Strange Brigade - recenzja. Nowy Fairburne w częściowo starej przygodzie

Strange Brigade - recenzja. Nowy Fairburne w częściowo starej przygodzie

Strange Brigade - recenzja. Nowy Fairburne w częściowo starej przygodzie
Krzysztof Kempski
29.08.2018 16:12

Wpadłem niedawno w towarzystwo, dla którego myślenie nie jest najmocniejszą stroną...

I, wbrew temu co sobie pomyśleliście, nie mam tu wcale na myśli pozostałych redaktorów Polygamii, a grupkę czterech archeologów, z którymi wybrałem się w ten weekend na wycieczkę do wirtualnego Egiptu lat 30-tych. Daleko im jednak było do klasycznych fanów historii, a zadziwiająco blisko do bandy wesołych awanturników...

Platformy: PC, PS4, Xbox One

Producent: Rebellion

Wydawca: Rebellion

Dystrybutor: Cenega

Data premiery: 28.08.2018

Wersja PL: napisy

Graliśmy na Xboksie One. Grę udostępnił dystrybutor. Zdjęcia pochodzą od autora tekstu.

Chociaż na pierwszy rzut oka mieliśmy sobie tylko trochę postrzelać (najlepiej w kooperacji) do pleniących się na terenie wykopalisk wszelakich mumii, kościotrupów czy skorpionów, ostatecznie rozwiązaliśmy wspólnie też niejedną zagadkę ze standardowego repertuaru: promienie świetlne, strzelanie w świecące punkty czy strzelanie w przyciski w odpowiedniej kolejności. Ależ z naszego niskiego IQ drwił w czasie gry mówiący o nas per „oni” narrator.„Myślenie to nie była ich najmocniejsza strona” słyszałem nieraz po zawalonej przypadkiem zagadce. Towarzyszący nam narrator nie raz i nie dwa wbija naszej czteroosobowej brygadzie dziwolągów szpilki, ale i – niespodzianka – opowiada historię. Była sobie zła bogini Seteki, która postawiła sobie za punkt honoru uniemożliwić nam zdobycie dostępu do pozostawionych przez przodków sekretów. Jak „dobra” jest to opowieść, zgadnijcie sami, skoro napisałem o niej dosłownie jedno zdanie i to dopiero po tym, jak wspomniałem o całkiem przecież drugorzędnych docinkach narratora.Równie nieistotne są życiorysy samych bohaterów. Po 10 godzinach kampanii zapamiętałem wyłącznie tyle, że każdy ma swój osobny amulet magiczny i troje z nich wygląda jak archeolodzy wyciągnięci z filmu „Mumia”. Czwarta postać to natomiast wystrojona na kolorowo czarownica – całkiem afro, ale zupełnie nie amerykanka.A tak poza tym, sukces – zapamiętałem nawet nazwisko jednego bohatera. Dodajmy jednak sukces nieduży, bo nie ze względu na jego osobowość, a fakt, że brzmi identycznie jak bohatera serii Sniper Elite. Pan Fairburne (przepraszam, jak miał pan na imię?) jest równie bezpłciowy jak bohater Snajperskiej sagi, ma ponadto równie wydatną szczękę, co oryginał tylko zamiast karabinu wyborowego preferuje Winchestera. Wiecie, tego co to nawet o nim film ostatnio nakręcili.Fabularna bieda boli, tym bardziej, że świat gry wygląda na tyle fajnie, że udźwignąłby dużo ciekawszy skrypt. Rebellion muszę tu pochwalić – choć stworzyli już w przeszłości grę o Afryce, brak tu szczególnego kanibalizmu twórczego. Do Strange Brigade wrzucili sporo nowych assetów, a mapy nie są tak monotonne, jak mogłoby się zdawać. Każda z 9 lokacji oferuje dość odmienne wrażenia wizualne. Nie wiem też czy jest to przypadek, ale często przywoływały na myśl inne gry. Grobowce przypominające lokację z Dark Souls III, jaskinia piratów rodem z Divinity: Original Sin z identycznie rozrzuconymi po ziemi skarbami czy bardziej oryginalne, ale równie piękne piramidy.W obliczu fabularnego ubóstwa, Strange Brigade na pierwszy plan zdecydowanie wybija się gameplay, choć i to nie jest rola odegrana bez znaczących potknięć. W odróżnieniu od Sniper Elite, nie ma tu się co czaić za krzakiem, trzeba jak najszybciej przerabiać wrogów na paszę. Atakujące nas grupki bywają zaś nieraz bardzo liczne. Zmienił się przy tym także charakter samych map. O ile w kolejnych odsłonach Sniper Elite były to coraz większe, otwarte huby, tym razem prowadzeni jesteśmy od drzwi do drzwi.Symfonię rozgrzanych luf przerywamy przy tym stosując dodatkowe środki perswazji typu granat, dynamit, ale też amulet magiczny czy bronie specjalne. Nie łudźcie się jednak, że gra zaoferuje wam dużo ponad typową palbę. Ogółem mamy cztery rodzaje ładunków wybuchowych, różniących się czasem aktywacji i zasięgiem. Magiczny amulet daje natomiast dostęp do jednego z opartych na ogniu czarów, po jednym dla każdej postaci. Możemy oznaczyć jednego z wrogów, czyniąc z niego bombę, wywołać obszarową eksplozję wokół postaci czy przypalić snajperów na dachu działającymi na dystans ognikami. Podczas gry zbieramy też kasę, którą następnie możemy w specjalnych skrzyniach wydać na mocniejsze wersje pukawek. W cenie zakupu dostajemy jeden magazynek, ale jak to napierdziela... aż miło popatrzeć.

Wszystko fajnie, ale podstawowym problemem gry jest to, że bazuje na Sniper Elite. Przez te wszystkie lata przy spokojnym celowaniu w nazistowskie głowy, geniatalia i miejsce, gdzie człowiek zwykle ma serce, umknęło mi jednak zaskakująco dużo ułomności growego silnika. Kiedy trzeba szybko strzelać, okazuje się nagle, że ruchom celownika brakuje właściwej płynności, a nędzne hitboksy sprawiają, że trafienie przeciwnika stojącego bliżej niż kilka metrów od nas graniczy z cudem. Przez to praktycznie nie da się korzystać z broni jednostrzałowej. Gra najczęściej nie zaliczała mi trafienia nawet, gdy celownik znajdował się centralnie na przeciwniku!Ogólnie, jeżeli już ogrywać Strange Brigade to najlepiej z dala od konsoli. I piszę to jako człowiek, który od około 3 lat nie grał na myszce i klawiaturze w żadnego shootera, bo woli to robić na padzie. Nie dość, że wyżej wymienione usterki będą wam tu doskwierać dwa razy mocniej, w grze trafia się też sporo strzelania w różne świecące punkty. Pół biedy, gdy jest to przełącznik na szczycie jakiejś wieży. Pomajtamy chwilę celownikiem, a nawet parę razy wlepimy nos w telewizor, by dostrzec zlepek pikseli na czole jakiegoś kamiennego faraona – ale na spokojnie w końcu trafimy.Gorsze są za to starcia, polegające na trafianiu w świecące punkty na ciele wroga. Bywa, że obszar w jaki musimy strzelać jest tak mały, że przez dobre kilka minut bijemy głową w mur, próbując zmusić pływający celownik do współpracy.

Wiele wątpliwości budzi również sama organizacja walk. Poza tym, że pokonujemy niczym w Call of Duty stojących na naszej drodze przeciwników, (za często) trafiamy też na areny, gdzie przez dobre kilkanaście minut musimy bronić się przed szturmującymi na nas oponentami. Typy wrogów są oczywiście bardzo urozmaicone i jest to fajne, ale wynika z tego również pewna głupotka. Otóż gra nie zawsze oczekuje od nas wybijania całego stadka, ale pozbycia się konkretnego, wzmocnionego oponenta. Pół biedy, gdy jest to walka z bossem, ale czasami musimy po prostu wynaleźć w dzikim tłumie kilku mocniejszych oponentów trudnych do dostrzeżenia na tle szeregowców i liczyć, że ich ubicie szybciej załatwi sprawę. Ale w sumie możecie skreślić to z listy minusów, bo już wam o tym powiedziałem – tyle, że dowiedziałem się tego sam, a nie od gry.Ponarzekałbym też jeszcze na powtarzającą się zbyt często walkę z pewną magiczną kulką. Polega ona na tym, że rozwalamy atakującą nas falę przeciwników, po czym kulka ożywia się, nawala w nas pociskami, a my musimy pozbawić ją trzech segmentów życia. Naturalnie przedzielonych kolejną falą wrogów. Za pierwszym razem było jeszcze fajne urozmaicenie względem strzelania w świecące punkty, ale za każdym kolejnym stawało się coraz bardziej męczące. W Strange Brigade pojawia się ponadto rzecz, która wielu z was nie będzie przeszkadzać, ale ja umieściłbym ją na samym szczycie listy „rzeczy, których nienawidzę w grach” – każdy przeciwnik w shooterze (!) ma własny pasek zdrowia. PO CO KTOŚ TO WYMYŚLIŁ?Na szczęście pomiędzy starciami, twórcy urozmaicają nam przygodę prostymi zagadkami, o których pisałem już poniekąd we wstępie. Dodam jeszcze tylko, że tylko część z nich otwiera nam drogę do dalszej części poziomu, sporo sekretów czeka natomiast na fanów szukania znajdziek. Chociaż schematów zagadek jest zaledwie kilka, zbieranie materiałów archeologicznych i skarbów, mimo iż służą tylko do oglądania w menu, potrafi wciągnąć. Pomiędzy dekapitacją kolejnych zastępów wroga pobawimy się w znane między innymi z Bioshocka układanie rur dla płynącej cieczy, ustalanie odpowiedniej kombinacji pięciu znaków (odpowiedź jest wkomponowana w lokację, metodę prób i błędów utrudniają tylko 3 podejścia) czy odstrzeliwanie ukrytych kocich figurek.Poza standardową kampanią dostępną solo lub w czteroosobowym trybie kooperacji, mamy też przechodzenie fragmentów gry na punkty (dodatkowo premiowany brak zgonów czy nawet pojedynczych obrażeń) oraz bronienie się przed falami oponentów. W zacnym gronie ocena na pewno wzrasta, ale trzeba też mieć na uwadze, że niekoniecznie jest to gra na szybką sesję. Podział gry na 9 etapów powoduje, że na wyższych poziomach trudności ciągną się nawet przez godzinę. Właśnie z tego względu ze znajomymi lepiej bawić się w trybie hordy, gdzie można wskoczyć na nieco krócej, by sobie postrzelać.Podstawowym problemem Strange Brigade jest jednak to, że choć Rebellion chciał zaoferować coś nowego, nie zaczął rewolucji od dostosowania do potrzeb gry posiadanych narzędzi. Skutkiem tego gameplay potrafi mocno zirytować...Nawet pomimo braku sensownego scenariusza, jest tu świetny klimat przywodzący na myśl klasyczne kino przygodowe. Mapy intrygują i chce się je przechodzić, choćby dla uzbierania tych wszystkich strzeżonych przez łamigłówki znajdziek. Cóż jednak z tego, skoro na padzie strzelać da się wyłącznie wtedy, gdy dzierżymy w łapie karabin automatyczny... Cóż z tego, skoro za każdym pięknie wymodelowanym rogiem kryje się kopia poprzednich dziesięciu starć. Chociaż cieszyłem się, że Rebellion robi coś nowego, ostatecznie chyba piąta reinkarnacja Sniper Elite, choć mniej zaskakująca, uniknęłaby tak podstawowych błędów...

Zatem pograć MOŻNA, ale w recenzowanej tu wersji na Xboksa One tylko w ostateczności. Na myszce i klawiaturze dzieło Rebellionu zasłużyło na te pół oczka więcej.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)