The Baconing, czyli dlaczego mężczyźni nie powinni nosić stringów
Stare amerykańskie powiedzenie mówi, że wszystko jest lepsze z bekonem. Zapewne przyświecało ono twórcom The Baconing podczas tworzenia trzeciej już części przygód DeathSpanka. Niestety prawda jest taka, że bekon nie smakuje dobrze ze wszystkim, a już na pewno nie z odgrzewanym kotletem.
DeathSpank po wybiciu całego zła na ziemi popada w marazm i nudę. Zapewne właśnie z nudy postanawia zrobić coś bardzo głupiego - zakłada na siebie wszystkie Stringi Mocy! Skutek: jego miasto (Spanktopia) zostaje zaatakowane przez olbrzymiego potwora i jego zastępy Cyborków. Dla DeathSpanka jest to okazja do powrotu do tego, co robi najlepiej - ratowania świata przed zagładą. Aby tego dokonać, będzie musiał odszukać Bekonowy Ogień, a w nim spalić Stringi Mocy.
Dla tych, którzy nie grali w poprzednie dwie części (a jest to bardzo możliwe, biorąc pod uwagę to, z jaką częstotliwością się pojawiają) pozwólcie, że szybko wytłumaczę. Gdyby DeathSpanka potraktować jak cebulę i obrać ze wszystkich warstw, to na samym końcu znajdziemy coś, co będzie przypominać Diablo. Wykonywanie zadań daje nam doświadczenie. Ono z kolei zwiększa nasz poziom, a tym samym wydłuża pasek z życiem. Z kolei zabijanie przeciwników daje nam coraz to nowsze bronie. Całość została przystosowana do prostej, nieirytującej rozgrywki.
Tym, którzy mieli przyjemność obcowania z dwoma poprzednimi DeathSpankami, muszę powiedzieć, że od The Baconing różnią się one... zupełnie niczym. Owszem sama walka jest teraz bardziej „taktyczna”. Przeciwnicy od samego początku zadają duże obrażenia, co wymusza na nas częste bronienie się tarczą, a zwłaszcza korzystanie z umiejętności odpychania nią przeciwników, którzy na parę sekund zostają zamroczeni. Tarczą możemy też teraz odbijać pociski, wciskając odpowiedni guzik w odpowiednim momencie. Malej zmianie uległa również broń strzelająca. Oprócz nieskończonej amunicji mamy teraz możliwość naładowania strzału poprzez dłuższe przytrzymanie guzika. I to moi drodzy wszystkie zmiany, jakie studio Hothead Games wprowadziło do swojej gry. Na szczęście jest jedna rzecz, której nie dotykali i pozostała tak samo dobra. Tą rzeczą jest...
Humor
The Baconing to prawdziwy ocean głupich (a tym samym śmiesznych) tekstów, nawiązań do popkultury i wszelakiej maści sarkazmu. Rzadko kiedy zdarza się jakiejś grze rozbawić mnie do takiego stopnia, że przez dobrą minutę nie mogę się przestać śmiać. Tak to mniej więcej tu działa. Duża zasługa w tym Michaela Dobsona, który podkłada głos pod naszego protagonistę. Jeżeli miałbym już się do czegoś przyczepić, to do częstych i rażących błędów ortograficznych i gramatycznych w napisach (których nie da się wyłączyć).
Bekonowe déja vu
Najsłabszym elementem The Baconing jest niestety świat, po którym przyjdzie nam się poruszać. Pierwsza część DeathSpanka była parodią RPG-ów i świata fantasy, a Thongs of Virtue często nawiązywał do współczesności. Trzecia część serii jest niestety pomieszaniem tych dwóch cech. Niestety, ponieważ uleciała przez to cała magia tej gry. Olbrzymie i otwarte kiedyś światy przypominają teraz zamknięte korytarze. Każdy z pięciu światów polega tak na prawdę na przejściu z punktu A do punktu B wytyczoną przez twórców ścieżką. Jedynie dwa światy są mniej liniowe niż reszta: wesołe miasteczko a'la Disneyland, w którym coś poszło bardzo nie tak, oraz Valhalla Heights - ekskluzywne osiedle mieszkaniowe dla Bogów. Wciąż jednak nie jest to to, co oferowały poprzednie DeathSpanki. Właściwie poza jedną misją poboczną (olbrzymia arena, na której walczymy z falami wrogów) nie przypominam sobie, abym musiał cofać się do odwiedzonych wcześniej lokacji. Nawet tak fajny etap jak ten, w którym mieliśmy możliwość popływania statkiem pirackim, został tutaj okrojony i totalnie pozbawiony przyjemności z obcowania z nim.
Werdykt
Nie zrozumcie mnie źle. Uwielbiam DeathSpanka. Pierwszą część pochłonąłem praktycznie na raz. Thongs of Virtue mimo braku zmian w rozgrywce miał świetny świat. Na The Baconing niestety skończyła się moja tolerancja dla DeathSpanka. Walka robi się męcząco wtórna, a całości nie jest w stanie uratować nawet świetny humor. Po kilku godzinach miałem ochotę na rzucenie tej gry i gdyby nie obowiązek recenzencki, to zapewne tak by się stało. Jeżeli powstanie czwarta część (a wszystko wskazuje na to, że powstanie) to studio HotHead musi popracować nad różnorodnością. Sieciowy tryb współpracy byłby dobrym początkiem.
Wojtek Kubarek