Sundered - recenzja. Tak piękna, tak pusta
Pewnie znaliście taką dziewczynę czy chłopaka. Na zdjęciach tap madl, ale trudno było zdzierżyć ich obecność.
Witajcie w Sundered, grze która została zaprojektowana tak, by zabijać gracza często i niezbyt finezyjnie. Skojarzenia z Soulsami byłyby dla niej niezasłużonym komplementem. To po prostu metroidvania, gdzie fundamentem jest śmierć Esche. Wojowniczki, w którą się tu wcielamy.
Platformy: PC, PS4
Producent: Thunder Lotus Games
PL: napisy
Data premiery: 28.07.2017
Wymagania: 1,8 GHz; 4 GB RAM; karta graficzna 256MB
Graliśmy na PS4. Grę do recenzji udostępnił producent, zdjęcia pochodzą od redakcji.
Sundered bywa piękne. Raz na jakiś czas natkniemy się na pomieszczenie chyba żywcem wydarte z zeszytu artysty o nielichym kunszcie. Łatwo się zachwycić i poczuć wdzięczność, że możemy hasać sobie po tym miejscu nieźle animowaną Esche. Nawet jeśli czasem kamera musi zrobić z niej mrówkę, by pokazać ogrom sali. Albo ogrom wielopiętrowego bossa. W wielu grach malutki człowieczek z mieczem staje naprzeciw wielkoluda. Trochę się już z tym oswoiliśmy, ale Sundered i tak potrafi zachwycić.
Czasem.
Zbyt rzadko.Mówimy tu o grze stojącej w nieprzyjemnym rozkroku pomiędzy Soulsami i metroidvanią. Zdecydowanie bliżej jej do drugiego gatunku. Ale i tak jest w byciu tą metroidvanią kiepska. Soulsami byłaby jeszcze gorszymi. Esche dysponuje tylko jednym orężem i w zasadzie jednym combosem. Można do systemu walki dodać kilka ulepszeń, ale zmieniają one niewiele. Na pewno nie dają żadnej możliwości popisywania się własnym stylem, udowadniania, że kolejne śmierci czegoś nas nauczyły, czy po prostu wprowadzenia do walki nieco finezji. Jest nudno.I durno.
Wrogowie nie mają na planszy swoich miejsc. Pojawiają się znikąd, po prostu wlatując na ekran. Najczęściej hordą potrafiącą szczelnie zablokować wszystkie korytarze i atakującą wściekle niczym pszczoły broniące królowej. Rola gracza sprowadza się do wduszania przycisku ataku jak prędko da radę i wykonywania uników, w trakcie których jest nietykalny. Ale wytrzymałość się kończy, tarcza i zdrówko też. Wreszcie nadejdzie śmierć.Śmierć, która cytując jedną z podpowiedzi z ekranu długaśnego loadingu, jest tu tylko początkiem. Dla mnie któraś z kolei śmierć w walce z hordą była jednak końcem. Końcem wiary w to, że Sundered pozwoli mi stać się lepszym. Nie ma tu na to miejsca. Nie może go być skoro śmierć i grind zostały wpisane w fundamenty gry.Po zgonie nic nie tracimy. Wracamy do kapliczki, w której za zdobyte na wrogach odłamki możemy ulepszyć statsy Esche. To jedyny sposób, by stać się "lepszym". Sundered nie promuje umiejętności gracza. Nie daje mu się nimi popisać. Zwiększenie szans przeżycia w rozgrywce wpisano tu w pętlę zmuszającą grę do wściekłego atakowania gracza, aż umrze tyle razy, by zwiększona tarcza czy atak Esche pozwalały mu odeprzeć atak. Czuje się, że wraz z kolejnymi ulepszeniami jest coraz łatwiej, ale gdzie tu satysfakcja?Ok, pojawia się po pokonaniu bossa czy mini-bossa, ale i tak nie da się uciec od świadomości, że wszystko załatwił tu grind po ulepszenia. Zwłaszcza że Sundered ma niespotykanie otwartą strukturę. Dojście do każdego z trzech głównych regionów można odkryć nie zabijając żadnego bossa, więc nawet w starciach z nimi gra nie zmusza do popisów. Zawsze można wrócić, uzbrojonym w więcej życia, mocniejszą tarczę i silniejszy atak. To zbrodnia, że gra potrafiąca być tak śliczna, daje tak mało rzeczywistej frajdy.
W dodatku trochę uzależnia, jak chyba każdy przedstawiciel gatunku. Aktywowana triggerem mapka kusi lokacjami, których jeszcze nie odkryliśmy. A zwiedzać warto. W ten sposób odkrywa się perki oraz umiejętności specjalne, które - no przecież - dają wstęp do regionów wcześniej niedostępnych. Umiejętności te można zresztą "podkręcić", jeśli zdecydujemy się posłuchać mrocznego głosu i skazić je zdobywanym na bossach kryształem. Z większą potęgą przyjdzie jednak świadomość, że oddajemy część wojowniczki we władanie ciemnych mocy. Kryształ można też spalić, zyskując mniejszy bonus i czyste sumienie.Ma to znaczenie dla końcówki gry i samopoczucia gracza. Jako dożywotni paladyn o czystym sercu czułem się dziwnie widząc, jak Esche zmienia się w jakiegoś gargulca w zamian za umiejętność szybowania. Ale warstwa fabularna jest tu wątlutka i nie zajmuje uwagi gracza. Dziwne tylko, że pierwsza kraina jest tak nijaka, bo potem autorzy pokazują dużo ciekawsze lokacje i wrogów mocno inspirowanych twórczością Lovecrafta. Choć i im na drodze do zachwytu staje proceduralne generowanie terenu.
Autorzy chcieli pewnie dobrze. Chcieli by gracz nie grał na pamięć i po każdej śmierci wracał skoncentrowany, nie wiedząc co go czeka. Tyle, że hordy wrogów pojawiają się tak czy siak w dużej mierze losowo. A proceduralnie generowane fragmenty lokacji nie mają tu plusów. Przestawiają kilka rusztowań i przeszkód, których pokonanie nie jest przecież problemem. Zamiast urozmaicać świat, zubaża go, bo generator drabinek nie może się równać z ręką projektanta. Dlatego piszę, że gra tylko czasem potrafi zachwycić. Bo pomiędzy dwiema salami robiącymi wrażenie mamy kilka(naście) upiornie podobnych tuneli.JTNDcCUzRSUzQ2RpdiUyMHN0eWxlJTNEJTI3cG9zaXRpb24lM0FyZWxhdGl2ZSUzQnBhZGRpbmctYm90dG9tJTNBNTQlMjUlMjclM0UlM0NpZnJhbWUlMjBzcmMlM0QlMjdodHRwcyUzQSUyRiUyRmdmeWNhdC5jb20lMkZpZnIlMkZVbnNpZ2h0bHlQb3NpdGl2ZUJsYWNrZmx5JTI3JTIwZnJhbWVib3JkZXIlM0QlMjcwJTI3JTIwc2Nyb2xsaW5nJTNEJTI3bm8lMjclMjB3aWR0aCUzRCUyNzEwMCUyNSUyNyUyMGhlaWdodCUzRCUyNzEwMCUyNSUyNyUyMHN0eWxlJTNEJTI3cG9zaXRpb24lM0FhYnNvbHV0ZSUzQnRvcCUzQTAlM0JsZWZ0JTNBMCUyNyUyMGFsbG93ZnVsbHNjcmVlbiUzRSUzQyUyRmlmcmFtZSUzRSUzQyUyRmRpdiUzRSUzQyUyRnAlM0U=Sundered zaczęło sprawiać mi umiarkowaną przyjemność dopiero, gdy przestało być wyzwaniem. Gdy po odblokowaniu wszystkich umiejętności wracałem do bossów, by wytrzeć nimi podłogę. Gdy potrafiłem biegać po ścianach, rozwalać arbitralnie ustawione blokady, zadawać obrażenia tarczą i unikami, szybować, a zdobyczna armata niezawodnie czyściła ekran z wrogów. Gdzieś po 11 czy 12 godzinach. Późno. A i satysfakcja była już niewielka.Grind i cykl śmierci oraz ulepszeń ciążą Sundered. Zmieniają zabawę w orkę. A gdy Esche zdaje się gotowa na poważną akcję, wrogowie pękają rozczarowująco szybko. Design gry nieprzyjemnie się rozjeżdża i nie mam pojęcia, czym tak naprawdę miała być. Czy polecam? Nie, ale też nie będę mocno odradzał. Kupicie na przecenie, wsadzicie 10 godzin i pewnie będziecie chcieli grać dalej. Nerwowo reagując tylko na pytanie - po co?