Test Drive Unlimited 2 - recenzja

Test Drive Unlimited 2 - recenzja

marcindmjqtx
26.02.2011 10:28, aktualizacja: 30.12.2015 14:05

Pierwszym Test Drive Unlimited Eden Games pokazało graczom swój pomysł na grę samochodową. Otwarty, pełen czekających na nasze cztery kółka kilometrów świat sprawił, że nie ścigała się ona z klasycznymi wyścigami, a oferowała zupełnie inne, unikalne doświadczenia. Od sequela oczekiwałem rozwinięcia warstwy sieciowej, wartych uwiecznienia na fotografiach widoków z Oahu i Ibizy oraz przede wszystkim frajdy wynikającej z zatracenia się w pokonywaniu kolejnych kilometrów.  Czy coś z tego znalazłem?

Simulacja Odpalając Test Drive Unlimited 2, lepiej zablokować skojarzenia z Forzą czy Gran Turismo. Owszem, w każdej z tych gier mamy zatrzęsienie samochodów (niestety Eden wyrzuciło z drugiej części motocykle) i wyścigi, ale o dziwo na tym podobieństwa się kończą. W TDU2 panuje prawdziwie wakacyjna, relaksacyjna atmosfera i nikt nie stoi nam nad głową, nakazując wziąć udział w kolejnych zawodach.

Możecie bez celu włóczyć się po dwóch dostępnych wyspach całymi godzinami, szukając przy okazji premiowanych punktami doświadczenia wraków (każde auto ma zamontowany ich wykrywacz ) czy miejsc, które lokalny fotograf chciałby uwiecznić na zdjęciu. Dzięki nowemu systemowi FRIM, premiującemu skoki, wyprzedzanie i drifting bonusami pieniężnymi jest to też dobra okazja do zarobienia kilku dolarów, które później wydamy w jednym z porozrzucanych po świecie sklepów z ciuchami, salonów fryzjerskich czy klinik oferujących operacje plastyczne.

Nawet jeśli jesteście zadowoleni z wyglądu swojego awatara i tak zostawicie w nich morze wirtualnych pieniędzy, bo jest to konieczne do podnoszenia poziomu postaci. Zabawny jest fakt, że choć po operacji plastycznej nasz bohater (lub bohaterka) paraduje przez jakiś czas obandażowany jak mumia, to fryzjerzy nie mają problemów z ogoleniem go na łyso, a później stworzenia wielkiego afro. Ot, taka mała niekonsekwencja.

Wątek „simsowy” czuć jednak nie tylko w zmuszaniu gracza do wydawania pieniędzy na swój wygląd. Jako kierowca spełniający swoje marzenie o ściganiu się najszybszymi samochodami w cyklu wyścigów Solar Crown musimy dbać o reputację. Mieszkanie w obskurnej przyczepie jej nie służy, więc szybko dorabiamy się domów w najbogatszych zakątkach obu wysp. Jako że możemy zapraszać do nich znajomych, gra oferuje możliwość wymiany niektórych mebli. I znów - nawet jeśli myślicie, że to głupie, to i tak będziecie kupować nowe krzesła, dywany i stoły tylko po to, by zdobyć kolejny poziom i odblokować nowe opcje gry. Ot, życie awatara w grze nastawionej na tworzenie sieciowych społeczności.

Fabuł(k)a Wspomniałem o zawodach Solar Crown, bo to wokół nich kręci się tak zwana fabuła TDU2. Trochę się podśmiechuję, ponieważ historyjka, którą wymyślili pracownicy studia Eden jest wręcz uroczo puściutka. Początek wziął mnie z zaskoczenia, ale późniejsze branie udziału w kolejnych zawodach, po których otrzymujemy telefon z zaproszeniem do następnych nie różni się za bardzo od zwykłego łażenia po menusach w innych grach. Patrząc na jakość animacji postaci oraz kiepściutki voice acting, chyba nawet cieszę się, że przerywniki nie pojawiają się zbyt często.

W trakcie każdych zawodów z cyklu Solar Crown mamy wyznaczonego rywala, specjalizującego się w danym typie wyścigów. Jego rola kończy się jednak na rzuceniu w stronę gracza kilku nieśmiesznych dowcipów, ponieważ w trakcie zawodów cała stawka zostaje błyskawicznie w tyle.  Sztuczną inteligencję z TDU2 można by spokojnie wystawić w Sevres jako wzór niekompetencji programistów. Nie jestem żadnym wyścigowym wymiataczem, a 90% wyścigów i tak kończę z ponaddziesięciosekundową przewagą nad drugim zawodnikiem. Szczególnie żenująco wygląda to w pojedynkach z naszym niezbyt rozgarniętym nemezis, w których stawką jest jego odpicowany samochód.

Oprócz klasycznego ścigania, każde zawody składają się jeszcze z innych rodzajów wyzwań. Time triale potrafią już zmusić do lekkiego wysiłku, bo rywalizujemy tylko z czasem a nie bandą niedzielnych kierowców, którzy powracają jednak, gdy próbujemy jak najszybciej przejechać obok radaru. Punktów pomiaru jest zwykle kilka, ale drogę dojazdu do nich możemy wybrać sobie sami. Gdy inni kierowcy skorzystają z tej możliwości możemy być pewni, że w końcu spotkamy ich, pędzących wprost na czołowe zderzenie przy którymś z radarów. Przy modelu zniszczeń, w którym po największej kraksie na aucie zostaje zaledwie kilka rys i wgnieceń zabawa w „tchórza” nie ma sensu.

Łykamy kilometry Zawody zawodami, ale w TDU2 powinno się je traktować przede wszystkim jako źródło szybkiego i niewymagającego większych umiejętności zarobku. Tym, co pociąga w niej najmocniej jest bowiem swoboda i świadomość, że na odkrycie czekają kolejne kilometry dróg, dróżek, ulic i autostrad. Pomiędzy znanymi lokacjami można co prawda poruszać się na skróty, dzięki mapie, ale i tak zwykle wolałem puścić sobie ulubioną muzykę (byle nie z radia w grze - tylko dwie stacje przeplatające kilka utworów mało śmiesznymi reklamami) i ruszyć przed siebie zgodnie ze wskazaniami GPS.  Dawniej nie podejrzewałbym siebie o takie skłonności, ale odkryłem je przy okazji pierwszej części. TDU2 to po prostu gra, którą odpalamy, by sobie pojeździć. Nie ścigać - jeździć, patrząc na zmieniającą się okolicę, pory dnia i odreagowując stresy codziennego życia, przenosząc się do wirtualnego raju dla kierowców.

Zarówno tych, dla których liczy się prędkość wyścigówek, jak i tych stroniących od asfaltu. Eden wrzucił bowiem do gry wozy terenowe, które umożliwiają wreszcie szaleństwa po mniejszych lub większych bezdrożach. Wyzwania związane z nimi wspominam najprzyjemniej, ponieważ offroadowe trasy zostały zaprojektowane wprost fantastycznie. Obie wyspy są poprzecinane gęstą siecią asfaltowych dróg. Niektóre z nich zachęcają do wciśnięcia pedału gazu do końca delikatnymi zakrętami, inne z kolei wiją się malowniczo ciasnymi zakrętami prowadząc nas przez mniejsze lub większe wzgórza. Pokonywanie ich w swoim wymarzonym samochodem ma w sobie coś z poezji. Jednak gnanie na złamanie karku do kolejnego punktu kontrolnego budzi dużo więcej emocji, gdy siedzimy za kierownicą terenówki, a dojeżdżając do szczytu wzgórza z maksymalną prędkością nie wiemy, czy po jego drugiej stronie czeka długa prosta, czy stromy, ciaśniutki zakręt.

Model jazdy nie ma symulacyjnych ambicji (choć maniacy mogą utrudnić sobie życie wyłączając wszystkie wspomagacze) co niestety czuć, gdy przesiadamy się między samochodami. Różnice pomiędzy nimi są ledwie wyczuwalne, co do spółki z niezbyt efektownymi modelami odrobinę osłabia po pewnym czasie entuzjazm spowodowany uzbieraniem gotówki na nowy zakup. Na pewno nie jest to gra, w której każde cacuszko będziecie chcieli obejrzeć z każdej strony i wyszukiwać najdrobniejszych różnic w prowadzeniu.

MOW Offline Jak na recenzję gry reklamowanej hasłem Masywne Otwarte Wyścigi Online rzadko poruszam kwestię rozgrywki sieciowej. Niestety, mam ku temu powód najlepszy (najgorszy?) z możliwych. Podstawowe funkcje sieciowe są albo niedostępne, albo sprawiają problemy. Choć wczoraj minęły dwa tygodnie od premiery gry. Pecetowcy doczekali się niedawno łatki, ale gracze konsolowi wciąż nie mogą tworzyć własnych klubów, a próba zorganizowania wieloosobowego wyścigu najczęściej kończy się informacją o niedziałającym serwerze. Łaknącym rywalizacji zostają wprawdzie wyzwania rzucane innym przez wszystko mówiące mrugnięcie światłami, ale zbyt wielu graczy w okolicy często oznacza potężne problemy ze stabilnością gry. A nawet bez nich potrafi ona gubić klatki animacji. Patch został już wysłany do Sony i Microsoftu, ale niesmak ze sprzedawania niedokończonej gry szybko nie zniknie.

Podsumowanie Test Drive Unlimited 2 na pewno nie jest grą dla wszystkich. Jeśli w wyścigach kręci Was przede wszystkim towarzysząca rywalizacji adrenalina, zbijanie kolejnych setnych sekundy z czasu okrążenia i idealne pokonywanie zakrętów, to produkcja studia Eden zanudzi Was na śmierć. Natomiast może spodobać się graczom, którym do szczęścia wystarczy szybki samochód i nawet najbanalniejszy pretekst do tego, by odpalić GPS i wyruszyć na drugi koniec wyspy, delektując się płynną jazdą i zmieniającym się krajobrazem. Szkoda tylko, że bez mocnego peceta możecie zapomnieć o  robiących wrażenie widokach, a będący sercem rozgrywki tryb sieciowy w dwa tygodnie po premierze wciąż jest dziurawy jak szwajcarski ser.

Maciej Kowalik

PS Jeśli łatka rozwiąże problemy z trybem sieciowym i społecznościowe elementy się rozkręcą, możecie dopisać do oceny plusa.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)