Sword & Sworcery - podróż w inny, zakręcony świat
W czasie omawiania Sword & Sworcery w redakcji padło porównanie tej gry do Another World. I utkwiło mi ono w pamięci podczas jej przechodzenia.
Do słuchania w tle:
Bo coś w nim jest. Choć wiele elementów różni te gry, to łączy jeden, chyba najistotniejszy - obydwa tytuły trudno zaszufladkować w ramach jednego gatunku. Nie są to ani przygodówki, ani zręcznościówki, ani gry akcji, ani też gry fabularne. Są to chyba po prostu przygody, które można przeżyć. Tyle i aż tyle.
W Sword & Sworcery kierujemy przedstawicielką Scytów, starożytnego ludu. Zawędrowała ona do gór Kaukazu i dotarła aż do Mingi Taw, najwyższego szczytu i... Po co ja to piszę? Gwarantuję Wam, że jak tylko weźmiecie iGadżet do ręki i uruchomicie tę grę, to nic Wam ten opis nie da. Sama konstrukcja kampanii, którą podzielono na sesje poprzedzane przez wywód kogoś w rodzaju narratora (chociaż sesje przywołują raczej skojarzenia z psychiatrą), burzy spójność fabularną.
Mimo tej destruktywnej działalności, historię do śledzenia w tej grze znajdziemy, natkniemy się także na parę postaci, z którymi będziemy mogli pogadać (pies także się pojawi), ale szybko zauważymy, że nawet bez tych całych sesji warstwa fabularna byłaby specyficzna - stanowi ona mieszankę różnych wydarzeń i zabiegów, dlatego nie należy podchodzić do niej zbyt poważnie i zżymać się na to, że nie jest to jednak opowieść o starożytnych Scytach przemierzających Kaukaz (jeśli ktoś akurat jest wielkim fanem takich historii). To opowieść o wielkiej księdze, tajemniczym złu i naszej walce z nim. A że przy okazji wydarzy się mnóstwo zupełnie fantastycznych rzeczy, to co z tego?
Całość jeszcze bardziej udziwnia ironiczne poczucie humoru. Jego ostrze jest jednak skierowane w samą grę i jej postacie. Czytając opisy rozmów lub wydarzeń, a także wpisy w Megatomie (wspomnianej wielkiej księdze, która zapisuje przemyślenia spotkanych postaci), nieraz natkniemy się na wtręty, które zaskoczą. Przykład? Narrator, czy może raczej psychiatra, nie ma oporów przed przekazaniem w imieniu twórców, że nie mieli oni najmniejszego pojęcia, dlaczego wsadzili dany przedmiot do gry. Po prostu się tam znalazł i musimy z tym żyć.
Zakręcony świat i fabuła nie sprawiają od razu, że gry nie można zaszufladkować. O tym świadczy rozgrywka, a ta także jest specyficzna. Chodzimy po lokacjach, wchodzimy w interakcje z ludźmi i przedmiotami, wykonujemy określone czynności. Brzmi jak przygodówka? Ale jakaś dziwna ta przygodówka, bo nieraz będziemy musieli zawalczyć (w jasno określonych miejscach), a i zagadki jakieś takie nieprzygodówkowe, bo głównie sprowadzają się do czynności związanych ze śpiewaniem pieśni Sworcery. Nie, jak dla mnie to nie jest typowa przygodówka. Ale także nie gra akcji ani tym bardziej jakiś FPS. To co? No przygoda, po prostu przygoda (wszelkie skojarzenia z przygodówką proszę zarzucić).
Im dłużej opisuję tę grę, tym bardziej mam wrażenie, że gubię wątek i nie będziecie w stanie wyciągnąć żadnych wniosków o tym tytule. Bo i trudno go opisać w typowy, recenzencki sposób. Jedynie oprawa audiowizualna nie nastręcza trudności - jest bardzo ładna. Ale reszta? Reszta to miszmasz, który najlepiej byłoby przekazać opowieścią o tym, jak wojowniczka, wspomagana przez dziewczynę, drwala i psa (z czego pies okazuje się najbardziej pomocny), wchodzi do wnętrza góry i wydziera Megatom z łap strasznego zła, ściągając tym samym na siebie nieszczęścia. Po co była jej ta księga? I czy aby na pewno chcę Wam opowiedzieć teraz całą grę? Raczej nie. Dlatego najprościej będzie, jeśli ją Wam po prostu polecę. Parę godzin (i być może dwa cykle księżyca) sobie z życia wyrwiecie i przeżyjecie fajną przygodę, nawet jeśli nie do końca będzie wiedzieć, o co w niej też chodzi.