Steam zaczyna walczyć z resellerami kluczy? Nie do końca
Cyfrowa dystrybucja gier na PC to dziki zachód, a szeryf właśnie przemówił.
Dlaczego dziki zachód? Bo jest Valve ze swoim Steamem, rynkowy monopolista, któremu jednak coraz więcej gier zaczyna przeciekać między palcami. I nie mam tu na myśli alternatywnych kanałów sprzedaży typu GoG czy Origin, a steamowe klucze, na których Steam nie zarabia, ale za które tak naprawdę płaci - hostingiem, transferem czy mocno uogólniając, po prostu miejscem na swoich cyfrowych półkach. Posiadający na Steamie swoje konta deweloperzy mogą bowiem generować ogromne liczby kluczy. To znaczy do niedawna mogli - jak zapowiedział przedstawiciel Valve, firma od teraz będzie się dokładniej przyglądała tego typu zgłoszeniom.
Wygenerowane na Steamie w ten sposób klucze często są sprzedawane poza ekosystemem Steama. Same gry są jednak od niego uzależnione. Paradoks, ale właśnie dzięki temu ostatnie lata to takie żniwa dla użytkowników G2A i Kinguina czy tych wszystkich taniutkich bundle'i.
Na Twitterze @reformedgamers zauważył, że już od 2014 roku to generowanie kluczy nie było automatyczne, polegało na zgłoszeniach, @Steam_Spy zwrócił uwagę, że nie było jednak odmów i dokładnego sprawdzania (nawet uznanych twórców), o którym mowa w pierwszym tweecie.
Trochę większe restrykcje mogą uderzyć w resellerów, zdaniem Valve powyższa kwestia nie jest jednak priorytetowa. Na prośbę Gamasutry o dokładne wyjaśnienie tematu przedstawiciel Valve odpowiedział:
Chodzi tutaj o manipulowanie wewnętrzną ekonomią Steama za pomocą tego typu kluczy. Na platformie Valve są przecież wirtualne przedmioty czy karty, którymi można handlować za realną gotówkę. Są też gry-wydmuszki, które tak naprawdę nikogo nie interesują, mają beznadziejne oceny, ale posiadają te wszystkie kolekcjonerskie elementy i ich jedynym celem istnienia jest właśnie właśnie wyciąganie ze Steama pieniędzy z mikropłatności (np. za pomocą farmienia Steam Trading Cards).
Cel Valve jest więc szczytny. Pierwsza zapowiedź firmy zwiastowała jednak większe tąpnięcie niż ma mieć rzeczywiście miejsce, co poniekąd podpowiada, że resellerzy, zarówno ci autoryzowani przez devów jak i nie, to ważny filar w pozycji Steama i ten nie zamierza, przynajmniej póki co, wytaczać przeciwko niemu ciężkich dział.
Po wczorajszym tweecie na profilu Steam Spy byłem pewny, że to początek większych zmian. Niesłusznie, a status quo widać Steamowi nie przeszkadza. Dlatego więc takiego premierowego Observera można kupić na Steamie za 28 euro, a steamowy klucz w sieci już od 18 euro.
Paweł Olszewski