Tales from the Borderlands - recenzja pierwszego sezonu

Tales from the Borderlands - recenzja pierwszego sezonu

Tales from the Borderlands - recenzja pierwszego sezonu
marcindmjqtx
28.10.2015 11:00, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

Telltale Games po trzech wyjątkowo udanych seriach dramatycznych historii wraca na pole komedii. Kalifornijskie studio wzięło na warsztat sprawdzoną markę i sobie tylko znanym sposobem zmieniło strzelankę w grę przygodową. Czy bez bagażu emocji znanego z The Walking Dead czy mrocznego klimatu Wolf Among Us, Tales from the Borderlands jest w stanie zaoferować równie interesującą i wciągającą zabawę?

Tales from the Borderlands, odcinek pierwszy: Zer0 Sum

W swojej konstrukcji TFTB pozostaje klonem rozwiązań znanych ze wspomnianych na wstępie serii od Telltale. To bezpośrednie rozwinięcie idei przygodówek point & click, w których liczba tak punktów, jak i klików została zredukowana do minimum. Jeżeli macie doświadczenie z „Trupami” albo „Wilkiem”, to doskonale wiecie, że w typowej lokacji poza „punktami zaczepienia”, które pchają akcję do przodu, znajdziecie raptem kilka mniej istotnych, które uzupełnią tło fabularne. Tak długo, aż kupa nie wpadnie w wiatrak, bo wtedy pozostaną już tylko QTE. A musicie wiedzieć, że kupa w historiach z Borderlands wpada w wiatrak tyleż szybko, co efektownie.

Tales from the Borderlands - zwiastun premierowy Odrobina korporacyjnego humoru Jak już wspomniałem, w grze dużo i szybko się dzieje. Nie przypominam sobie innej serii Telltale, w której byłby równie imponujący natłok wydarzeń i proponowane tempo. Część z Was może odebrać to jako krok w tył lub zubożenie gry, ale znacznie ograniczono swobodę poruszania się. Przypominam sobie raptem kilka okoliczności, w których oddano mi pełną kontrolę nad bohaterem, ale nawet wtedy moim jedynym zadaniem było wykonanie jednej czynności po to, by pchnąć akcję do przodu. Czas i miejsce konwersacji między bohaterami również dyktuje scenariusz.

W porównaniu z „Trupami” czy „Wilkiem” nie odnotowałem żadnego trudnego wyboru, który miałby rzutować na dalsze losy moich bohaterów. Tradycyjnie już gra informuje, że ten czy inny rozmówca zapamięta naszą odpowiedź lub zachowanie, ale w pierwszym epizodzie nie doświadczyłem żadnych namacalnych tego skutków. Jeżeli te nie pojawią się w kolejnych epizodach, to będzie to rozczarowujące.

Tales from the Borderlands

Mając to na uwadze muszę przyznać, że nawet przez moment nie miałem grze za złe, że nie zarzuca mnie wyborami. W końcu nie każda kolejna gra od Telltale musi polegać na szokującym wyborze między złym a gorszym. Tak długo jak ma coś innego do zaoferowania. TFTB ma i jest to wyjątkowo udany, bo wciągający scenariusz i autentycznie śmieszne dialogi.

Śmiech pojawia się w pierwszych minutach epizodu i towarzyszy nam do samego końca. Raz za sprawą świetnych dialogów, innym razem przy okazji żartów sytuacyjnych. W obu przypadkach wachlarz zagrywek scenarzysty jest imponujący. Czasem wystarczy jedno słowo, by zamienić głuchą ciszę w salwy śmiechu. Na drugim skraju są całe momenty, które obrazują bujanie w obłokach naszego bohatera. Fakt, że scenka rozgrywa się tylko w jego wyobraźni sprawia, że zasługi Rhysa czy Fiony są w nich przesadzone i wyolbrzymione. Każdy z żartów, bez względu na jego typ, jest w TFTB świetny i zrobiłbym Wam wielką krzywdę opisując choć jeden. Musicie mi uwierzyć na słowo.

Zaufanie to podstawa TFTB różni się od ostatnich dokonań Telltale również ze względu na dwójkę głównych bohaterów. Rhys to urzędas na ścieżce prowadzącej na szczyt kierownictwa Hyperiona (korporacji, na czele której stał sam Przystojny Jack). Fiona spędza za to wolny czas na wyłudzaniu kasy z kolejnych naiwniaków przybyłych na Pandorę w poszukiwaniu sławy i bogactwa. Kontrolę nad tą dwójka obejmujemy na przemian. Często by dopełnić historii z różnych perspektyw. Prowadzi to do komicznych sytuacji, w których oboje przedstawiają skrajnie odmienne relacje tych samych zajść. Przy okazji podnosząc rangę własnych zasług.

Tales from the Borderlands

Nałożenie dwóch mechanizmów polegających na ukazaniu wydarzeń z różnych perspektyw i niewiarygodnego narratora to mieszanka trudna do opanowania, ale w tym wypadku bezbłędna.

W silniku Telltale bez zmian Zmiana okoliczności przyrody niewiele zmieniła w samym silniku gier Telltale. Pierwsza godzina obcowania z TFTB napełniała mnie optymizmem. Wszystko działało jak należy, bez zacięć i przesadnie długich ekranów ładowania. Zastanawiałem się tylko, czy to ekipa z Telltale wzięła się do roboty, czy zwyczajnie moc nowych konsol zrekompensowała niechlujstwo programistów. Niestety, w okolicach połowy przygody z pierwszym epizodem pojawiły się dobrze znane usterki: ładowanie w czasie odgrywania scenek, kilkusekundowe zacięcia, urwane i powtarzane dwukrotnie dialogi. Może to wina przydługiej sesji z grą i zwykły reset rozwiązałby sprawę, ale chyba nie tędy droga.

Tales from the Borderlands

Nie mogę też wykluczyć, że jest to przypadłość wersji na Xboksa One, na którym testowałem grę. Szybkie tempo gry również nie pomaga w maskowaniu np. problemów z doczytywaniem kolejnych ujęć tej samej scenki! W skrócie: jest lepiej, ale wciąż daleko do ideału.

Absolutnie warto! Nie przypominam sobie drugiego tak „napakowanego” epizodu od Telltale. Nawet jeżeli to tylko złudzenie, to jest to świetnie przygotowana iluzja. Dwa razy więcej bohaterów, dziesięć razy szybsze tempo i sto razy śmieszniej niż dotychczas. Brzmi jak hasło reklamowe godne serii Borderlands i w tym przypadku jest absolutnie prawdziwe. Grając w pierwszy epizod TFTB czułem się jak na planie filmowym wybuchowej mieszanki „Wilka z Wall Street”, „Mad Maxa”, „Ocean's Eleven” i teledysku Daft Punk. Z czystym sumieniem polecam Wam tę mieszankę.

Tales from the Borderlands, odcinek drugi: Atlas Mugged

Drugi epizod potrzebuje dobrych 15 minut żeby wytracić odrobinę szaleńczej prędkości swojego poprzednika. Biorąc pod uwagę tempo jakie zaserwowano nam w „Zer0 Sum”, kilka chwil wytchnienia jest nie najgorszym pomysłem.

Połowa mniej uderzeń serca na minutę to też okazja do lepszego poznania naszych bohaterów. W zależności od naszego podejścia jesteśmy światkami zawiązywania się nowych przyjaźni lub pogłębiania się niechęci urzędasów Hyperiona do oszustek z Pandory. Znów przeplatają się kombinacje w jakich obu parom przyjdzie razem pracować jest więc miejsce na uszczypliwości i odrobinę przemocy fizycznej. Tym razem w kontekście główkowania i rozwiązywania zagadek. Zagadek w rozumieniu Telltale rzecz jasna. Nikomu kropla potu na czoło nie wyjdzie w związku z poszukiwaniem rozwiązań dla kolejnych przeszkód. Na szczęście wszystko to w imię stworzenia z naszych bohaterów mniej lub bardziej jednomyślnej drużyny, która zwyczajnie nie ma innego wyjścia jak tylko trzymać się razem.

Pierwszy z epizodów jasno wskazał jak ścisły związek seria będzie miała z pierwowzorem. Nie inaczej jest w przypadku „Atlas Mugged”. Postacie znane z głównej serii pojawiają odpowiednio często by przypomnieć nam, że znajdujemy się na Pandorze, a nie „pustynnej planecie nr 46”.

Tales from the Borderlands, ep.2

To czym kupił mnie poprzedni epizod czyli humor jest wciąż obecny. Równie mocny i zróżnicowany co poprzednio; raz płynący z błyskotliwych dialogów innym razem wynikający ze slapstickowego charakteru sceny.

Jedyny zarzut to częstotliwość pojawiania się kolejnych epizodów. Miejmy nadzieję, że drugi i trzeci epizod będzie dzieliła krótsza przerwa. Jestem więcej niż bardzo zainteresowany dalszymi losami bohaterów TFTB.

Tales form the Borderlands, odcinek trzeci: Catch a Ride No i przestało być śmiesznie. Naszym bohaterom udawało się lawirowanie między konsekwencjami i odpowiedzialnością równo przez dwa epizody. Wraz z nastaniem epizodu trzeciego, przyszedł czas na trudne decyzje i zderzenie z rzeczywistością. Telltale przypomniało swoim fanom na jakich fundamentach stoją ich gry.

Tales From the Borderlands: Catch a Ride

Nie znaczy to, że w TFTB zapanował grobowy klimat. Nasza zgraja wciąż stara się zachować dobrą minę do złej gry, wciąż trafiają się niezłe żarty, a slapstickowe wstawki (takie jak te z sidłami czy pościgiem samochodowym) są równie zabawne co interesujące do grania. Niemniej trzeci z epizodów to ten, na którym ciąży trudna decyzja którą przyjdzie Wam podjąć już w pierwszych minutach gry. Jej widmo ciągnie się za bohaterami aż do końca. Nie dlatego, że śmierć to na Pandorze coś wyjątkowego. Wręcz przeciwnie; ludzie umierają tu równie często od kuli co od biegunki, ale do tej pory żadna z tych śmierci nie była bezpośrednim skutkiem działań naszych bohaterów.

W swojej zawartości epizod nie zaskakuje niczym czego nie widzielibyśmy w poprzednich. Lizanie ścian wciąż przeplata się z dynamicznymi dialogami i scenami prawdziwego wariactwa gdy próbie poddawana jest nasza zręczność.

Tales From the Borderlands: Catch a Ride

Catch a Ride to dobry epizod, ale chyba wolałbym więcej humoru kosztem dramaturgii. Telltale ma już kilka innych „poważnych” serii. TFTB w zupełności spełniało swoje zadanie jako komedia.

Tales form the Borderlands, odcinek czwarty: Escape Plan Bravo Przy okazji recenzji poprzedniego odcinka TFTB, skarżyłem się na ton jaki przyjęła historia. W szczególności nie pasowały mi do lekkiego, dotychczas, scenariusza zgony istotnych dla historii postaci. „Escape Plan Bravo” nie zrywa z tą nową tradycją, ale odrobinę spuszcza z tonu. Komedia to najlepiej pasująca do TFTB konwencja i najświeższy z epizodów tylko to potwierdza.

Escape Plan Bravo w swojej całej rozciągłości poświęcony jest wielkiemu skokowi. Wielkiemu, bo polegającemu na włamaniu do głównej siedziby korporacji Hyperion.

Epizod jest więc utrzymany w konwencji najlepszych filmów z gatunku heist. Widać to świetnie w sposobie prowadzenia historii, gdzie faza planowania przeplata się w narracji z egzekucją planu. Nic nie stoi więc na przeszkodzie, żeby rozegrać etap skoku i za moment „cofnąć się w czasie” kilka godzin i toczyć z naszymi kompanami zażartą dyskusję o jakości samego planu.

mat. prom.

Escape Plan Bravo to również najlepsza scena/gag który do tej pory pojawił się w grze. Jak zwykle w takich wypadkach nie wiele mogę napisać żeby nie zepsuć Wam zabawy, ale dodam tylko że sprawa dotyczy strzelaniny w biurach Hyperiona.

Muszę też wspomnieć o wprowadzeniu do czwartego epizodu. Regułą stały się krótkie montaże, otwierające każdy z epizodów. Wszystkie jak jeden mąż były zabawne, ale to ten z epizodu czwartego wysuwa się na prowadzenia. Drobna rzecz, ale dzięki dobremu scenariuszowi i konsekwencji, te krótkie wstępy stały się znakiem rozpoznawalnym serii. Dobra robota TT!

Tales form the Borderlands, odcinek piąty: The Vault of the Traveler

Podsumowując piąty odcinek TFTB, a zarazem zwieńczenie sezonu, muszę zacząć od wystawienia mu wzorowej oceny. Zwyczajnie nie mogę się powstrzymać! Tak jak odrobinę rozczarował mnie drugi sezon Żywych Trupów i jak regularnie nudzą mnie kolejne odcinki Gry o Tron tak TFTB dowiozło, dostarczyło czy co tam jeszcze mogło zrobić to zrobiło.

mat. prom.

Nie przypominam sobie kiedy ostatni raz gra uraczyła mnie tak satysfakcjonującym zakończeniem. Z jednej strony pełnym spektakularnych scen pojedynków na globalną skalę, a z drugiej kameralnym, bo ograniczającym się do dialogu między dwoma głównymi bohaterami. Ogień z wodą.

Akcja jak akcja, jest w Borderlands szalona i widowiskowa. Nikt nie powinien być pod rozczarowany skalą i poziomem skomplikowania ostatniego zadania przed jakim staną Fiona, Rhys i reszta ferajny. Dla mnie szczególnie satysfakcjonujące były jednak ostatnie minuty tego epizodu , gdy wspomniana dwójka miała chwilę by podsumować swoją krótką, ale burzliwą znajomość. Mam nadzieję, że przyjdzie mi jeszcze posprzeczać się ta parą w przyszłości. Jeżeli nie w grze od TellTalle to może od Gearbox, w głównej serii? Nie skreślałbym takiego rozwiązania mając na uwadze zakończenie.

Jedyną bolączką tego i wszystkich poprzednich odcinków, pozostaje warstwa techniczna. Długie ładowania scen, zacinające się scenki, rozsynchronizowany dźwięk bolą w szczególności w czasie trwania tych bardziej dynamicznych scen. Poziom ekscytacji spada i pryska napięcie, gdy między decyzjami które miały być błyskawiczne mijają długie sekundy ładowania w tle.

mat. prom.

Werdykt W ogólnym rozrachunku muszę umieścić Tales From The Borderlands w pierwszej trójce moich ulubionych gier od TT (obok Wilka i pierwszego sezonu Żywych Trupów). To od początku do końca świetna zabawa. Śmieszna, bo rewelacyjnie napisana i ekscytująca bo równie dobrze wyreżyserowana.

Gier od TT mamy tak dużo, że w zasadzie tworzą swoją własną kategorię, ale wystąpienia takie jak TFTB utwierdzają mnie w przekonaniu, że każdy gracz powinien ich spróbować. Jestem na tyle pewien powodzenia takiego testu, że na przystawkę śmiało zaproponuję właśnie ten tytuł.

Marcin Jank

Platformy:PC, PS3, PS4, 360, X1, iOS, Android Producent:Telltale Wydawca:Telltale Dystrybutor:- Data premiery:20.10.2015 - ostatni odcinek PEGI: 18 Wymagania: 2 GHz, 3 GB RAM, karta graficzna 512 MB

Grę do recenzji udostępnił producent. Testowaliśmy wersję na Xboksa One. Screeny pochodzą od wydawcy.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)