Sucker Punch, czyli te okropne gry i ich zły wpływ na szlachetne kino
Wiecie co mnie wkurza? Przewijające się w recenzjach Sucker Punch porównywanie filmu Snydera do gry komputerowej. Bo taki wybuchowy i głupi. Żart polega na tym, że taka gra jak Sucker Punch nie mogłaby niestety powstać.
Teoretycznie nie powinienem się oburzać, powinienem być przyzwyczajony - w końcu nie od dziś zżymam się na takie skróty myślowe jak "komiksowa fabuła" czy "bohaterowie wyjęci prosto z komiksu", które tylko pokazują jak mało na obrazkowym medium znają się konkretni recenzenci i ciągle patrzą na nie przez pryzmat kolorowych zeszytów, jakie przeczytali w dzieciństwie.
Zwroty w rodzaju "tutaj kończy się film, a zaczyna gra komputerowa" czy "robieniu z kina efektownej gry komputerowej" powinny więc po mnie spływać, bo tylko pokazują, że historia lubi się powtarzać. Prawda jest jednak taka, że Sucker Punch: The Game nie mogłoby obecnie powstać. A jeśli nawet, to nie miałoby nic wspólnego z filmowym oryginałem.
Główny nurt elektronicznej rozrywki już jakiś czas temu został odebrany nerdom i geekom, którzy mogliby docenić możliwość ścigania bombowca smokiem, lub walczenia z samurajskim robotem wyposażonym w miniguna. Gry zostały przekazane normalsom, pomponiarom i osiłkom z drużyny futbolowej, którzy potrzebują jasno postawionej sprawy: uratuj tolkienowską krainę przed złem, pokonaj wrogów Ameryki, odwiedź dowolną znaną z podręczników do historii krainę geograficzną i zabij w niej kogoś znanego z Wikipedii.
Mało który poważny wydawca zdecyduje się na wyłożenie pieniędzy na grę tak odjechaną, tak łączącą różne motywy i klisze jak Sucker Punch. Zazwyczaj po prostu nie spotka się ona z zadowalającym przyjęciem rynku. Honoru branży bronią japońscy twórcy zeszłoroczną Bayonettą i dobrze zapowiadającym się, a wydawanym przez Electronic Arts Shadows of the Damned.
Patrzę na zapowiedzi największych wydawców na 2012 rok i widzę masę świetnych gier, nie zrozumcie mnie źle. Mało która jednak pozwala sobie na taką swobodę, na taką dawkę szaleństwa w żonglowaniu kliszami i nerdowskimi fantazjami jak Sucker Punch.
Pomysłów, o które filmowi recenzenci oskarżają produkcję Snydera nie ma w świecie gier. I strasznie jest mi z tego powodu źle.
Jest mi źle, że nie mam okazji sterować bombowcem uciekającym przed smokiem. Jest mi źle, że zamiast czyścić okopy ze steampunkowych prusaków w pickelhaubach, mogę jedynie uratować świat przed kosmicznymi nazistami o świecących czerwienią oczach. Jest mi źle, że nie mogę poszatkować mieczem gigantycznego samurajskiego robota z minigunem.
Od czasu do czasu jednak mogę uratować futurstyczne miasto z łap robotów, więc nie jest może jeszcze tak strasznie.
Wkurza mnie kojarzenie mordowania hord przeciwników i eksponowanie seksualności bohaterek z grami wideo, bo są to rzeczy, które wcześniej zostały na setki sposobów ograne w kinie. Przemoc w kinie była na długo, zanim gry doczekały się tak realistycznej oprawy audiowizualnej jaką znamy dzisiaj. Twórcy Call of Duty czy Grand Theft Auto nie biorą scen w swoich produkcjach z powietrza. Uwielbiamy ich gry m.in. za to, że tak obficie cytują obrazy znane z kina.
Sucker Punch, jako filmowi, można wiele zarzucić. Ale dynamiczne, realizujące wszelkie nerdowskie fantazje sceny akcji nie mają niestety wiele wspólnego z grami. Gry to interakcja. Przemoc, cycki i bum bum dotyczą każdego medium po kolei.
Konrad Hildebrand