Takiego Bonda chce dzisiejszy świat - rozmawialiśmy z Davidem Wilsonem
Dzięki uprzejmości Licomp Empik Multimedia i firmy Activision miałem przyjemność przeprowadzić telefoniczny wywiad z osobą, która od pewnego czasu praktycznie zasypia i budzi się z Jamesem Bondem. Czemu warto kupić GoldenEye 007 Reloaded i dlaczego Daniel Craig tak bardzo zmienił oblicze agenta 007? Zobaczcie, czego ciekawego udało mi się dowiedzieć.
13.11.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:43
Po drugiej stronie kabla zasiadł wygodnie David Wilson, jeden z producentów gier „Bloodstone”, „GoldenEye 007” dla Wii oraz wersji Reloaded. Pracował on również przy filmach „Casino Royale” i „Quantum of Solace”.
Odświeżmy odświeżony hit Dokładnie rok temu Activision wydało na Wii grę „GoldenEye 007”, która była unowocześnioną wersją kilkunastoletniego hitu z Nintendo 64. David nie był zdziwiony - pytanie o to, czy biorąc pod uwagę, że grałem w to rok temu, mam w ogóle czego szukać w wersji Reloaded, wydawało się oczywiste. Gra ma nie tylko prezentować się lepiej, ale także pokazać nowe miejscówki, których próżno szukać w poprzednich wersjach gry. Wielu posiadaczy konsol HD „marudziło”, że nie może zagrać w tę produkcję na swoim sprzęcie. Ponowne wydanie tego tytułu będzie świetną okazją, by powitać odświeżonego Bonda również na PS3 i 360.
James Bond 007: Blood Stone Trailer
„GoldenEye 007 Reloaded” jest już na rynku, a ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego zdecydowano się na premierę w najgorętszym okresie roku, kiedy debiutują takie hity gatunku, jak „Modern Warfare 3”, „Battlefield 3” czy odświeżone „Halo”. Co więcej - który gracz znajdzie czas na sprawdzenie trybów sieciowych strzelanki z Bondem, jeśli doba ma tylko 24 godziny, a powyższe wielkie tytuły kuszą zarówno na Xbox Live, jak i PlayStation Network? Według Wilsona to zupełnie inne gry i nie powinno się ich stawiać w jednym szeregu. Eurocom skierował „GoldenEye Reloaded” do innej grupy odbiorców, dzięki czemu tytuł nie będzie starał się podkradać fanów „MW3” albo „BF3”. Obawiam się jednak, że zarówno wyniki sprzedaży, jak i popularność poszczególnych gier w sieciowych usługach jednoznacznie pokaże, gdzie miłośnicy strzelanin ulokowali swoje uczucia. I wątpię, by były to przygody 007.
Trudno prorokować rynkowy sukces „GoldenEye 007 Reloaded” nie tylko w obliczu silnej, jesiennej konkurencji. „BloodStone” oraz „Quantum of Solace” nie zapisały się trwale na kartach elektronicznej rozrywki, choć trudno mówić, aby były to gry złe. Oba tytuły wspominam miło, choć jestem w stanie zrozumieć umiarkowanie pozytywne recenzje i oceny. Produkcjom brakowało tej iskry, którą tak łatwo znaleźć w najlepszych hitach. Może po prostu świat gier nie potrzebuje Bonda tak mocna jak kino? Przecież od lat mówi się, że gry tworzone na podstawie filmów są zwyczajnie słabe.
Między grą a filmem Dawno już minęły czasy, kiedy na produkcję gry przeznaczało się kilka tysięcy dolarów, a efekt zachwycał jedynie amatorów elektroniki, noszących kraciaste koszule i okulary z grubymi szkłami. Ogromne budżety, praca z aktorami podkładającymi głosy pod bohaterów, setki osób ślęczących nad jednym tytułem. Tak wygląda teraz produkcja dużych gier - co może w pewien sposób przypominać pracę nad filmem. David działa w obu branżach, dzięki czemu łatwo mu wskazać zarówno elementy wspólne, jak i różnice, które dzielą oba światy.
W pewnych aspektach to bardzo podobne do siebie branże. Przede wszystkim chodzi o czas, jaki poświęca się jednemu i drugiemu produktowi - to są lata, a nie miesiące pracy. Podobnie podchodzi się również do myśli, że pracuje się nad blockbusterami, które mają porwać tłumy, a nie małymi, amatorskimi produkcjami dla wąskiej grupy odbiorców. Różnice to przede wszystkim deadline'y, które ma się przy tworzeniu gier, oraz testy, którym w trakcie produkcji musi podlegać gra - nie można przecież wydać niekompletnego albo zabugowanego produktu. Ekipa tworząca film może sobie pozwolić na pewne opóźnienia, a poza tym jest o wiele bardziej elastyczna w procesie tworzenia. Zdaniem Wilsona zabawy przy obu branżach jest bardzo dużo, i to cudowne doświadczenie.
Bond na miarę naszych czasów Doskonale pamiętam 2006 rok, kiedy na ekrany kin zawitał 21. film z Jamesem Bondem. W rolę 007 wcielił się Daniel Craig, a seria całkowicie zmieniła swoje oblicze. W niepamięć odeszły nienaganne maniery brytyjskiego dżentelmena i szarmancki uśmiech. W ich miejsce otrzymaliśmy prawdziwego, szorstkiego twardziela, który najpierw strzela, a potem pyta. W nowym Bondzie nie ma miejsca na cukierkowe starcia na pięści - to krwawa bijatyka, w której ostatnie w kolejce są ckliwe rozmowy i humorystyczne teksty.
Casino Royale trailer
Dlaczego seria tak bardzo się zmieniła? Zawsze gdy ukazywał się nowy Bond, miał on sprostać oczekiwaniom widzów, dopasowując się do ich rozumienia bohatera. Właśnie dlatego zrezygnowano z poprzedniego wizerunku agenta 007. Daniel Craig jest takim Bondem, jakiego chcą oglądać dziś widzowie. Na świat wpłynęło ostatnimi wiele wydarzeń - 9.11 czy wojny, które oglądamy na co dzień w telewizji, nowy Bond jest więc odzwierciedleniem dzisiejszych czasów. Kto wie, jakim facetem agent Jej Królewskiej Mości będzie za kilka lat? Trudno jednoznacznie określić, jakich bohaterów będą chcieli oglądać wtedy widzowie. Jedno jest pewne - twórcy filmu sprostają zadaniu, tworząc Bonda pasującego do otaczającej odbiorców rzeczywistości.
Wielkimi krokami zbliża się 50. rocznica filmów z Bondem. David nie chciał zdradzić szczegółów dotyczących zarówno nowego filmu, jak i tego, czy trwają już pracę nad jakąś nową grą. Nadmienił jednak, że powinniśmy się spodziewać czegoś naprawdę ciekawego w związku z powyższym jubileuszem. I jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi również o elektroniczną rozrywkę.
Paweł Winiarski