Światowi wydawcy gier mogliby sobie wziąć do serca wnioski z polskiego badania na temat piractwa książek
Co ma piernik do wiatraka? Wbrew pozorom całkiem sporo.
Jak dalej czytamy w artykule PAP-u, na bieżąco usuwano z sieci 120 pirackich książek, podczas gdy drugiej połowy nie ruszano, dając ciche przyzwolenie na ich nielegalne ściąganie. Ten niecodzienny eksperyment pokazał, że mimo tak zróżnicowanego podejścia do obu kategorii książek, ich sprzedaż w porównywanych parach była podobna. Czyli te piracone wcale nie sprzedawały się gorzej od pozycji, których w sieci nie można było znaleźć. Wniosek? Nie opłaca się ścigać piratów, bo nie powodują oni realnych strat finansowych. Czego nie można powiedzieć o samym procesie ścigania czy zabezpieczaniu cyfrowych dóbr. Książek, a w naszej branży - gier.
Cytowany wyżej dr hab. Krawczyk zastrzega, że "wyników nie można ekstrapolować na inne rynki - np. na rynek muzyczny w Tajlandii albo filmowy w Indiach". Mimo jego ostrzeżenia, pokusiłbym się jednak o przełożenie tego na światowy sektor gier wideo.
Od lat słyszymy o straconych z powodu piractwa milionach dolarów. Sporo wydawców gier po oszacowaniu liczby nielegalnych kopii mnożny je przez premierową cenę gry, a do wyniku dodaje komentarz, że tyle wynosi strata firmy. Bzdura! To nie strata, tylko brak potencjalnego, czy raczej bardzo mglistego zysku. Nie ma żadnej gwarancji, że pirat pozbawiony pirackiego źródła gry sięgnąłby po jej oryginalną wersję. Na szczęście niektórzy wydawcy zaczynają to dostrzegać - Football Manager 2013 miał w 2013 roku 10 mln nielegalnych graczy, sam developer oszacował jednak, że gdyby nie crack, to może 1,74% piratów zainteresowałoby się oryginałem.
Jeszcze dalej poszło przecież polskie CD Projekt RED, które Wiedźmina 3 wypuściło w dniu premiery na GoG-u bez żadnego DRM-a. Na fanpage-u z ciekawostkami z gier przypomniano w tym miesiącu słowa Marcina Iwińskiego, które dobrze wpisują się w temat:
[fbpost url="post.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Fgrynieznane%2Fposts%2F1397892433627741&width=500" width="500" height="589"]
Czy piractwo jest dobre? Nie. Czy warto z nim walczyć? Też nie. Kto ma kupić, ten oryginalną grę kupi. Może nie od razu, nie w dniu premiery, ale jednak. A ci, którzy są skłonni zapłacić pełną cenę za konkretny tytuł, nie będą się chociaż męczyli się z uprzykrzającymi życie (albo wydajność gry) zabezpieczeniami.
Gry wideo coraz częściej zabezpieczane są tylko na premierę, na pierwsze dni czy tygodnie sprzedaży. Potem nikt już z piratami nie walczy. Coraz więcej wydawców idzie więc tropem CD Projektu.
Paweł Olszewski