The Banner Saga 3 – recenzja. Nastały czasy ostateczne
Prawda stara jak świat: nawet w obliczu zagłady ludzie i gry nie zmieniają się.
Do świata Banner Sagi wkroczyliśmy po raz pierwszy w 2014 roku, zapamiętując grę jako jeden z pierwszych sygnałów tego, że Kickstarter rzeczywiście ma sens. Wystarczyła odrobina fascynacji wikingami i Disneyem z lat 90., żeby zakochać się w tej niezwykłej mieszance gry taktycznej i visual novel, opowiadającej o dwóch karawanach, podróżujących by... no właśnie. Muszą zmierzyć sie z nie lada problemem - po zniknięciu bogów światu grozić zaczęła zagłada.
Platformy: PC, PS4, Xbox One, Switch
Producent: Stoic
Wydawca: Versus Evil
Data premiery: 26.07.2018
Wersja PL: Tak
Wymagania sprzętowe: do gry wystarczy kalkulator na Windowsie 7
Grę do recenzji dostarczył wydawca. Graliśmy na PC. Zdjęcia pochodzą od redakcji.
Nasze teksty na temat poprzednich części: Recenzja Banner Sagi, Recenzja Banner Sagi 2Po dwóch latach dostaliśmy kolejną grę czy też może raczej kolejny rozdział tej samej produkcji. Utrzymanej w identycznym stylu graficznym, z marginalnymi nowościami w gameplayu. Spieszę donieść, że również trójka niespecjalnie pali się do rewolucji, wprowadzając jedynie drobne poprawki w kwestii walk z falami oponentów czy leciutko modyfikując zasady rozwoju bohatera. Z pewnością nie podjąłbym się zadania wypisania 10 różnic względem poprzedniczki.Cóż, Banner Saga jest pod tym względem mocno podobna do gier Telltale. Podobnie jak tam, większą część gry spędzamy na przeklikiwaniu dialogów i oglądaniu co się dzieje, ale właśnie przez walki jest tu więcej wartościowego gameplayu. Rozgrywkę tradycyjnie zaczynamy już od wybrania bohatera, w tej roli ponownie Rook lub jego córka Alette. Choć zamiast wybierać, wskazane byłoby oczywiście posiadanie zapisu z poprzedniej części. Scenariusz trzeciego epizodu zaczyna się bowiem mniej więcej w momencie, w którym rozstaliśmy się z bohaterami poprzednio, czyli pod murami Arberrangu.Nim jeszcze przygotowana do gry herbatka zdąży przestygnąć gra uczy nas, że powiedzenie „gorzej być nie może” w czasach ostatecznych nie ma już zastosowania. Ledwie zdążymy poznać mroczną tajemnicę towarzyszących nam od poprzedniej odsłony centaurów i dotrzeć przed oblicze króla, a tu już musimy borykać się ze zdradą na najwyższym szczeblu władzy. To nie wszystko, bo opowieść znów doznaje rozdwojenia jaźni. Śledzić będziemy także losy Ivera, drugiego z bohaterów podróżującego z kolei przez mroczną pustkę celem ostatecznego posprzątania całego bałaganu. Na przemian śledzimy narastające w podróżnikach wątpliwości i powracamy do Arberrangu, odpierając kolejne ataki nie-będę-spoilował-kogo i zdobywając cenny czas dla Ivera.Choć Banner Saga od początku zdawała się uciekać od schematu fantasy zaproponowanego przez Tolkiena, paradoksalnie dopiero teraz można dostrzec, jak blisko Władcy Pierścieni była przez te wszystkie lata. Trójka to już w zasadzie przearanżowany „Powrót Króla” różniący się od oryginału właściwie tylko nieco inaczej zmotywowanym odpowiednikiem Saurona. Starania Alette (no co, nie będę przecież grał facetem) o utrzymanie Arberrangu to taka trochę mniej epicka wersja wojny w Gondorze. Zdrajca? Od razu przed oczami staje nam Gadzi Język. Iver to natomiast tutejsza wersja Froda, podróżującego przez krainy może i chłodniejsze od Mordoru, ale nie mniej niebezpieczne. Nawet cel jaki ma do zrealizowania... ale nie, zmieńmy temat, żebym nie zdradził wam za dużo...
Jakby się dobrze zastanowić, jedna różnica względem poprzedniczek mocno rzuca się w oczy już od wstępu, mianowicie przearanżowana paleta barw. Choć ponownie oprawa przywodzi na myśl filmy animowane z lat 90. (i jest prześliczna), ze względu na zimne kolory czujemy się w tym świecie coraz bardziej obco. Jednocześnie też wyczuwamy atmosferę zbliżającego się finału i naprawdę zaczynamy się zastanawiać, czy rzeczywiście jest szansa, by okazał się szczęśliwy.Ilustrujące kolejne starcia tła to już natomiast w wielu przypadkach czysty chaos – i nie jest to żadna krytyka z mojej strony, bo niby jaka ma być zagłada? Piękna i uporządkowana? Przebiegające pomiędzy zajmowanymi przez bohaterów polami pęknięcia, pożoga i całe lokacje wyglądające, jakby nie należały już do tego świata tylko do jakiejś pochłaniającej nas pustki. Klimat doskonale uzupełnia wreszcie muzyka, do której współtworzenia zaproszono Taylor Davis, Malukah i Petera Hollensa. Gwiazdy YouTube poradziły sobie ze skrzypcami i mikrofonami świetnie, sprawiając, że w grze pojawia się też odrobina melancholii. I jest to duży komplement w momencie, gdy mówi to jako człowiek z definicji krytykujący projekty w stylu Izaaka komentującego mecze na mundialu...Choć bohaterowie nie mają ze sobą bezpośredniego kontaktu w czasie gry, ich losy ponownie mocno zazębiają się. Po każdej wizycie w Arberrangu rozliczani jesteśmy przez grę z podejmowanych w danym fragmencie decyzji, ale także wyników walk. Zasoby takie jak jedzenie zeszły tym razem na dalszy plan, a na podstawie naszych działań w mieście system wylicza, ile jeszcze dni będziemy mogli się bronić. Zdobyty czas możemy następnie poświęcić na śledzenie podróży Ivera. Ponownie rzec można, że tak jak połączone armie Gondoru i Rohanu toczymy wojnę, mającą na celu kupienie odrobiny czasu bohaterom z ważną misją.Jak już wspomniałem, sama rozgrywka jest tu mocno analogiczna względem poprzedniczek. Siedzimy sobie wygodnie, patrzymy na samoistnie wędrujące przez ekran ludziki i co jakiś czas, niczym w klasycznym stołowym erpegu, pojawia się nam karta z opisem problemu, wymagająca od nas podjęcia decyzji. Słyszysz tajemniczy stuk? Możesz nie zatrzymywać się, ale też odkryć, że kryje się za nim zasadzka, której przetrwanie zapewni nam dodatkowe przedmioty. Dostrzegasz wrogi oddział? Możesz po prostu się z nim zmierzyć ryzykując rany, albo stracić cenny czas na ominięcie wroga.
Twoi wojownicy proszą o odpoczynek? Jeżeli to zlekceważymy podróż będzie szybsza, w dół pójdzie jednak przydatne w walce morale. No i oczywiście tracimy też wtedy okazję na podleczenie oddziału, bo klasycznie już rany odniesione w walce powyżej niskiego poziomu trudności wymagają odpoczynku w obozie. To znaczy taktyka „lewatywa i won na pole minowe” dalej działa, choć ranne jednostki są oczywiście mniej efektywne w boju.O walce nie ma sensu pisać referatów, bo w zasadzie ani trochę się nie zmieniła. Jeżeli znacie już Banner Sagę, przed podsumowaniem zainteresuje was zapewne tylko informacja, że zdarzające się w trakcie przygody starcia wymagające pokonania kilku fal przeciwników stały się teraz opcjonalne. Po wybiciu pierwszej grupki możemy bez większych konsekwencji uciec z areny i śledzić ciąg dalszy fabuły. Pozostanie na placu boju wiąże się za to teraz z nieco większym wyzwaniem, niż w poprzedniczce, ale też z szansą zdobycia dodatkowych przedmiotów dla naszych wojaków.Jeżeli natomiast nie graliście, krótkie streszczenie jak to wygląda. Mamy tu do czynienia z dość prostą turówką, w której akcje postaci kolejkowane są naprzemiennie – raz my, raz przeciwnik. Kolejność ustalamy sobie przed starciem. Każda postać podczas swojego ruchu może przemieścić się oraz wykonać atak bądź skorzystać z umiejętności specjalnej. Ta ostatnia wymaga odpowiedniego poziomu punktów woli, które da się spożytkować też na zwiększenie zasięgu ruchu lub wzmocnienie ataku. Punkty woli można przy tym odzyskiwać przy pomocy określonych przedmiotów bądź przeczekując turę. Do tego każda z postaci ma pasek życia oraz tarczy i na podstawie siły ciosu oraz obrony, określane jest, ile HP jesteśmy w stanie odebrać przeciwnikowi oraz jaką mamy szansę na powodzenie akcji. Do tego dochodzi szereg niuansów typu automatyczne kontry czy rozgraniczenie walki na dystans i bezpośredniej, ale przecież nie zajrzeliście tu czytać poradnika...Ostatni epizod tej przygody (podobnie jak poprzednie, zaliczenie całości zajmuje około 10 godzin) odrobinę mnie więc rozczarował. Może nie tyle samym aż nadto wyraźnym zapożyczeniem schematu na główną fabułę z prozy Tolkiena, co wydarzeniami z zamykającego grę rozdziału. „I to już?” chciałoby się wykrzyknąć patrząc, jak prostoliniowo kończy się ta pełna unikatowych bohaterów, łącznie 30 godzinna saga. Nie będę ukrywał, że szczyt chwały studia Stoic przypadał gdzieś w okolicach połowy drugiej części, a już zakończenie trylogii podobało mi się odrobinę mniej. Z drugiej strony może być to też kwestia tego, że również sama formuła nieco się już zużyła. Poza tym niezmiennie od pierwszego rozdziału nie doczekałem się trochę większej ilości voice actingu. Na placu boju dalej znajduje się jedynie osamotniony, odzywający się tylko od święta narrator.
Z drugiej strony sami developerzy też chyba zdają już sobie sprawę ze zużycia się obecnej formuły i raczej nie pozostawiają sobie furtki do kontynuacji. Banner Saga po 4 latach się kończy i choć jest to recenzja trójki, ocenę końcową pozwoliłem sobie wystawić za całokształt. Tak szczerze mówiąc, samo zakończenie cyklu zasłużyło raczej na te pół oczka niżej. Trudno mi jednak patrzeć na recenzowany tytuł jako na osobny produkt, bo przecież i tak nie odnajdzie się tu gracz, który do tej pory nie zaliczył poprzedniczek. Nawet pomimo pięknie animowanego wprowadzenia dostępnego w menu. Do zapoznania się z poprzedniczkami jest zaś akurat świetna okazja, bo całą sagę można już kupić w całkiem opłacalnym pakiecie. Przygoda jak znalazł, nim nadejdzie jesień i te wszystkie Red Dead Redemptiony czy inne Assassiny znów przesłonią nam cały świat.