Street Fighter X Tekken - recenzja
Gościnne występy w bijatykach, czy nawet łączenie całych światów, samo w sobie nie jest niczym nowym, ale tak mocarnej pary jeszcze nie mieliśmy. Co wyszło z tej krzyżówki?
12.03.2012 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Yoshinori Ono zaprasza Ocena 4/5 - Warto "Zdecydowanie najciekawszy bijatykowy crossover"
Pomysł zderzenia ze sobą Street Fightera i Tekkena był równie odważny, co ryzykowny. W końcu rozgrywka pierwszej z serii toczy się w dwóch wymiarach, czyli o jednym mniej, niż daje nam do dyspozycji Tekken. Nie sposób porównywać też długości list ciosów, czy nawet obłożenia przycisków, którymi je wyprowadzamy. Na szczęście do tego crossovera wzięli się odpowiedni ludzie.
Gospodarzem, a co za tym idzie grą narzucającą swoje reguły, jest tu rzecz jasna Street Fighter, a ekipa przybywająca z uniwersum turnieju o tytuł Żelaznej Pięści musiała się temu podporządkować. Trójwymiar wyleciał, a wraz z nim uskoki w głąb ekranu i przykładanie wagi do horyzontalnego zasięgu ciosów. Trzeba się przestawić, ale dzięki sprytnemu przełożeniu ciosów z cztero- na sześcioprzyciskowy system nie sprawia to wielkich problemów. Charakterystyczne ataki już po chwili wykonuje się intuicyjnie.
W razie czego pomocą służy jak zwykle bogaty tryb treningowy, w którym oprócz ogólnych wykładów z Danem znajdziemy też misje i wyzwania dla każdej postaci. Dzięki nim opanujecie ciosy, najważniejsze combosy, a jeśli nie wystraszycie się bólu kciuka, także naprawdę padołomne akcje. Tekkenowcy będą musieli tylko zapomnieć o starych strategiach i wymyślić nowe, ale bynajmniej nie jest tak, że fani Street Fightera nie mają się tu czego uczyć.
Duety do mety „Street Fighter X Tekken” został zaprojektowany z myślą o walkach dwuosobowych ekip. Oczywiście ich skład nie jest w żaden sposób ograniczony, więc możemy do woli łączyć ulubionych wojowników z obu światów. W trybie Arcade odkrywamy zresztą dzięki temu specjalne duety, które łączy wspólna historia i wrogowie. Przerywniki nie robią już może takiego wrażenia jak dawniej, a całkiem spora część zakończeń jest zwyczajnie słaba, ale i tak fajnie, że komuś się chciało poudawać, że historia, w której Mishima Zaibatsu i Shadaloo biorą się za bary w walce o Pandorę - tajemniczy artefakt, pozwalający zwykłym śmiertelnikom na władanie potężnymi mocami.
Mimo że walczą dwuosobowe zespoły, przez większość czasu na ekranie widzimy tylko dwie postaci jednocześnie. Zmienia się to w dwóch sytuacjach - gdy odpalimy specjalny atak, po którym partner wskakuje do akcji ze swoim popisowym ciosem, a także w specjalnym trybie sieciowym, w którym czterech graczy toczy jedne z najbardziej chaotycznych bojów w serii Street Fighter. Oczywiście zawodników możemy zmieniać kiedy nam się podoba, również pod koniec combosa, tak by drugi mógł go kontynuować na podbitym do góry przeciwniku lub wjechać z ciosem specjalnym. Capcom dorzucił tu kilka pomocnych ułatwień, dzięki czemu i mniej wprawni gracze mogą mieć frajdę z tych masakrujących, dwójkowych akcji. Jugglowanie w Street Fighterze nigdy nie należało przecież do rzeczy łatwych, a użycie dwójki zawodników aż się prosi o taką zabawę. Na tym jednak nowinki się nie kończą.
Pandora to nie tylko wspomniana wcześniej tajemnicza skrzynia, ale i kolejne novum w Street Fighterze, które może odwrócić losy starcia. To zagranie va banque, w którym mając śladowe ilości zdrowia poświęcamy jednego zawodnika w zamian za krótkotrwałe obdarowanie drugiego nieskończonym paskiem Cross Gauge, którego kolejne przedziały odpowiadają za coraz mocniejsze ciosy specjalne. Jeśli tak dopakowany zawodnik nie pokona przeciwników w ciągu ośmiu sekund, on również umiera. To bardzo fajny pomysł, bo nawet w trakcie bardzo jednostronnych walk ciągle trzeba się mieć na baczności.
Równie ciekawy, aczkolwiek na pewno dużo bardziej kontrowersyjny jest system klejnotów, którymi możemy wpływać na szybkość, siłę ciosów, wytrzymałość, automatycznie wyrywać się z rzutów czy nawet upraszczać komendy potrzebne do wyprowadzania ciosów. By korzystać z efektów tych kamieni, trzeba najpierw spełnić jakieś kryterium. Może to być np. zablokowanie iluś ciosów, skuteczne rzucenie przeciwnikiem, czy przyjęcie odpowiedniej liczby razów. Możliwości jest tu prawdziwe zatrzęsienie, a podbicie umiejętności postaci naprawdę zauważalne, więc jeśli kiedyś marzyło wam się, by Ryu bił trochę mocniej, a Kuma nie był aż tak powolny, to teraz możecie szaleć do woli.
Jest co robić
„Street Fighter X Tekken” oferuje mnóstwo zajęć dla samotników i kanapowych wojowników. Od trybu Arcade przez wspomniane już misje i wyzwania do czteroosobowego Versusa. Ale to sieciowa strona gry została rozbudowana do zawstydzających inne bijatyki rozmiarów. Znajdziecie tam mecze rankingowe, w których stawką są Battle Points. Wirtualne pokoje, w których możemy bez końca prać się w gronie znajomych czy wspomniany wyżej czteroosobowy tryb Scramble. Warto docenić też możliwość wspólnego trenowania z internetowym znajomym i wspólnego przyjmowania zaproszeń do walki.
Więcej opcji do szczęścia nie potrzeba, ale niestety jeszcze nie wszystko działa tak, jak powinno.
Zgrzyty X Lagi Pomimo tego, że premiera miała miejsce w piątek, nie pojawiła się jeszcze łatka poprawiająca kod sieciowy. A ten jest, delikatnie rzecz ujmując, w kiepskim stanie i aż przykro patrzeć, jak lagi pozbawiają frajdy tak rozbudowany element gry. Nie wierzę, że Capcom pozwoli, by ten stan się przeciągał, ale na razie jest po prostu źle. W dodatku na Xboksie nie ma możliwości, by dwóch graczy siedzących przed jednym telewizorze toczyło sieciowe pojedynki z innymi graczami przez sieć. Capcom sam nie wie dlaczego tak jest i wcale nie jest pewne, że da się coś z tym zrobić. Na PS3 tego problemu nie ma.
Jeśli miałbym jeszcze na coś pogrymasić, byłaby to z pewnością oprawa, niezbyt poprawiona od ostatniego spotkania ze Street Fighterem. Zabawa wygląda rzecz jasna szalenie efekciarsko, ale modele postaci trochę mocniej czuć plastikiem, niż w przypadku „Street Fighter IV”. Patrząc na dziwnie lśniące muły Ryu i jego kwadratową głowę, żałowałem, że żaden grafik nie przysiadł, by trochę to pozmieniać. Może wszyscy byli zajęci zastanawianiem się, jak powinny wyglądać postacie z Tekkena.
W większości przypadków metamorfoza wyszła im na dobre (choć sam dobór wojowników to inna sprawa, naprawdę przeżyłbym bez Boba). Moim faworytem jest Law, który na poprzedzającym walkę ekranie wygląda jak małomiasteczkowy menelik i za każdym razem sprawia, że muszę się uśmiechnąć.
O ile do postaci można się po prostu przyzwyczaić, o tyle nie potrafię przejść do porządku dziennego nad słabiutkimi arenami. Jest ich mało, a w dodatku są pozbawione ciekawego klimatu. Niby zwykle coś tam się rusza w tle (czasem nawet uciekamy przed mamutami...), ale o ile kilka aren z obu serii zawsze witam z otwartymi ramionami, o tyle grając w „Street Fighter X Tekken”, większość lokacji wrzuciłem do wora „oby nie ona”.
Werdykt Powiedzieć, że „Street Fighter X Tekken” bierze z dwóch światów to, co najlepsze, byłoby lekkim nadużyciem, bo mimo wszystko czuć tu dominację Capcomu. Na szczęście systemowe nowinki i walki duetów sprawiają, że absolutnie każdy będzie musiał się tu nauczyć czegoś nowego. To szybka (na moje oko dużo szybsza niż „Street Fighter IV”), ale jednocześnie też bardzo techniczna gra, dzięki czemu bawią się przy niej i żółtodzioby, i weterani, choć ci pierwsi z czasem dostają coraz mocniejsze wciry. To zdecydowanie najciekawszy bijatykowy crossover, który niestety jest chwilowo uziemiony przez problemy z grą sieciową. Dla fanów dwuwymiarowych bijatyk - rzecz obowiązkowa. Fanom Tekkena też polecam, choć będą musieli się pogodzić z regułami narzuconymi przez Street Fightera.
Ocena 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów.)
Maciej Kowalik
- Deweloper: Capcom
- Wydawca: Capcom
- Dystrybutor: Cenega
- PEGI: 12
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor.
Street Fighter X Tekken (X360)
- Gatunek: bijatyka
- Kategoria wiekowa: od 12 lat