Stranglehold - recenzja
Gra Stranglehold jest kontynuacją ostatniego wyprodukowanego w Hong Kongu filmu Johna Woo. Nawiązania do filmowego pierwowzoru są dość luźne i na dobrą sprawę obie produkcje łączy przede wszystkim postać głównego bohatera - inspektora Tequili, granego przez znanego aktora Chow Jun Fata. W Stranglehold przyjdzie mu pomścić śmierć swojego partnera, odbić z rąk bandytów własną córkę oraz ukochaną kobietę. Fabuła trzyma poziom znany z filmów akcji z Hong Kongu, czyli jest mało odkrywcza, ale za to dobrze przedstawiona. Mamy tu oczywiście zwroty akcji, momentami nawet zaskakujące, wątek miłosny i mnóstwo widowiskowych pojedynków. Czy pozostałe elementy gry dotrzymują tempa?
13.10.2007 | aktual.: 30.12.2015 14:13
Stylistyka Siadając do Stranglehold musicie sobie zdać sprawę z jednej rzeczy - to jest prosta strzelanka. Można powiedzieć, że oldschoolowa. Nie oczekujcie po tym tytule smaczków gameplay'u, rozbudowanego arsenału, czy olbrzymiej ilości ciosów specjalnych. Schemat rozgrywki jest prosty. Wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia, wybijamy wrogów i idziemy dalej. Pod koniec poziomu rozprawiamy się z bossem, oglądamy scenkę przerywnikową i zabawa zaczyna się od nowa. Nie ma tu czasu na zwiedzanie, łażenie po zakamarkach, czy filozoficzne rozmyślania. Tequila to po prostu maszyna do zabijania - w grze niełatwo jest przyłapać go na myśleniu. Pod tym względem Stranglehold znacznie różni się od filmowego prekursora, tam bowiem główny bohater posiadał jakieś życie wewnętrzne wykraczające poza prostą rządzę krwi. Musicie sami zdecydować, czy ten brak będzie Wam przeszkadzać w czerpaniu radości z gry, czy nie. Sterowanie jest dość proste - używamy przede wszystkim lewej gałki i spustów. Jeden odpowiada za akrobacje, drugi za strzelanie. Czym są owe akrobacje? Są to wyczyny znane Wam z filmów - odbicie się od ściany, skok do przodu z wyciągniętą przed siebie bronią, bieg po poręczy i inne tego typu ruchy. Gdy w trakcie wykonywania przez nas owych akrobacji w zasięgu wzroku znajduje się jakiś przeciwnik automatycznie załącza się bullet-time, zwany tu dla niepoznaki Tequila Time. Czas zwalnia, co daje nam szansę na lepsze wycelowanie i posłanie do piachu większej ilości wrogów. TT możemy także włączyć w dowolnej chwili, a jego pasek regeneruje się samoczynnie. Nasza postać potrafi również schować się za przeszkodą i używać specjalnych zdolności. Są to znane nam z dema: uleczanie się, Precision Aim (możliwość oddania bardzo dokładnego strzału z pistoletu do oddalonego przeciwnika - zastępuje to snajperkę), Barrage (Tequila wpada w szał bojowy i przez kilka sekund posiada nieskończoną ilość amunicji oraz jest nietykalny) i Spin Attack (bohater obraca się kilkukrotnie wokół własnej osi siejąc ołowiem do wszystkiego, co się rusza, koło nas latają gołębie a wszyscy przeciwnicy znajdujący się w pomieszczeniu giną).
Może się Wam wydawać, że jest tego niewiele, zapewniam jednak, że podczas gry wszystko sprawdza się wyśmienicie i nie mamy wrażenia ograniczenia naszych ruchów. Odpowiednie używanie tych zdolności na przemian z Tequila Time stanowi klucz do sukcesu. Gra bowiem wcale nie jest łatwa - niektóre lokacje przeszedłem dopiero po kilku podejściach. Również potyczki z bossami z początku są dość wymagające. I dobrze, bo sama gra jest dosyć krótka - raptem siedem poziomów, co wystarcza na jakieś 7-9 godzin zabawy. Jednak tuż po skończeniu włączyłem ją od nowa, tym razem na najwyższym poziomie trudności - a to nie zdarzyło mi się od dawna. Po każdym levelu konsola ocenia styl w jakim rozprawiliśmy się z wrogami i przyznaje odpowiednią punktację. Pod uwagę brane są: ilość zabitych wrogów, najwyższe combo, punkty za styl, ilość znalezionych żurawi z origami oraz wartość dokonanych przez nas zniszczeń. Na podstawie tych danych dostajemy notę - o ile C osiągnięcie w zasadzie bez wysiłku, przy B będziecie musieli już trochę pokombinować, to do zdobycia A trzeba wykazać się sporą pomysłowością przy eksterminacji wrogów. A warto się postarać, choćby dlatego, że dostajemy dzięki temu wirtualne pieniądze, z którymi możemy się udać do sklepiku, czy też baru dostępnego z poziomu głównego menu. Obsługuje nas sam John Woo, a za zarobione dolary kupujemy szkice koncepcyjne, projekty postaci, poziomów, filmy z wczesnej wersji gry, czy postacie do multiplayera.
Jak to wygląda?
Stranglehold działa na Unreal Engine 3, którego próbkę mocy mogliście zobaczyć choćby przy okazji grania w Gears of War. Nie ma co się oszukiwać, przygody inspektora Tequili nie są aż tak piękne jak GoW. Na pierwszy rzut oka poziomy wydają się być mniej szczegółowe, modele postaci prostsze, obiekty nie zawsze dopracowane. Jednak gra nadrabia urozmaiconymi sceneriami, wieloma elementami na ekranie i czymś, co w Gearsach praktycznie nie występowało - systemem zniszczeń. Zacznijmy więc od początku. Lokacje są bardzo zróżnicowane - znany Wam z dema rynek w Hong Kongu, blaszane fawele, muzeum historii naturalnej, ekskluzywny apartament, czy opuszczone slumsy, które przyjdzie nam odwiedzić w strugach deszczu wyglądają po prostu świetnie. Wszystko jest zbudowane z mnóstwa drobnych elementów, plansze są dość duże i nic się nie doczytuje w trakcie poszczególnych leveli. Inaczej niż w GoW - tutaj każda miejscówka ma zupełnie inny charakter i odmienną kolorystykę. Dwa poziomy są trochę słabsze graficznie, jednak nie psują ogólnego wizerunku gry.
Jednym z ważniejszych elementów Stranglehold jest zaawansowany system zniszczeń. Około 75% obiektów obecnych w grze da się rozwalać na kawałeczki. Możemy odłupać tynk z filarów, przestrzelić na wylot drewniane drzwi, roznieść krzesła, skrzynki, neony i inne rzeczy. Każda z nich rozsypuje się na części pierwsze, które nie znikają, dzięki czemu w niektórych miejscach przy odrobinie samozaparcia możemy usypać sporą górkę śmieci. Da się również wykorzystać ten element do eliminowania wrogów - sprowadza się to jednak zazwyczaj do zestrzelenia czegoś znajdującego się nad głową przeciwnika. Raz jest to neon, innym razem szyld, lub kilka głazów. W trakcie grania w Stranglehold szybko przywykniecie do zniszczalności otoczenia i zaczniecie się dziwić, że może się Wam podobać jakakolwiek inna gra nie posiadająca w ogóle takiej możliwości.
Głupia Inteligencja
Niestety nasi adwersarze nie wykazują nawet znikomych śladów inteligencji. Ich zadaniem jest stać i strzelać. Nie chowają się za osłonami, nie próbują nas zajść od tyłu, nie silą się choćby na odrobinę kombinowania. Czasem podbiegną w naszą stronę, ale na tym kończy się ich zmysł taktyczny. Wielka szkoda, bo spłyca to trochę rozgrywkę. Ale taka jest specyfika gatunku prostych shooterów - jak już mówiłem Stranglehold nie aspiruje do miana ambitnej i rozbudowanej strzelanki - więc nieskomplikowane zachowania wrogów są tu jeszcze w miarę akceptowalne. Nawet bossowie są po prostu głupi. Ślepo wykonują zaprogramowane akcje, a naszym zadaniem jest wpakowanie w nich olbrzymiej ilości ołowiu we właściwym momencie. Czasem będzie to nawet blisko tysiąc pocisków!
Jeśli już jesteśmy przy przeciwnikach to warto wspomnieć o bardzo dobrym systemie trafień, co widać szczególnie podczas korzystania z Precision Aim. Trafiona postać reaguje w zależności od miejsca postrzału - łapiąc się za bark, dłoń, kolano, brzuch etc. Wygląda to bardzo dobrze i aż chce się strzelać do nich coraz częściej, a o to przecież chodzi.
Miłym przerywnikiem są pojedynki - zwane tu Stand-Offami. Tequila zostaje otoczony przez kilku wrogów i mierzy do nich ze swoich pistoletów co chwila zmieniając cel. Możemy unikać kul, oraz wykorzystywać elementy otoczenia do zabicia przeciwników. Z początku przyjdzie nam walczyć z trzema, czy czterema przeciwnikami naraz, jednak pod koniec gry liczba ta wzrośnie nawet do dziesięciu!
Arsenał służący do eksterminacji bandziorów nie wybija się ponad przeciętną. Mamy do dyspozycji pistolety zwykłe i złote (potrafiące zabić jednym strzałem), shotguny, karabiny, pistolety maszynowe i wyrzutnie rakiet. Nie ma tu niestety absolutnie niczego odkrywczego. Dodatkowo odgłosy wystrzałów są przytłumione, przez co nie czujemy zbytnio mocy broni. W ogóle dźwięk w grze jest przeciętny. Muzyka nie zapada w pamięć, wszystkie efekty są po prostu średnie. Na pochwałę zasługuje co prawda voice-acting, ale akcent Tequili jest po prostu okropny. Nieraz uśmiechniecie się słysząc go, bo przywodzi to na myśl choćby gaworzenia bossów Nintendo, gdy silą się na kilka zdań po angielsku.
Ciemna strona Tequili
Wszystko ma swoje ciemne strony, również Stranglehold. Patrząc przez pryzmat gatunku można tej grze wiele wybaczyć, ale z pewnością nie wszystko. Największą wadą jest oczywiście długość rozgrywki. Osiem godzin to nie za dużo, ale zależy dla kogo. Jeśli wracacie po pracy zmęczeni i z braku czasu nie skończyliście żadnej gry od trzech miesięcy to ten tytuł zapewne uda Wam się przejść w całości. Jeśli jednak macie całe dnie na granie, bo jesteście na przykład typowymi studentami uczącymi się dwa miesiące w roku, to możecie się rozczarować długością gry.
Gra posiada również tryb gry wieloosobowej, jednak jest on tylko dodatkiem do kampanii dla jednego gracza. Niestety od jakiegoś czasu multiplayer stał się obowiązkowym składnikiem wszystkich gier i mówi się głośno o tytułach, które go nie posiadają. Uważam to za spory błąd, ponieważ czas przeznaczony na tworzeni multi można by spożytkować przy dopracowywaniu trybu single. I tak zabawa wieloosobowa jest zazwyczaj traktowana po macoszemu. Nie inaczej jest w przypadku Stranglehold. Pod tym względem nie ma on co konkurować z Halo 3, Gears of War, Rainbow 6, GRAWem, czy nawet średnim Medal of Honor: Airborne.
Warto jednak zainteresować się Stranglehold, jeśli lubicie nieskomplikowane acz miodne strzelanki. Znajdziecie tu wszystko czego potrzeba do dobrej zabawy - charakterystycznego głównego bohatera, hordy zbirów do wybicia, sypiący się ze ścian tynk przy każdym wystrzale i dość bezstresową rozgrywkę. Zawsze chciałem zagrać w filmie Johna Woo i w końcu miałem ku temu okazję.