Styx: Master of Shadows - recenzja

Goblin z ostrym nożem i licznymi talentami do siania zamętu to najlepsze, co ostatnio kryło się w cieniach.

Styx: Master of Shadows - recenzja
marcindmjqtx

Studio Cyanide to solidni rzemieślnicy z ciekawymi pomysłami. Pokazała to ich Gra o Tron, udowodniło po raz kolejny Of Orcs and Men. Ciekawe, bogate i przyjemnie inne od swoich konkurentów gry, od których jednak wielu graczy się "odbiło", bo nie były aż tak dopieszczone technicznie jak wielkobudżetowe hity.

Po Styxie także spodziewałem się, że na początku mnie zauroczy, a później zdzieli w łeb chybionymi rozwiązaniami i brakami, na które nie będę mógł przymknąć oka. Grałem, zachwycałem się i czekałem na ten cios. A on jakoś nie nadchodził.

Styx: Master of Shadows - zwiastun premierowy W cieniu Absolutnie kluczowym pytaniem, na które musicie sobie odpowiedzieć zanim zainteresujecie się tą grą, jest "jak bardzo lubię skradanki". Odpowiedzi w stylu "czasem lubię" i "trochę" to w tym wypadku za mało, bo cała gra jest w stu procentach nastawiona na rzucanie graczowi kolejnych wyzwań, zmuszanie go do bycia jeszcze sprytniejszym i bardziej uważnym.

Fabuła? Akcja Styx: Master of Shadows dzieje się przed wydarzeniami z Of Orcs and Man, ale autorzy odpuścili sobie porządną kreację świata. Jeśli nie znacie go z tej drugiej gry, to ze Styxa wiele ciekawego się nie dowiecie, bo akcja ograniczona jest tu do jednego regionu. Jeśli można tak nazwać gigantyczną wieżę, w środku której rośnie magiczne drzewo, do którego serca zamierza dostać się główny bohater.

Styx: Master of Shadows

Styx wymaga czasu. Każdą z ośmiu misji kończyłem z czasem w okolicach 90 minut, ale gra nie zlicza dziesiątek prób i loadingów. Poświęciłem Styxowi ponad 16 godzin. Nie żałuję. I jeszcze dużo mam do zebrania.

Tak wygląda to na początku, później sprawy niby się komplikują, bo scenarzyści wymyślili sobie ciekawego asa w rękawie, ale gdyby fabułę Styxa przelać na papier, wyszłoby z tego krótkie i średniawe opowiadanie dark fantasy. Pewnie i tak byłoby ciekawsze, niż dialogi bohaterów w grze, które ciągną się w nieskończoność. Jeśli są ilustrowane komiksowymi kadrami, da się je zdzierżyć, bo aktorzy przykładają się do swoich ról i odgrywają ciekawy teatrzyk. Rozmowy w trakcie rozgrywki to minuty nudnych, wypowiadanych nienaturalnie wolno kwestii, których sens dałoby się zamknąć w góra dwóch zdaniach i dać graczowi wrócić do zabawy.

Na szczęście nie ma ich wiele, a gdy już dobrniemy do końca, Styx pokazuje pazurki.

Piaskownica w Gildii Zabójców "Wow" - taka prosta mentalna iskierka czystego zachwytu często towarzyszyła mi w trakcie przemierzania kolejnych misji Master of Shadows. Bywały momenty, kiedy chciałem słać do projektantów listy miłosne, bo dawno żadna skradanka nie dała mi tyle satysfakcji. Bywały momenty, gdy rozważałem przyznanie grze maksymalnej oceny.

Styx: Master of Shadows

Mam problem ze wskazaniem głównego źródła tego zachwytu, bo na frajdę składają się po równo fantastycznie zaprojektowane pod skradankę lokacje, ciekawe i oryginalne umiejętności głównego bohatera oraz brak wszechobecnych w dzisiejszych grach ułatwień, pomocy czy podpowiedzi.

Już na normalnym poziomie trudności nikt nie odwali tu roboty za Ciebie. Nie wymierzy skoku, nie oznaczy pola widzenia przeciwników, nie podpowie gdzie są tajne przejścia. Wierzcie mi - to miłe i odświeżające uczucie, gdy odkrywa się wszystko samemu. Nie zawsze wychodzi, czasem trzeba się salwować ucieczką, złamaniem linii wzroku, schowaniem się w jakiejś skrzyni czy studzience kanalizacyjnej i nasłuchiwaniem, czy wrogowie już sobie poszli.

Styx: Master of Shadows

Wiem, skradankowi puryści prychną teraz z pogardą, ale nic nie poradzę na to, że trwające zbyt długo loadingi po każdym wykryciu/śmierci sprawiły, że dałem sobie spokój z przechodzeniem wszystkich misji po cichu, bez alarmów czy zabójstw. Taka goblinia dola, że czasem trzeba wyciągnąć nóż.

Zielony asasyn Styx jest zresztą elastyczny jeśli idzie o podejście gracza. Pomiędzy misjami możemy wyposażyć głównego bohatera w specjalne umiejętności, które pozwalają trochę "podkręcić" naszego goblina pod wybrany styl rozgrywki. Bo wiecie - można przekradać się za plecami wrogów, kryć w cieniach, nigdy nie zabijać i gra to oczywiście nagrodzi. Ale Styx świetnie spisuje się też w roli skrytobójcy, który przeciwników stojących mu na drodze usuwa skręcając im kark, rzucając sztyletami czy spadając na nich z wysokości. Jednego czy dwóch strażników da radę pokonać w pojedynku, ale ich większa liczba lub pojawienie się rycerza czy elfa to już gwarancja śmierci. I tego pieruńskiego loadingu trwającego czasem i minutę...

Styx: Master of Shadows

Nietypowy bohater oznacza też nietypowy arsenał sztuczek. Do tych przydzielonych z urzędu zalicza się m.in. możliwość przyzwania na świat (nie ma co owijać w bawełnę - to tylko eufemizm do "wyrzygania") swojego klona. Ten potrafi przecisnąć się przez przejścia za wąskie dla głównego bohatera, operować przełącznikami, a po kilku ulepszeniach także mordować wyskakując z kryjówek czy wskakiwać przeciwnikowi na głowę, dzięki czemu gracz może przemknąć obok bez wzniecania alarmu.

Nie jest to do końca logiczne, ale tak wybrali autorzy - nawet jeśli przeciwnicy dostrzegą klona i ruszą za nim (bardzo przydatne do oczyszczania korytarzy pozornie nie do przejścia z wrogów), to alert nie zostanie zaliczony na konto gracza. Ot, klony znaczą tu tak niewiele i giną tak chętnie...

Styx: Master of Shadows

Styx potrafi też zatruwać miski z jedzeniem, z których korzystają czasem patrolujący przeciwnicy. Opancerzonego rycerza sztylet goblina nie zrani, ale zatrute owoce już jak najbardziej. A najlepsze jest to, że jego kumple błyskawicznie zdiagnozują zgon jako efekt zjedzenia zgniłego jedzenia, a nie udziału kogoś z zewnątrz. Tak samo wygląda to w przypadku zmiażdżenia przeciwników spuszczeniem im na głowy żyrandola: "Pewnie łańcuch się poluzował. No nic, idziemy dalej". Dość naiwne, ale takie są po prostu reguły tej gry.

Świetną sprawą jest niewidzialność. Nawet najlepszy plan potrafi wziąć w łeb, a ona zawsze daje te kilka sekund na dosłowne zniknięcie z oczu przeciwników, by doczłapać do jakieś kryjówki. Kosztuje jednak dużo Bursztynu - magicznej substancji pełniącej w tym uniwersum rolę many i... czegoś więcej. Zarówno Bursztyn, jak i fiolki z życiem można zwędzić, gdy akurat nikt nie patrzy lub nawet podprowadzić strażnikom, jeśli zbliżymy się do nich na odpowiednią odległość bez zostania dostrzeżonym. Ale i jednego i drugiego zawsze będzie za mało. Niewidzialność zawsze zostawiajcie sobie na czarną godzinę. Stworzenie (eufemizm) klona czy odpalenie trybu Amber Vision, który pokazuje co ciekawsze elementy lokacji podświetlone w bursztynowej poświacie możliwe jest zawsze.

Styx: Master of Shadows

I to właśnie z tych opcji powinniście korzystać najczęściej.

Pan plan Ale i tak nic nie przebije umiejętności dostępnej już od początku gry - cierpliwej obserwacji. Wspomniałem o tym, że plansze zostały świetnie zaprojektowane, czas to rozwinąć. Najpierw zaznaczmy jednak, że lokacje są wielkie. Każdy rozdział każdej misji to osobna olbrzymia sieć korytarzy, przejść, balkonów, gzymsów, rusztowań i kanałów, będących szansą na dotarcie do celu. Cele misji oznaczone są dość umownie, ot "dotrzyj tu". Mapa nie przyda się na wiele. Spędzanie kilku minut na gzymsach, pod stołami czy wisząc na różnych ścianach, by obejrzeć teren z każdego kąta, ocenić czas potrzebny na dojście do kryjówek i zapamiętanie ścieżek patroli, to tutaj chleb powszedni. I gdy już mamy plan i zaczynamy wcielać go w życie, okazuje się, że nie dojrzeliśmy połowy możliwych dróg dotarcia do celu.

Chylę czoła przed projektantami poziomów, bo nieważne gdzie jesteśmy, zawsze mamy kilka opcji. Uogólniając - najprostsza droga do celu będzie najpewniej wiązała się z wieloma przeciwnikami, których ominięcie będzie wymagać stalowych nerwów i mnóstwo szczęścia. Gdy jednego z elementów zabraknie, to koniec.

Styx: Master of Shadows

Ale zwykle są też inne ścieżki - często można spróbować wspinaczki, jeśli tylko znajdziemy odpowiednie miejsce do jej rozpoczęcia. Nie zawsze będzie to łatwiejsza droga, ale w Styxie nie ma tak naprawdę sytuacji, w których nie dałoby się zrobić kroku do tyłu i znaleźć alternatywnej ścieżki do celu. Eksploracja, zajrzenie przez dzirukę od klucza w drzwiach, wyjście na balkon często popłaca. Nawet jeśli akurat nie czujecie się szczególnie zachęceni jakimś celem pobocznym, którego zaliczenia gwarantuje trochę więcej punktów na rozwój umiejętności.

Nie leń się, improwizuj! Czasem traficie jednak na miejsce, o które wszystkie Wasze pomysły się rozbiją. Nie ma jak się przekraść bez wywoływania małej bitwy, w której nie macie szans. Często chodzi o fakt, że czegoś nie dostrzegliście, ale o tym dowiecie się później, gdy natkniecie się na tajne przejście, gdy już nie będzie potrzebne.

W takich momentach wyłączałem grę, szedłem na spacer i knułem. A z knucia zradzały się pomysły, które w wielkobudżetowej grze wielkiego wydawcy raczej nie miałyby miejsca bytu. W nich gracz musi wiedzieć co ma zrobić, nie można go odstraszać. W Styxie może eksperymentować, bo nikt nie mówi mu co może, a czego nie. Nie chcę psuć Wam zabawy zdradzając sztuczki, do których doszedłem, bo właśnie z tego dochodzenia i testowania rodzi się satysfakcja gdy coś zadziała. A jeśli za moją rekomendacją sięgniecie po Styxa, to nie chcę okradać Was z tego uczucia.

Styx: Master of Shadows

"Wow". Wzdychałem tak, gdy udawało mi się przejść całą planszę bez wykrycia. Wydawałem ten dźwięk, gdy mój plan sypał się w drzazgi, a i tak jakimś cudem i wyuczonym w tej grze sprytem udawało mi się nie zginąć. Podświadomie "łołowałem" też wchodząc na nowy teren i po raz pierwszy oceniając wzrokiem sieć tuneli, korytarzy, przejść i kanałów, które otwierały przede mną morze możliwości. Ostatni Thief nie dorasta Styxowi do pięt.

Werdykt Styx: Master of Shadows to świetna skradanka. Jednym to wystarczy, inni będą kręcić nosem "tylko skradanka?". Pamięć mam dziurawą, ale nie przypominam sobie kiedy ostatnio tak dobrze bawiłem się w podobnej grze. Może dlatego, że "tylko skradanek" już się nie robi. Gry akcji oferują takie elementy, ale nie są wokół nich konstruowane. Ze Styxem jest inaczej. Wbija ostatniemu Thiefowi ostrze pod żebra i chowa jego truchło w szafie, żeby nikt go nie znalazł. Szkoda tylko, że druga połowa gry to powrót przez te same lokacje. Gdyby nie to i kilka drobnostek... Ale i tak warto zagrać, gdy już odpowiecie sobie na pytanie, jak bardzo lubicie skradanki.

Zauważmy też niższą cenę gry: 125 zł na PSN, 99,99 zł w Xbox Game Store czy 39,99 zł gdy za miesiąc pojawi się w Polsce w serii Gamesbook. Na Steamie Styx kosztuje 30 Euro.

Maciej Kowalik

Platformy:PC, PS4, Xbox One Producent:Cyanide Studios Wydawca:Focus Home Interactive Dystrybutor:CDP.pl Data premiery:07.10.2014 PEGI: 16 Wymagania: 2,4 GHz, 4 GB RAM, karta graficzna 1 GB

Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.