Steampunker - recenzja
01.09.2014 17:00, aktual.: 08.01.2016 13:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przygodówka w klimatach steampunk? Świetny pomysł, niestety finalnie nie wszystko poszło tak jak trzeba.
Nie oddałbym wszystkiego, by żyć w świecie steampunk, jednak lubię od czasu do czasu nacieszyć oczy wszelkiej maści projektami pokazującymi rzeczywistość w tym właśnie zwierciadle. Klimat ten próbuje dotrzeć do świadomości mas, z takim jednak skutkiem, że jego radykalne formy zapewne na zawsze pozostaną zarezerwowane tylko dla niepoprawnych jego miłośników. I to oni właśnie będą odbiorcami Steampunkera, nowej gry od warszawskiego studia Telehorse.
Cała nadzieja w Vincencie W grze wcielamy się w Vincenta, zwykłego jegomościa, bez supermocy, milionów na koncie czy ciekawej osobowości. Poznajemy go w czasie krwawej inwazji kosmitów, którzy postanowili zniszczyć Ziemię. Zarówno o inwazji, jak i bohaterze nie dowiadujemy się już niczego więcej aż do kończącej grę planszy, przez co fabularnie Steampunker leży na całej linii. Nie ma tu ani zwrotów akcji, ani nawet dodatkowych postaci, które wprowadziłyby do gry choć malutki element człowieczeństwa. Jest Vincent, są kosmici i idąca w jednym kierunku droga do ocalenia znanego nam świata.
fot. Polygamia
Zestaw łamigłówek Mam wrażenie, że studio Telehorse miało dobry pomysł, ale nie do końca wiedziało jak połączyć poszczególne jego elementy. Jest steampunk, są łamigłówki oraz klasyczne elementy przygodówek point'n'click. Połączono je jednak dość niezdarnie, przez co odstają od siebie zarówno poziomem trudności, jak i umiejętnością przykucia gracza do ekranu.
Schemat jest prosty i przewija się prze całą grę. Docieramy do lokacji, zbieramy przypadkowe lub niezbędne do rozwiązania łamigłówki elementy i bierzemy się za zagadkę. Poruszanie się po miejscówkach jest toporne, bohater wydaje się zachowywać tak, jakby chciał usilnie stanąć i krzyknąć „mam w nosie motion capture”. Vincent to ślamazara, czasami miałem wrażenie, że zaraz padnie na podłogę i więcej nie wstanie, a ja będę mógł darować sobie kolejne zadania.
Wspomniane łamigłówki stanowią jednak podstawowy element Steampunkera i bez ich zaliczenia nie ruszycie do przodu. Poprzestawiacie więc puzzle, połączycie kolorowe elementy w taki sposób, by nie zahaczyć o kulki w innym kolorze. Pokręcicie kolorowymi okręgami tak, by następnie ułożyć różnokolorowe kule w odpowiednich miejscach. Będą plansze z wykorzystaniem podstawowych zasad matematyki, a także coś przypominającego klasyczne Jewels. Sporo tego - ogólnie minigier jest około 30, choć warto zaznaczyć, że niektóre są za proste, inne za trudne, a jeszcze inne zwyczajnie irytujące. Nie zawsze zdaje też dobrze egzamin dotykowy ekran, a w zasadzie dopracowanie sterowania. To jest często niedokładne, przez co przesuwałem nie ten element, który chciałem - bo ekran niedobrze "złapał" mój palec.
Gra ma niby prosty system podpowiedzi, ale nie przydaje się tam, gdzie powinien. Kłopoty miałem już przy jednej z pierwszych łamigłówek, gdzie musiałem zatamować wyciek pary. Klikałem w mapę rur przez dobre dwie minuty, bez skutku. Odłożyłem iPada, po jakimś czasie włączyłem grę ponownie i dopiero wtedy zauważyłem, że na samym początku zagadki, gdzieś na górze ekranu pojawia się na chwilę informacja, że mam zebrać zawory. Znalazłem je bez problemu, ale kolejne kilka minut montowania ich w konkretnych miejscach nie przynosiło rezultatów. Cały czas nie wiem, dlaczego zadziałało akurat przy jednej z prób. Takich nieprzyjemnych smaczków jest niestety więcej.
Nie zdają też egzaminu elementy zręcznościowe. Na łodzi podwodnej strzelamy na przykład do statków kosmitów, prezentuje się to jednak topornie i nie niesie frajdy. Podobnie jak końcówka gry, gdzie Vincent biega, skacze i strzela. Niektóre stare flashówki miały więcej polotu. Nic by się nie stało, gdyby te fragmenty w ogóle z gry wyleciały.
Ponuro i statycznie Steampunkera należy natomiast pochwalić za klimatyczną oprawę, bo to właśnie ona rzuca się w oczy jako najjaśniejszy element gry. Tak naprawdę najciemniejszy, bo świat jest ponury i smutny. W miejscówkach niewiele się dzieje, poza sporadycznie pojawiającymi się zanimowanymi elementami i naszym koślawym bohaterem, wszystko przedstawiono na statycznych obrazkach. Często pieczołowicie wykonanych, czasem zlewających się w jedno, innym razem mocno ze sobą kontrastujących. Fajnie byłoby, gdyby twórcy wybrali kilkanaście najlepszych fragmentów i wypuścili je jako obrazki w wysokiej rozdzielczości.
fot. Polygamia
Werdykt Gra pojawi się na Appstore 9 września i ma kosztować 3,99 dolara. Sporo i obawiam się, że to jednak za dużo za tego typu przygodę. Doceniam klimatyczną i oryginalną oprawę graficzną, a także pasującą do niej muzykę. Niestety, Steampunker jawi się jako zlepek mniej lub bardziej ciekawych zagadek i łamigłówek, a elementy przygodowe, przeplatane fragmentami zręcznościowymi, są tylko niezbyt porywającym łącznikiem, bez którego mielibyśmy tabelkę z numerami zadań do wyboru. Niedawno recenzowałem tańszego o dolara Hellraida, w którym również należało ruszyć głową. Przepaść między tymi dwoma grami jest ogromna.
Paweł Winiarski
Platformy:iOS (planowana jest wersja na Androida) Producent: Telehorse Data premiery:09.09.2014
Grę do recenzji udostępnił producent. Testowaliśmy na iPadzie 3. Screeny pochodzą od redakcji.