"Switch sprzeda się jak Wii". Bardzo, bardzo odważne stwierdzenie, Nintendo
Proponuję trochę więcej pokory.
Kojarzycie prezentację szefa Nintendo, Tatsumiego Kimishimy, w której mówił o polityce firmy wobec dalszego życia 3DS-a? Padła tam jeszcze jedna szalona teza, jakiej wcześniej nie zauważyłem. Oczekiwania korporacji w stosunku do sprzedaży ich następnej konsoli, Switcha. Otóż - Kimishima zakłada, że sprzętowa hybryda osiągnie taki wynik, jak dwie generacje temu Wii. Powód? Oczywisty, "to rewolucyjne podejścia do grania w gry".
No okej. Ale nie wszyscy chyba kojarzą, jakim cudem marketingowym okazało się oryginalne Wii. Przekroczyło... sto milionów. W całej historii branży osiągnęły to jeszcze zaledwie cztery sprzęty: PlayStation 2 (niekwestionowany lider, ponad pięćdziesiąt milionów więcej), DS (podobnie), Game Boye i nasz ukochany Szaraczek. Wii jest piątą najlepiej sprzedającą się konsolą wszech czasów. Czyżby oczekiwania Nintendo właśnie odleciały w kosmos? Umierające już Wii U nigdy nie osiągnęło nawet jednej piątej tej liczby. Do tego firma jest w największym "dołku" finansowym od lat. Normalne, że potrzebują od Switcha cudu.
Taka sytuacja miała już miejsce raz w ich historii. Nintendo 64 i GameCube też okazały się wtopami, gdy porównamy je do konkurentek od Sony, a Wii zaskoczyło wszystkich. Za to my jako odbiorcy ruszyliśmy do przodu. Dziś nikt nie nakręciłby się na kontrolery ruchowe (nawet jeśli Joy-Cony takimi będą), dziś coraz mniejsze znaczenie ma "inność". Wolimy po prostu kozackie gry. By Switch stał się taką rewolucją, musiałby rzeczywiście otworzyć na growy świat świeżą publiczność. Czy konsola, którą można przenieść sprzed telewizora do tramwaju bez przerywania rozgrywki, jest pod tym względem aż tak atrakcyjna? Niestety, wątpię.
Ale jeśli jest w tej branży jakaś niewiadoma, było nią zawsze Ninny. Przez trzydzieści lat zdążyli kilka razy odbić się od dna. I właśnie tego oczekuję od nowej konsoli - odbicia się od dna. Nie rewolucji, tylko zagwarantowania sobie dalszej przyszłości. Switch można traktować jak PlayStation VR. Dziwne porównanie, wiem, ale zauważcie - to tanie (tańsze, no) pierwsze kroki w nowym kierunku. PSVR ogranicza plątanina kabli, na myśl o której przewraca mi się w żołądku, gdy wpadną znajomi i chcą "pograć w wijarze". Ale to wirtualna rzeczywistość. Sygnał nowości, która - jeśli chwyci - zmieni tę branże fundamentalnie. Switcha ograniczają bebechy konsoli i czas pracy baterii, przez który nie możemy mówić o prawdziwej konsoli przenośnej. Ale jeśli chwyci, może (może!) przekształcić sposób naszej zabawy z grami.
Tylko, do kaduka, niech sypią fajnymi grami jak z rękawa. Bo na razie nie wygląda to jeszcze różowo.
Ach - do premiery Switcha równo miesiąc. Czuję mieszankę hype'u i szczerych obaw.
Adam Piechota