The Fight: Lights Out daje się wyszaleć
Dużo mówi się o tym, że kontrolery ruchowe nie zastąpią prawdziwego ruchu. Może i tak, ale odpowiednio wykorzystane potrafią być dla niego dobrą alternatywą. Bo jak inaczej wyjaśnić to, że po krótkiej sesji z The Fight: Lights Out bolały mnie ręce?
The Fight: Lights Out to propozycja od Sony, która ma promować kontroler Move. A właściwie dwa, bo tylu trzeba do obsługi tego symulatora bijatyk. Chwytamy je w zaciśnięte pięści i nie martwiąc się o wciskanie przycisków wymachujemy rękami, naśladując bokserów.
Na początek, kalibracja. Rozkładam ręce z Move na boki - zaakceptowano. Unoszę gardę pod brodę, również zaakceptowano. Jestem gotowy do walki. Na ekranie pojawia się bysior, harleyowiec w bandanie na głowie, który zamierza zrównać mnie z zaśmieconą posadzką klubiku, w którym przyszło nam walczyć. Tymczasem moja postać to chudy chłopak w kraciastej koszuli - na szczęście w pełnej wersji można stworzyć swojego bohatera, może będzie wyglądał ciut groźniej. Dookoła walczących, w obskurnym wnętrzu, na połamanych ławkach, siedzą nieliczni widzowie. Pewnie właśnie postawili grubą kasę na tego zabijakę. Mam nadzieję, że ktoś rzucił marną dychę na mnie. Grafika w odcieniach szarości, z lekkim ziarnistym filtrem przywodzi na myśl amatorski film z jakichś nielegalnych walk, zapewne odbywających się w Sin City. To jednak ostatnie chwile, by przyjrzeć się otoczeniu.
Pierwsze kilka wymachów i obrywam siarczystym prawym sierpowym. Tymczasem ręce mojej postaci jakoś nie bardzo chcą złożyć się do ciosu, chociaż staram się ruchami Move odtworzyć najlepsze patenty podpatrzone u Gołoty. Przypatrujący się z boku pracownik Sony krzyczy "Wal mocniej, to nie Wii!". Ma rację. Z chwilą, w której porządnie machnąłem Move, ciosy mojej postaci nabrały mocy i dynamiki. Już po chwili trafiam przeciwnika centralnie w nos, a potem serią błyskawicznych uderzeń wyrywam się z uchwytu założonego mi na kark. Wciskając obydwa spusty i unosząc Move po bokach głowy uderzam czołem w twarz. Pryska pot i krew. Chwilę potem markuję cios lewą ręką i wychyleniem ciała w tym samym kierunku, by znienacka uderzyć z prawej. Pracownik ostrzega, żeby nie poruszać stopami, postacią steruję tylko wychylając tułów. To jednak wystarczy, by nadać walce dynamikę - nie da się stać jak kołek, wymachując rękami. By dobrze bawić się z The Fight: Lights Out trzeba się wyluzować - można lekko podrygiwać, niczym rasowy bokser, a nawet pokrzykiwać na przeciwnika. Przekonałem się, że w tej grze Move najlepiej reaguje na zdecydowane, swobodne ruchy, nie należy zastanawiać się: "czy kamera to uchwyci", a po prostu walić. W ten sposób udaje mi się zakończyć walkę efektownym ciosem w podbródek, po którym harleyowiec pada na dechy. Zupełnie odruchowo wznoszę ręce nad głowę w geście zwycięstwa.
Zdecydowanie urzekła mnie w The Fight: Lights Out możliwość wyżycia się, rozładowania i oddania się zabawie. Podobnie jak w Guitar Hero, gdy włączacie "ten stary hit" i ryczycie do mikrofonu - daje to masę prostej radochy. Podobało mi się także, że walka wymaga odrobiny taktyki. Machanie Move lewa-prawa nic nie da, próbowałem. Warto się zasłaniać i balansować ciałem. Gra dobrze oddawała moje ruchy, nie zauważyłem też opóźnień. Nie było również problemów z kalibracją Move, nawet w nietypowym targowym oświetleniu.
Gdyby nie brutalność tego tytułu, to chętnie zobaczyłbym go dodawanego w paczce do każdej pary Move, gdyż świetnie ukazuje możliwości kontrolera. Kluczową sprawą będzie cena - obecnie na Amazonie można grę zamówić za niecałe 40 dolarów i właśnie sumę ok. 120 złotych mógłbym na nią przeznaczyć. Obawiam się bowiem, że mogę być pod wrażeniem pierwszych doświadczeń, które nie obronią się po dłuższym obcowaniu z grą. Mam nadzieję, że autorzy zadbają o odpowiednie zróżnicowanie trybu kariery. Ciekawie wygląda multiplayer online, z możliwością oglądania cudzych walk, a nawet ich obstawiania.
A paniom zdradzę ciekawostkę, że gra zliczyła ile kalorii spaliłem w czasie walki i było to tylko ciut mniej, niż w czasie kilkuminutowej zabawy z Your Shape.
Paweł Kamiński