Tearaway - recenzja

Tearaway - recenzja

Tearaway - recenzja
marcindmjqtx
20.11.2013 16:20, aktualizacja: 30.12.2015 13:26

Nie będę ukrywał, że choć jako dzieciak bardzo lubiłem wycinanki, robienie ludzików z kasztanów, składanie modeli i tego typu rozrywki, to nigdy nie byłem w nich dobry. Wręcz przeciwnie, byłem fatalny i wszyscy się ze mnie śmiali. Tearaway jest jak wymarzony prezent dla tamtego Tomka - papierowy świat, który ktoś dał mi do zabawy.

Ra, Sol, Helios Ocena: 3/5 Gra jest przeurocza i w niezwykle inteligentny sposób burzy tzw. "czwartą ścianę", ale platformówką jest, niestety, najwyżej średnią.

Pewnego dnia w spokojnym świecie Tearaway... pękło słońce. Mieszkańcy ze zdziwieniem spostrzegli, że teraz spomiędzy promyków patrzy na nich dziwna twarz - to Ty, graczu. Dzięki przedniej kamerce Vity zawsze zobaczysz swoje oblicze, gdy podczas zabawy spojrzysz w niebo.

Tearaway bawi się konwencją gry, udając, że jest miniaturowym światem, który trzymasz w dłoniach. Z zaciekawieniem go obserwujesz i możesz nawet w niektórych miejscach włożyć do niego palce (dzięki tylnemu panelowi dotykowemu), potrząsnąć nim, by wywołać trzęsienie ziemi czy boskim smyrnięciem po ekranie rozgnieść jakiegoś potwora. Mieszkańcy tego uniwersum obserwują Cię z zaciekawieniem - naukowcy próbują analizować, skąd się wziąłeś i kim jesteś, a zwykli ludzie zaczynają oddawać Ci cześć.

Naukowcy w świecie gry badają pochodzenie boskiej istoty ze słońca. Można pokazać im... palec

Razem z Twoją twarzą do świata Tearaway trafiło jeszcze coś. Po pierwsze - Iota, sympatyczny ludzik o głowie w kształcie koperty, w środku której tkwi list zaadresowany do... Ciebie. Ostatecznym zadaniem głównego bohatera jest więc dotarcie do słońca i przekazanie tajemniczej wiadomości (która, swoją drogą, strasznie mnie rozczarowała). Po drugie, z dziury w niebie zaczęły wypadać Pudłaki, sześcienne potworki, których pokonanie także będzie częścią zabawy. Oba zadania w sumie składają się na około sześć godzin trójwymiarowej platformówki.

Z baśniową konwencją znakomicie współgra niezwykły styl graficzny - świat gry i wszystkie jego elementy zrobione są z papieru. Łatwiej "uwierzyć" we własne boskie moce, gdy panuje się nad uniwersum zrobionym z tak nietrwałego, delikatnego materiału. Gdy wsadzasz więc do Tearaway ciekawskie paluchy, po prostu rozrywasz cienką kartkę, a kiedy kształtujesz drogę dla głównego bohatera, rozwijasz przed nim papierową wstęgę.

Przyznaję, w tym, jak gra wykorzystuje zdjęcia gracza, jest coś niepokojącego

Bez ścian Gra dostępna jest w pełnej polskiej wersji językowej. Dubbing i tłumaczenie są bardzo dobre - niewiele tu dialogów, ale to, co jest, stoi na wysokim poziomie.

Tearaway nie tyle burzy czwartą ścianę oddzielającą gracza od świata gry, co w ogóle jej nie stawia - pod tym względem jest produkcją zupełnie unikalną i zasługuje na najwyższe pochwały. Jest coś niezwykłego w tym, gdy twoje zdjęcia zaczynają zdobić papierowy świat, zwłaszcza, gdy obserwujesz, że szczególnie wiele jest ich w leżu potworów. Albo w chwili, gdy za futro renifera robi materiał, jaki przed chwilą sfotografowałeś aparatem w przenośnej konsoli. Mnie szczególnie ujął też moment, gdy pewien mieszkaniec świata poprosił o stworzenie śniegu - gdy wyciąłem go z wirtualnego papieru (o tym za chwilę), spostrzegłem, że teraz faktycznie płatki o tym kształcie spadają z nieba.

Szkoda tylko, że fabularnie gra zupełnie zawodzi. Mnóstwo tu baśniowych czy mitologicznych klisz, które aż proszą się o porządniejsze wykorzystanie. Motyw drogi, ludzie, którzy chcą dotrzeć do boga, wreszcie wiadomość, jaką ma do przekazania Iota - to wszystko mogło złożyć się na spójną, wzruszającą historię o metaforycznym sensie. Twórcy jednak wyraźnie się pogubili, a tropów, które sami sobie podłożyli, zupełnie nie użyli. Zamiast tego wprowadzili dwóch sterujących światem narratorów, którzy biorą się nie wiadomo skąd i tylko psują spójność konwencji. Historia jest, niestety, bełkotliwa i nie ma do przekazania absolutnie nic - szkoda.

Ten zwierzak prosił o nową skórę, więc sfotografowałem to, co miałem pod ręką - podkładkę pod mysz

Mimo to nie sposób odmówić grze niezwykłego, ujmującego klimatu. Zachwyca szczególnie końcówka, bo o ile nad początkową częścią unosi się duch "Domowego przedszkola", a całość jest przesłodka i przeurocza, o tyle pod koniec robi się bardzo mocno surrealistycznie. Zwłaszcza w połączeniu z fenomenalną, trochę folkowo-psychodeliczną oprawą dźwiękową. Dużo tu instrumentów dętych, dużo akordeonu, dużo plemiennych rytmów. Wyszło rewelacyjnie.

Listy nie potrafią skakać Okiem Maćka Kowalika: Miało oczarować, a rozczarowało. Tak, jestem za stary na wiele gier i Tearaway może być jedną z nich. Z drugiej strony, inne produkcje dla dzieci wciąż potrafią odjąć mi z metryki dekadę, jak chociażby niedawny Puppeteer. Niestety urok Tearaway to głównie projekt papierowego świata, na którzy spoglądamy przez okienko, jakim jest ekran Vity. Gra jest zbyt liniowa, by ten czar trwał wiecznie, a rozgrywka zbyt nudna, by wystawić więcej niż tróję. Zgadzam się z oceną Tomka.

Abstrahując od klimatu, Tearaway jest przede wszystkim trójwymiarową platformówką. I to pod tym względem zawodzi. Nawet mimo tego, że w niezwykle pomysłowy sposób wykorzystuje możliwości Vity - wsadzane do gry "przez" tylni panel dotykowy paluchy mogą służyć do przesuwania niektórych przedmiotów. Z kolei za pomocą dotykowego ekranu buduje się czasem przed bohaterem drogę, a wbudowany żyroskop pozwala na przetaczanie niektórych elementów planszy albo ustawianie platform we właściwym miejscu. Wszystkie te pomysłowe rozwiązania nie zmieniają jednak faktu, że cała rozgrywka jest niespecjalnie porywająca. Gra nigdy nie stanowi wyzwania, a kolejne etapy są w stu procentach liniowe i krótkie - przechodzi się przez nie zupełnie bez zaangażowania, wręcz odruchowo. Twórcy co chwilę wprowadzają jakąś nową mechanikę rozgrywki, ale nigdy nie budują za jej pomocą naprawdę ciekawych poziomów. Iota może zwijać się w kulkę? Świetnie, aż prosi się o kilometry serpentyn, po których mógłby się toczyć. Nic takiego jednak się nie pojawia. Gra okazyjnie wraca do wprowadzonych wcześniej pomysłów na rozgrywkę, ale nigdy bardziej ich nie rozwija. Uczy gracza zasad zabawy, a już chwilę potem wprowadza coś nowego, więc znowu tłumaczy, co i jak, a potem, po sześciu godzinach, nagle się kończy. Tearaway jest krótkie - i moim głównym zarzutem nie jest nawet stosunek czasu do ceny, co fakt, że dzieło Media Molecule aż prosi się o dodatkowe etapy, które wreszcie nie pełniłyby roli samouczków.

Czy wspominałem, że bywa surrealistycznie?

W zasadzie jedynym elementem, który pojawia się częściej, jest walka z Pudłakami. Niestety, to też przy okazji najmniej ciekawa, najnudniejsza część gry. By pokonać potworka, trzeba go najpierw ogłuszyć (czyli zwykle pozwolić mu na siebie skoczyć i odsunąć się w odpowiednim momencie, by wyrżnął o ziemię), a potem złapać i rzucić nim o ścianę albo w kolegę. Po pewnym czasie pojawiają się potworki na szczudłach, latające albo z trampoliną na grzbiecie (trzeba na nie wskoczyć, a potem rozgnieść "palcem bożym"), a Iota dostaje pewną potężną broń, ale to i tak nie pomaga - od walki w Tearaway wieje przeraźliwą nudą. A momentami jest jej naprawdę dużo.

Grze nie pomaga też fakt, że praca kamery potrafi wprawić w osłupienie (albo szał, zależnie od nastroju), a w kilku bardziej intensywnych momentach gdzieś wyraźnie gubią się klatki animacji.

Jazda na świni - jedna z mechanik w grze

Wszystkie te zarzuty mogą jednak nie mieć racji bytu, jeśli za granie weźmie się dziecko. Dla młodszych graczy poziom trudności pewnie nie będzie aż tak mikry. To oni docenią także dodatkowe elementy zabawy, o których jeszcze nie wspomniałem - wycinanie z wirtualnego kolorowego papieru różnych przedmiotów przy pomocy ekranu dotykowego, ubarwianie Ioty i świata gry ozdobami kupowanymi za znajdowane tu i ówdzie konfetti czy robienie zdjęć światu gry za pomocą aparatu głównego bohatera. Dla mnie było to wszystko trochę zbędnym dodatkiem, który co najwyżej w niektórych momentach budował klimat. Ale mam przeczucie, że dzieciakom spodoba się bardziej. Tak jak spodobają im się pewnie także niezwykle pomysłowe znajdźki: wzory na własne papierowe modele do odebrania w serwisie Tearaway.me.

Werdykt Tearaway jest grą zgrabną i niezwykle uroczą. Wciąga bohatera w swój świat w sposób niesamowicie inteligentny, unikalny i dowodzący pomysłowości twórców. Szkoda tylko, że jako trójwymiarowa platformówka sprawdza się co najwyżej średnio. Wykorzystanie do zabawy technicznych możliwości Vity trochę ją ubarwia, ale półtora roku po premierze konsoli nie robi to już aż tak wielkiego wrażenia. Zwłaszcza, że w zasadzie niewiele jest tu nowości w stosunku do tego, co widzieliśmy już w ubiegłorocznym LittleBigPlanet. Nie pomaga też fakt, że o ile kolejne etapy pełne są fantastycznej atmosfery, o tyle zaprojektowane są tak sobie. Chciałbym powiedzieć, że będę przez lata wspominał tę produkcję z sentymentem, ale, niestety, jest to raczej tytuł z gatunku tych, o których rok później myśli się, owszem, z sympatią, ale w ogóle już nie pamięta się, o co właściwie chodziło.

3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka.)

Tomasz Kutera

  • Data premiery: 22.11.2013
  • Platformy: PS Vita
  • Producent: Media Molecule
  • Wydawca: SCEE
  • Dystrybutor: SCEP
  • PEGI: 7

Grę do recenzji udostępnił wydawca.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)