Testament Sherlocka Holmesa - recenzja
Gra przygodowa na konsolach to rzadki gość, więc już sam fakt, że Ubisoftowi udało się w końcu dopiąć odkładaną od zeszłego roku premierę sprawił, że jako fan Holmesa po prostu musiałem zbadać sprawę. Efekt pozytywnie mnie zaskoczył.
Ocena: 3/5 "Zauroczyła mnie pomysłowymi zagadkami i możliwością rozwiązywania ciekawych spraw, w skórze ulubionego detektywa. Do tego stopnia, że wolałem głowić się i czasem nawet odchodzić od zmysłów, niż zerknąć w poradnik"
Detektyw z Baker Street jest od jakiegoś czasu szalenie modny. Był bohaterem filmów i świetnego serialu, więc do klasycznego zestawu popkulturowego zjawiska brakowało tylko gry. I oto jest. Testament Sherlocka Holmesa nie nawiązuje jednak do jego współczesnych oblicz. To przygoda żywcem wyjęta z opowiadań sir Arthura Conan Doyle'a.
Upadek Akcja toczy się w mrocznym Londynie roku 1898. Po tym, jak Sherlock rozprawił się z Kubą Rozpruwaczem, ulice miasta wcale nie stały się bezpieczniejsze. W biedniejszych dzielnicach panuje głód, zamykane są kolejne sklepy, a na cmentarzach powoli zaczyna brakować miejsc. Nastroje społeczne grożą wybuchem, jeśli tylko znajdzie się ktoś, kto podłoży przysłowiową iskrę. A skoro do akcji muszą wkroczyć Holmes i Watson, to znaczy, że ktoś już się bawi zapałkami...
Fabuła rozwija się powoli. Toczy się od śledztwa do śledztwa, pozwalając czasem na dowolność w odwiedzaniu kolejnych lokacji. Przeplata się tu sporo wątków, nie wszystkie są ważne dla opowieści, ale badając pozornie niezwiązane ze sobą sprawy, dojdziemy do wniosku, że zaczynają one łączyć się w sensowną całość. Że ktoś prowadzi grę, w której Watson i Sherlock są tylko pionkami. A może to właśnie jednemu z nich udało się wszystkich oszukać?
Ha, nie zamierzam pisać ani słowa więcej o fabule, by nie powiedzieć za dużo. Musicie jednak wiedzieć, że ma kilka elektryzujących momentów, choć niestety nie mogę zaliczyć do nich finału opowieści, który po tych wszystkich godzinach, które poświęciłem Testamentowi Sherlocka Holmesa, rozczarował mnie więcej, niż odrobinę. Zresztą im bliżej końca byłem, tym coraz mocniejsze było wrażenie, że poziom gry nieco się obniża.
Pod lupą Dotyczy to też zagadek. Na początku oględziny miejsc zbrodni to wielka (choć nieco makabryczna) frajda dla kogoś, kto lubi główkować. Trzeba wytężać wzrok (pomocne ikonki sprawiają, że rozdzielczość telewizorów nie będzie tu przeszkodą), ale przede wszystkim szare komórki.
Najpierw zbieramy poszlaki, co może oznaczać... wszystko. Od zwykłych rozmów, oględzin pomieszczenia, przez własnoręcznie wykonaną sekcję zwłok, po próbę odtworzenia ostatnich ruchów człowieka na podstawie stanu jego pokoju. Pomysłów nie zabrakło i nie ma tu mowy o żadnej rutynie - każde śledztwo i lokacja, to coś innego. Kiedy mamy już poszlaki, trzeba je zanalizować. Czasem robi to za nas Sherlock, na głos opowiadając zadziwiającą historię, wydedukowaną ze zwykłego przedmiotu. Kiedy indziej sami musimy zanalizować skład trucizny, badając ją kolejnymi odczynnikami, zmierzyć rozmiar śladów butów czy poprzyglądać się rzeczom przy pomocy lupy. Kiedy wiemy już wszystko, przychodzi czas na gwóźdź programu - dedukcję. Wnioski dotyczące znalezionych śladów są wpisywane do tablicy dedukcyjnej przez doktora Watsona, a my musimy zgadnąć, co z nich wynika, wybierając z kilku dostępnych możliwości. Moment, w którym zapala się zielone światełko, oznaczające prawidłowe odpowiedzi na wszystkie pytania w tabeli, to chwila wielkiej satysfakcji. Niestety takich wnioskowań jest w całej grze mniej, niż macie palców u jednej ręki.
Po drodze musimy zwykle rozwiązać jedną czy dwie łamigłówki, by na przykład otworzyć jakiś schowek. I choć na pierwszy rzut oka nie wiadomo, o co chodzi, to wystarczy badanie metodą prób i błędów, by w końcu ułożyć sobie teorię i sprawdzić ją w praktyce. Gra na normalnym poziomie trudności nie odstrasza, bo jeśli uznamy, że za żadne skarby nie znajdziemy rozwiązania, pozwoli nam ominąć większość zagadek. Testament Sherlocka Holmesa nie jest więc skierowany tylko do weteranów.
Ubisoft zadbał nawet o polskie napisy w grze. Nie są idealne, znalazłem kilka przekłamań, ale i tak są nieocenioną pomocą. Zwłaszcza, że wszystkie dialogi są zapisywane w notatniku i w razie wątpliwości zawsze możemy do nich wrócić.
Testament Sherlocka Holmesa
Martwe punkty A momentów zwątpienia w to, co należy dalej robić tu nie brakuje. Czasem chodzi o zwykłe przeoczenie jakiejś zagadki. W pewnej klasie spędziłem ponad godzinę, zastanawiając się, dlaczego nie mogę podać rozwiązania jednej z zagwozdek, które wydedukowałem ze znalezionych poszlak. W końcu okazało się, że owszem - ja znałem grecką literę, którą trzeba było wpisać, ale Sherlock potrzebował słownika.
A żeby znaleźć słownik, trzeba było otworzyć szafkę.
A żeby otworzyć szafkę, trzeba było XXX
A żeby XXX, trzeba było rozwiązać trochę nudnawą zagadkę...
Upiorna liniowość śledztw na szczęście powstrzymała mnie w ten sposób tylko dwa razy. Musicie uważnie patrzeć i notować w pamięci nawet przedmioty, których w danym momencie nie możecie wziąć, użyć, czy zbadać. Dzięki spostrzegawczości uchronicie się przed frustracją pojawiającą się w momentach, w których jesteście pewni, że zrobiliście ABSOLUTNIE WSZYSTKO, a i tak następny krok jest tajemnicą. W trakcie ekranów ładowania gra informuje, żeby w razie wątpliwości zapytać doktora Watsona, ale to chyba taki żart, bo najczęściej odpowiada on rozbrajającym „Co powinniśmy zrobić teraz Sherlocku?”.
Doktor, detektyw i pies Watson to zresztą ciekawa postać. Początkowo było mi go żal, gdy robił w zasadzie za służącego Holmesa, któremu nie chciało się nawet podejść do półki po książkę, ale później doktor miał swoją rolę do odegrania. W drugiej połowie gry równie często wcielamy się w niego, co w Sherlocka. Małym, choć kiepsko zrealizowanym, smaczkiem jest epizod, w którym biegamy w skórze Tobby'ego - psa, który pomagał już Holmesowi w opowiadaniu „Znak Czterech”. Takich nawiązań zarówno do opowiadań, jak i wcześniejszej gry znajdziecie zresztą w Testamencie mnóstwo. Odkrywanie ich to jeden z drobnych uroków tej produkcji, które docenią fani detektywa.
Wspomniałem o tym, że druga połowa gry sprawia wrażenie uboższej w zagadki. Głównie z jej powodu zdecydowałem się wystawić grze trójkę, choć pierwsze godziny zauroczyły mnie tak, że myślałem o wyższej ocenie. Im bliżej końca, tym więcej niepotrzebnej eksploracji, „lizania ścian” i doprawdy dziwacznych zagadek (zagraj fajką na kieliszkach Piątą Symfonię...), a coraz mniej naprawdę zajmujących łamigłówek. Testamentowi służą ciasne, bogate w detale i potencjalne poszlaki pomieszczenia, a nie większe przestrzenie, na których jak na dłoni widać ubogość grafiki. Ta zmiana na minus zaskakuje, zupełnie jakby kto inny zaczął tworzenie gry, a kto inny ją kończył. Biorąc pod uwagę kolejne opóźnienia, jest to zresztą całkiem możliwe.
Werdykt Testament Sherlocka Holmesa to miłe zaskoczenie. Dla mnie było to też „coś nowego”, bo jako gracz konsolowy nieczęsto stykam się z podobnymi grami. Nie jestem przygodówkowym weteranem, a mimo to produkcja studia Frogware zauroczyła mnie pomysłowymi zagadkami i możliwością rozwiązywania ciekawych spraw, w skórze ulubionego detektywa. Do tego stopnia, że wolałem głowić się i czasem nawet odchodzić od zmysłów, niż zerknąć w poradnik. Gra jest nierówna i wraz z kolejnymi godzinami raczej traci trochę uroku, niż go zyskuje, ale i tak jest to obowiązkowy tytuł dla fanów główkowania, dedukcji, no i samego Holmesa. Zwłaszcza, że została wydana w stosunkowo przystępnej cenie i po polsku.
Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka.)
Maciej Kowalik
Premiera: 20 września 2012 Producent: Frogware Wydawca: Focus Home Interactive Dystrybutor: Ubisoft PEGI: 16
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor.
The Testament of Sherlock Holmes (PC)
- Gatunek: przygodowa
- Kategoria wiekowa: od 16 lat