Ten wiedźmin śpiewa! Czy fani komputerowego Geralta mają w ogóle czego szukać na musicalu?
Do fanów gier komputerowych trafią widowiskowo zrealizowane sceny i alternatywna dla kreacji CD Projekt RED wizja Dzikiego Gonu. Jest też jednak kilka rzeczy nietrafionych.
23.09.2017 12:53
Oczekiwania były ogromne. Reżyserem "Wiedźmina", którego wielokrotnie określano mianem „najbardziej wyczekiwanego spektaklu roku w Trójmieście”, został Wojciech Kościelniak, twórca świetnie przyjętych musicalowych adaptacji dzieł literatury polskiej - "Lalki", "Chłopów", "Złego". Wybór właśnie tego artysty do adaptacji cyklu powieści fantasy Andrzeja Sapkowskiego jeszcze bardziej potęgował napięcie. Na początku roku zorganizowano casting, na którym wybrano głównych aktorów, dziewięć miesięcy później miała miejsce prapremiera spektaklu, którą miałem okazję oglądać. Jak zatem wypadła pierwsza na świecie musicalowa adaptacja prozy Andrzeja Sapkowskiego?Gdyński musical oparto na opowiadaniach zawartych w dwóch tomach książek Sapkowskiego, "Ostatnim życzeniu" i "Mieczu przeznaczenia". Reżyser zdecydował się na dosyć ryzykowny krok – z wymienionych opowiadań Sapkowskiego wybrano tylko niektóre wątki, a sceny ułożono niechronologicznie. I chociaż każdą zmianę scenerii poprzedza krótka animacja pokazująca miejsce i czas akcji, to trudno jest czasami połączyć w całość tę historię wiedźmina. Musicalowi brakuje także mocnego kręgosłupa, na którym mogłaby opierać się historia. Początkowe sceny mogą sugerować, że wątkiem spajającym historię będzie wyraźnie podkreślany temat przeznaczenia, później okazuje się jednak, że historię poznajemy jako majaki Geralta, który odniósł poważne rany podczas walki ze zgnilcami. Rannym wiedźminem opiekuje się kupiec Yurga (wątek z opowiadania "Coś więcej"), a motyw jego powrotu do zdrowia pojawia się później między jeszcze innymi wątkami.Zobacz także: Prapremiera "Wiedźmina" w Teatrze Muzycznym w Gdyni za nami. Zobacz fragmenty spektaklu Oparcie musicalu na opowiadaniach pokazujących pierwsze lata kariery Geralta może być mocno rozczarowujące dla osób, które spędziły wiele godzin w świecie gier komputerowych. Ich fabuła stanowi bowiem rozszerzenie wątków, które pojawiały się głównie w ostatnich częściach cyklu Sapkowskiego. Właśnie dlatego świat musicalu wydaje się zbyt prosty – w całym musicalu nie ma ani jednego krasnoluda, brakuje motywu wojny Nilfgaardu z Nordlingami czy postaci Regisa. Ważny i aktualny motyw pogromu elfów, w spektaklu pojawia się tylko w postaci głośnego okrzyku "elfy do obozu". Bardzo mi brakowało także Loży Czarodziejek i postaci tak wyrazistej i jednocześnie skomplikowanej jak Vilgefortz.
Płotka grana przez Renię Gosławską w musicalu (i w przeciwieństwie do książek i gier) stanowi całkiem wyrazistą i ważną postać. Wierny koń towarzyszy więc nieustannie wiedźminowi na scenie teatru, czasem się z nim kłóci, a kiedy indziej odważnie atakuje jego wrogów. I to wszystko bez ani jednego wypowiedzianego słowa czy głośnego rżenia! Świetne aktorstwo Gosławskiej i niebanalny pomysł na stworzenie tej postaci sprawiają, że właśnie Płotka fascynuje widzów, sypiąc przy okazji żartami (sytuacyjnymi!) o klasę lepszymi od tych jaskrowych.Uprzedzając pytania dociekliwych graczy – w musicalu nie pojawiły się motywy ze słynnego primaaprilisowego filmu CD Projektu z Płotką w roli głównej, które idealnie by tu pasowały. Ogólnie musical jest dziełem autonomicznym, nie nawiązującym do filmu, serialu, czy właśnie gry wideo.Już na początku roku pojawiły się zapowiedzi, że gdyński musical powstanie przy użyciu nowoczesnych rozwiązań multimedialnych. Twórcy dopowiadali jednak, że technologia nie zdominuje spektaklu, a widzowie będą mieli poczucie, że wciąż są w teatrze, a nie w kinie. Prostej, ale i mocno praktycznej scenografii musicalu towarzyszą zatem pomysłowe projekcje wyświetlane na całej scenie – czasem są to statyczne obrazy podkreślające fakt, że mamy do czynienia z wnętrzem zamku, czasami scenę dominuje olbrzymia animacja sztormowego morza.Prawdziwym majstersztykiem jest krzyk Pavetty podczas pamiętnej zaręczynowej biesiady (opowiadanie "Kwestia ceny"), który doprowadził nieomal do zniszczenia zamku. Właśnie dzięki świetnej animacji, odpowiedniej muzyce i dobrej grze aktorskiej, widzowie teatru mogą wyraźnie poczuć moc tego niszczycielskiego wrzasku. Rewelacyjne wykorzystanie nowoczesnej jak na teatr technologii miało miejsce także podczas scen w Brokilonie. Tam animacja jest niezbyt dynamiczna, ale za jej pomocą udało się wykreować naprawdę magiczne, hipnotyczne miejsce.
Reżyserowi spektaklu udało się również w pomysłowy i nieoczywisty sposób wykorzystać bardziej typowe teatralne narzędzia. Na przykład "przepaść", która powstała w pobliżu orkiestry. Właśnie tam trafia jeden ze zgnilców atakujących Geralta, tam też kończy swój pochód Dziki Gon. Wyjątkowo pomysłowo odtworzono również postać groźnego Dżinna, którego zagrało jednocześnie dwóch aktorów. To jeden z fragmentów musicalu, gdy widzom mogą pojawić się ciarki na plecach. Wyjątkowo trudną scenę całego musicalu udało się natomiast stworzyć przy pomocy hoverboardów, na których poruszają się zjawy czarodziejów. "Ballada o umarłych" jest jednocześnie najbardziej lirycznym i wzruszającym elementem całego musicalu.Co z aktorstwem? Jest na wysokim poziomie. Właściwie cały spektakl kradnie młoda Maria Błaszkiewicz, która podczas premiery wcieliła się w postać Ciri. Dziecko przeznaczenia w jej wykonaniu ujmuje widzów swoją naiwnością i jednocześnie irytuje upartością. W kluczowym scenach spektaklu Ciri staje się jednak zagubioną dziewczynką, która po prostu potrzebuje opieki Geralta.Wiedźmin jest taki jak w książkach, filmie i serialu, czy w końcu grach CD Projekt RED – spokojny, poważny, czasem wręcz sztywny, ale zawsze konkretny. Przez pierwszą część musicalu niewiele mówi, na szczęście potrafi całkiem nieźle śpiewać. Właśnie jego autorstwa jest jedna z najlepiej zaśpiewanych scen spektaklu, czyli bajka dla Ciri.
A co z Yennefer? W całym musicalu pokazuje się tylko raz i to na dodatek w wyjątkowo nietrafionym wydaniu. Twórcy spektaklu odegrali fragment opowiadania "Ostatnie życzenie", który opisuje pierwsze spotkanie Wiedźmina z Yennefer.Nie mam dobrych wieści – ten moment może wywołać zgrzytanie zębów u graczy komputerowych, którzy polubili tę postać jako mądrą i tajemniczą czarodziejkę działającą w Loży Czarownic, która potrafi być jednocześnie i wrażliwa i uczuciowa. W spektaklu Yennefer jest natomiast wulgarna, głośna i wyzywająca - bardziej więc przypomina wioskową wiedźmę niż partnerkę wiedźmina z gier.I jeszcze jedno – na „Wiedźmina” warto pójść chociażby tylko po to, żeby sprawdzić jak został przedstawiony Dziki Gon, który pełni przecież kluczową rolę w fabule najnowszej części gry. Nie zdradzając zbyt wiele mogę podpowiedzieć, że będzie to dosyć… poetycki fragment spektaklu.Wypada wspomnieć również o chędożeniu...i o innych soczystych przekleństwach, które tak często pojawiały się w sadze Sapkowskiego i świetnie ubarwiały historię wiedźmina. Tym bardziej, że rubaszny humor stanowił też przecież ważną część charakterystycznego klimatu komputerowych gier o wiedźminie. Chociaż w gdyńskim musicalu udało się ciekawie odtworzyć specyficzną atmosferę z książek, to twórcy spektaklu zdecydowali się jednak na częste wykorzystanie (według części krytyków – zbyt częste) całkiem współczesnych przekleństw. A szkoda, bo ich historyczne odpowiedniki mogłyby o wiele lepiej kopać po widzów po...rzyciach.Zobacz także: „Gra byłych twórców Wiedźmina” – czy to naprawdę coś znaczy?Mimo wskazanych wyżej kilku wad, gdyński „Wiedźmin” jest fascynującym widowiskiem, które aż kipi od oryginalnych pomysłów. To, że fabuła nie ma bezpośredniego związku z grami i inaczej stawia główne akcenty, może być przecież ogromną zaletą. Bo po co oglądać w teatrze to, co już się wcześniej widziało na ekranie monitora? Odpowiedź na pytanie „czy fani komputerowego Geralta mają czego szukać na musicalu?” jest zatem twierdząca, ale z pewnym zastrzeżeniem. Wymagana będzie bowiem „otwarta głowa” na autorską wizję reżysera spektaklu i nie tyle znajomość, co akceptacja musicalowych reguł gry.
Musical „Wiedźmin” może też być świetnym testem dla graczy, którzy ogólnie kiedyś sparzyli się do pomysłu śpiewania na deskach teatru. Jeśli jednak po wizycie w Gdyni nie zmienią zdania to... raczej żaden inny spektakl ich do tej formy sztuki już nie przekona.
Grzegorz Bryszewski