strzały. Albo odrobinę szczęścia, bo lubią zblokować się na teksturach. Czasem też polowanie zwyczajnie się nie opłaca, bo mięso dość szybko staje się drugiej świeżości (*). Dalej można je oczywiście zjeść, ale może odbić się to chorobą. Podobnie jak odżywianie się grzybami i jagodami. Drodzy wegetarianie, na tej wyspie nie będzie się wam podobać.Podobnie pochorować można się od picia wody z byle sadzawki. Na starcie możemy uzbierać dość pokaźny zapas puszkowanych napojów i uzupełniać go, penetrując wnętrza porozrzucanych po wyspie bagaży. Co za świat... a mi w wakacje wyrzucili coca colę do śmietnika na odprawie... Czasem jednak, gdy gazowane picie się skończy, przyjdzie potrzeba zwrócić się o pomoc do natury. Wodę można na szczęście uzdatnić, przy pomocy znalezionego w świecie gry garnka. Ogółem mechanizmy związane z zaspokajaniem głodem i pragnienia zrobiono tak, że trzeba odrobinkę się natrudzić, ale nie są tu daniem głównym.
O wiele ciekawsze są zabawy w architekta. Przede wszystkim dlatego, że obok zdefiniowanych konstrukcji typu dom, altana czy ognisko, The Forest oferuje także całą gamę prostych elementów jak fundament, podłoga, schody lub dach. Stwarza to duże możliwości, jeżeli chodzi o zaprojektowanie wymarzonej nieruchomości. Po wybraniu elementu, w świecie gry po prostu pojawia się jego zarys i możemy nim manewrować do woli, dopóki nie znajdzie się tam, gdzie chcemy. Potem po prostu biegamy w poszukiwaniu materiałów i wypełniamy zarys elementami. W porównaniu do pierwszych wersji działa to naprawdę nieźle, ale i tak gra miewa syndrom Fallouta, gdzie spasowanie niektórych obiektów ze sobą graniczyło z cudem.Zwykle w momencie, gdy jesteśmy już w połowie konstrukcji, przypomną nam o sobie ludożercy. Na wyspie żyją generalnie w swoich wioskach, tych zaś można łatwo unikać. Przeciwnicy potrafią za to zaobserwować wykarczowanie znacznej liczby drzew czy tlące się między drzewami ognisko. W razie spotkania wiele zależy od poziomu trudności i poświęconego na rozgrywkę czasu. Na początku warto po prostu uciec i przeczekać do momentu aż wrogowie opuszczą naszą wioskę. Z drugiej strony na normalnym poziomie trudności posiekanie odwiedzających nas gości siekierą jest tak proste, że aż do rozważenia. Z biegiem czasu kanibale przestają być zagrożeniem, gdy tylko gracz rozwinie się i otoczy własne domostwo pułapkami.Mi taki stan rzeczy do szczęścia w pełni wystarcza, zwłaszcza, że odważniejsi mają do wyboru także tryb hardkorowy. O wiele bardziej pasowało mi jednak zwiedzanie ciekawych miejsc, których trochę na wyspie znajdziemy. Jedną z większych zalet gry jest to, że nie ogranicza się ona do walk z mieszkańcami wyspy. Spodziewaliście się kiedyś, że wizyta w takim miejscu może wiązać się z noclegiem na luksusowym jachcie? Albo że w ciemnych jak grób jaskiniach znajdziecie przeogromny magazyn dóbr? Dużo czasu spędziłem też próbując wspiąć się na ogromną górę, przykrytą śniegiem i walcząc po drodze z odmrożeniami. Ogółem świat The Forest jest całkiem spory, choć oczywiście wciąż daleko mu nawet do przeciętnie rozległego Fallouta 4. Widać, że twórcom bardziej zależało na tym, by każda lokacja miała własny charakter.Ponarzekałbym za to na dość dziwne działanie ekwipunku. Nasz bohater niby jest w stanie dźwigać na plecach zestaw przedmiotów nie mniej imponujący niż wakacyjny bagaż rodziny z dwójką dzieci, wszystko zależy jednak od tego, co chcemy przenieść. Ograniczenia ilościowe dotyczą bowiem konkretnych przedmiotów. Cały czas mam w pamięci rozczarowanie, jakie przyszło w momencie, gdy po raz pierwszy znalazłem skrzynię dynamitu. Już widziałem siebie obrzucającego kolejnymi laskami wszystko na swojej drodze, a tymczasem... okazało się, że mogę posiadać w ekwipunku zaledwie kilka. Chociaż pojedynczy ładunek zajmuje mniej miejsca niż patyk czy kamień, ich wyrzucenie nie sprawia, że mogłem zabrać choćby jeden więcej. Do skarbu było natomiast tak daleko, że ostatecznie oberwało tylko parę sarenek i moje domostwo.Jak już wspomniałem, The Forest działa na silniku Unity i pokazuje, że takowy nie może być już dłużej kojarzony z tanim, byle jakim narzędziem dla początkujących jak jeszcze kilka lat temu. Wszystko jest tu na swoim miejscu. Dalej można zachwycać się wycinką drzew, której towarzyszą ślady wgryzającego się w drzewa toporka. Słabo wyglądają jedynie obiekty na dalszym planie, ale za to nie ma już śladów po słabej optymalizacji. Spadki płynności w pierwszych buildach były wręcz wizytówką gry. Z kwestii technicznych ponarzekałbym także na polską wersję językową. Miło, że jest, szkoda tylko, że przygotowywano ją w oparciu o translator. Stąd oczy kaleczyć wam będzie składnia na poziomie „Kali jeść” czy „zapisać grę” zamiast „zapisz”.Po tygodniu całkiem udanej zabawy odnoszę jednak wrażenie, że The Forest nie udało się stać grą na lata. Nie chodzi tu wcale o fabułę, która choć krótka, potrafi zaskoczyć i pokazuje, że nie do końca trafiliśmy na skraj cywilizacji. To produkcja oczywiście całkiem rozbudowana, robiąca w pierwszych chwilach bardzo duże wrażenie, nie widzę jednak w niej większego potencjału, by grać w to dłużej niż 15-20 godzin. Dzięki multi (to samo, ale z kumplami) znajdzie się zapewne sporo graczy spędzających całe dnie na budowaniu na wyspie własnych miasteczek, ale z mojej perspektywy, gra znów odsłoniła za szybko wszystkie karty. Szacunek jednak dla Endnight Games za znaczne rozbudowanie talii. W tej chwili i przy obecnej cenie, jest to rzecz jak najbardziej do polecenia.(*) – Nie ma czegoś takiego jak druga świeżość. Jest po prostu zepsute.