Starhawk - recenzja

Starhawk - recenzja

Starhawk - recenzja
marcindmjqtx
22.05.2012 13:05, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Cieszy mnie, że tak wielka firma jak Sony, mająca ambicje dotarcia ze swoimi grami do każdego, wydaje taki tytuł jak Starhawk. To gra dla - może nie garstki - ale jednak pasjonatów, którzy docenią jej liczne detale i opcje. Pozostali mogą się czuć zagubieni, a nawet nieco znudzeni. Zaś ci, którzy nie lubią grać w sieci, w ogóle nie mają tu czego szukać.

Jeśli miałbym najkrócej scharakteryzować „Starhawk” osobie, która o grze nie słyszała, zacząłbym pewnie od „strzelanina dla wielu osób”. Trudno jednak poprzestać na tym określeniu, trzeba doprecyzować, co w „Starhawku” jest wyjątkowego. To coś więcej niż strzelanina - elementy strategii i silny nacisk na grę w drużynie sprawiają, że nie każdy się w tym odnajdzie.

Poza tym „Starhawk” to właściwie dwie gry w jednej, które bardzo różnią się ilością zabawy, jaką mogą dać graczowi.  Tryb dla pojedynczego gracza jest tu wyraźnie pokrzywdzony.

Ta planeta jest za mała dla akcji i fabuły A szkoda, bo czuć w nim potencjał. Akcja zabiera gracza na dzikie planety, gdzie toczy się walka o tajemniczy surowiec - energię szczelinową. Kompanie wydobywcze ścierają się tu z wyrzutkami - górnikami i najemnikami, których potężne źródło mocy zmieniło w mutantów. Grę stworzono w konwencji kosmicznego westernu - rzadko wykorzystywanej, a jakże przyjemnej. Planeta Dust swoim klimatem żywo przypomina Dziki Zachód, miasteczka to zabite dechami dziury, a większość bohaterów to twardzi faceci o pooranych suchym wiatrem twarzach. Zwłaszcza główny bohater, który z kowboja ma nie tylko rewolwer przy boku i skuter zamiast rumaka.

Emmet Graves ma w sobie coś z Hana Solo i Clinta Eastwooda. Z planetą wiążą go nie tylko interesy, ale też niedokończone sprawy rodzinne oraz fakt, że sam, wystawiony kiedyś na działanie energii, jest półmutantem. Niestety - poza okazjonalnymi epitetami z ust przeciwników nie ma to żadnych poważniejszych konsekwencji w fabule czy rozgrywce.

Postacie, dekoracje i rysowane przerywniki filmowe robią nadzieję i zaostrzają apetyt na kolejną opowieść o twardym facecie w twardych realiach. Swoje dokłada też świetna muzyka - ścieżka dźwiękowa miesza inspiracje westernowe z orientalnymi, tworząc bardzo ciekawe tło. Gdy w pierwszej misji mknąłem na ścigaczu przez pustynię, poczułem, że stoję na początku wielkiej przygody...

Niestety, to tylko ładne opakowanie - kampania w „Starhawk” to zestaw nieciekawych fabularnie misji, które zmuszają nas do przemierzania pustych przestrzeni planet i walki z kilkoma zaledwie typami wyrzutków. To właściwie długi, sześciogodzinny samouczek przed trybem dla wielu graczy. Nie tylko daje okazję potrenowania strzelania, ale także prowadzenia samochodów, czołgów, skuterów oraz przede wszystkim wielkich robotów typu Hawk, które zmieniają się w pojazdy latające. A także budowania struktur, co po strzelaniu jest drugim filarem mechaniki walki w „Starhawk”.

Zdania jednak nie zmienię - stylistykę „Starhawk” i możliwości fabularne zmarnowano.

Piach zgrzyta w zębach Western błyskawicznie zmienia się w telenowelę. Zarysowane z początku postacie okazują się papierowe, fabuła istnieje gdzieś w tle, nie stara się zaangażować gracza, a konflikt tragiczny głównego bohatera tragicznie spłaszczono. Historia jest tylko pretekstem do wprowadzania kolejnych potyczek z falami przeciwników. Potyczek ciekawych, z tak dobrymi momentami jak obrona górniczego miasteczka, walki kołowe hawkami nad zawieszoną w kosmosie platformą, atak na wielki krążownik czy finałowa wieloetapowa walka, która daje satysfakcję z jej ukończenia. Gra się w to dobrze, jednak bez większych emocji, ze świadomością, że to tylko podróba trybu dla wielu graczy, w którym czeka to samo, tylko w lepszym wykonaniu. Za ukończenie kampanii nie dostajemy nawet punktów doświadczenia - je zdobywa się dopiero walcząc z innymi.

Zastanawiam się, czy nie wolałbym zamiast kampanii z niby-fabułą zobaczyć zestawu misji treningowych. Być może ich ukończeniu nie towarzyszyłoby to smutne uczucie, że mogliśmy dostać więcej. No i może w końcu doczekam się gry, w której stylistyka kosmicznego westernu nie będzie tylko ładnym tłem do strzelania („Borderlands”, patrzę też na ciebie). A trzeba przyznać, że w „Starhawk” te tła są wyjątkowo ładne - czy to złote piaszczyste przestrzenie Dust, czy parujące zielone jeziora kwasu na Scourge, czy też kosmiczna pustka przetykana ognikami gwiazd. Zdarzały mi się chwile, gdy zatrzymywałem się, by popatrzeć na klimatyczne otoczenie. Oczywiście w leniwym singlu, w multi nie ma na to czasu.

A najbardziej tej muzyki żal...

Podaj pan wieżyczkę Kły i pazury gra pokazuje, gdy zaczniemy grac z innymi i strzelać do żywych ludzi. Ale trzeba też powiedzieć szczerze, że gdyby „Starhawk” był tylko wieloosobową strzelaniną, nie obroniłby się. Zestaw ruchów postaci jest ubogi (zapomnijcie o kryciu się za murkami), podobnie arsenał oparty na standardowej czwórce: karabin, shotgun, snajperka, rakietnica, plus kilka udziwnień, takich jak spawarka czy miny zbliżeniowe. Jednak „Starhawk” nie jest jedynie strzelaniną, bowiem piechur na polu bitwy to tylko stadium podstawowe. Zręcznie dołączono tu aspekt strategiczny - za gromadzoną w trakcie meczu energię szczelinową możemy kupić struktury, które zostaną na pole bitwy zrzucone z orbity. Są to zarówno rozmaite struktury obronne, takie jak mury bunkry czy wieżyczki, jak i garaże produkujące rozmaite pojazdy, nie tylko hawki - są też śmigacze, czołgi i ciężarówki typu Razorback - które sprawiają wrażenie jakby twórcy pozazdrościli trochę serii Halo jej warthogów. Cały ten arsenał umożliwia dotarcie do bazy przeciwnika różnymi drogami, na różne sposoby i zrobienie mu niespodzianki.

Dodanie elementów strategii bardzo zmodyfikowało rozgrywkę, odsuwając ją od typowej strzelaniny. Solowe akcje mają tu znikomą skuteczność i niejednokrotnie moja drużyna traciła pierwsze punkty, bo kilku solistów budowało sobie identyczne pojazdy i malowniczo wbijało się w bazę wroga, ginąc szybko i głupio. „Starhawk” to gra, w której aby być samotnym wilkiem, trzeba sobie świetnie radzić na polu bitwy. I mieć równie dobrych kolegów. Drużyna osób słabszych, ale lepiej zorganizowanych jest w stanie wygrać z zespołem kilku wyjadaczy uzupełnionych mięsem armatnim. Szybciej zbudują bazę zapewniającą różnorodne wyposażenie, będą osłaniać się wzajemnie i podzielą na szybkich atakujących i wolnych obrońców. W wielu meczach ten podział dokona się samoczynnie, ale traficie i do takich, w których każdy będzie chciał być pilotem, a tymczasem wróg spokojnie rozjedzie bazę czołgami.

W kupie siła Najlepiej bawić się będą ci gracze, którzy umieją współpracować albo grają z kolegami, korzystając przy tym z komunikacji głosowej. Samotne wilki będą musiały nauczyć się działania w grupie. Gra docenia bowiem nie tylko zabójstwa - budowniczy, który zostanie na tyłach, tworząc struktury obronne i zapewniając transport kolegom, może dostać równie dużo doświadczenia, co strzelec na pierwszej linii czy pilot hawka.

Przewagi solistom nie dadzą nawet rzeczone roboty, bowiem opanowanie latania nimi to jedno, ale uczynienie z takiego robota skutecznej broni to drugie. Twórcy zadbali o całkiem skomplikowany model lotu, który daje po prostu frajdę. Latając nad polem bitwy albo rozgrywając misje w kosmosie, zacząłem znowu żałować, że nikt nie zrobił „Rogue Squadron”, albo podobnej strzelanki, w HD. „Starhawk” nieco wypełnia tę lukę, bowiem latanie hawkiem zostało zrobione tak dobrze, że mogłoby być materiałem na osobną grę. Na szczęście nie przesadzono z mocą robotów - strzelec z rakietnicą lub dwie wieżyczki spokojnie zdejmą nieuważnego pilota.

Czuć za to jeszcze nieco inne braki w balansie - drużyna, która szybko dorwie się do ciężkich czołgów Ox, jest w stanie sterroryzować przeciwnika, zamykając go w niewielkim obszarze własnej bazy i regularnie demolując dopiero co wzniesione konstrukcje. Dużo zależy tu od twórców - jeśli przyjrzą się temu i zadbają o łatki wyrównujące szanse, tryb dla wielu graczy będzie kwitł jeszcze długo. Widać w menu, że twórcy przygotowali się na to: zaimplementowano system komunikacji, tworzenia klanów,  a także odblokowywane w miarę postępów umiejętności i możliwość zmiany wyglądu swojego bohatera. Choć tę wolałbym mieć dostępną od początku - na początkowych poziomach trudno było mi się identyfikować z bohaterem, wszyscy wyglądają tak samo.

Szkoda trochę, że w trybie dostępne tylko cztery tryby rozgrywki - wykradanie flagi, przejmowanie stref oraz starcie (deathmatch) drużynowe i solowe. Na szczęście system wyszukiwania i filtrów działa sprawnie, bez trudu umożliwia trafienie do meczu, na który akurat mamy ochotę. A jest kilka ich typów, bowiem urozmaicenie wprowadzają zestawy reguł, które ograniczają budowle, jakie gracz może postawić. W ten sposób można zmienić „Starhawk” np. w powietrzną strzelaninę, gdy jedyną dostępną bronią będą hawki. Zupełnie inaczej gra się też, gdy rzeczone roboty wyłączymy i gra zaczyna się toczyć głównie na ziemi.

Jak to na wojence ładnie Na urozmaicenie dobrze wpływają też mapy - od małych platform w kosmosie, gdzie można sobie radzić na piechotę i z plecakiem rakietowym, aż po wielkie pola bitwy, których przebycie na własnych nogach zajmie nawet 10 minut. Są wielopoziomowe i pełne zakamarków - nieraz będziecie przeklinać snajpera, który z pomocą hawka lub plecaka rakietowego usadowił się gdzieś między skałami. Doświadczycie pogoni na skuterach po pustyni, podkradania się z rakietnicą do czołgu, rajdów razorbackiem przez mury wroga, czy czajenia zamaskowanym hawkiem na szczycie góry. A jak już wspomniałem, wszystko to dzieje się na ładnych, dużych mapach. Tryb wieloosobowy w „Starhawku” oferuje wiele ciekawych doświadczeń, które sprawiają, że jest czymś więcej niż kolejną strzelaniną. Wymaga jednak czasu na poznanie zasad i opanowanie pojazdów oraz zgranej drużyny - wtedy potrafi odpłacić pięknym doświadczeniem. Granie z ludźmi z sieci to niestety loteria, a na serwerach gra łączy ze sobą osoby z 30. i 2. poziomem oraz potrafi pozwolić na mecz drużyn, które różnią się liczbą graczy. Nie ma za to lagów, a mecze ładują się całkiem szybko, zaś menu służące do ich znajdowania jest proste i intuicyjne.

Werdykt „Starhawk” to solidna gra, jednak nie wróżę jej wielkiej popularności. Odbiją się od niej ci, którzy oczekiwali przygody dla pojedynczego gracza. Odpadną ci, którzy chcieli sobie po prostu postrzelać. W „Starhawku” działanie drużynowe nie jest miłym dodatkiem, tak jak w innych strzelaninach - tu okazuje się niezbędne do wygranej. Dlatego zostaną przy nim członkowie zgranych drużyn, którzy zgłębią mechanikę latania i będą mieli w każdym trybie strategię rozbudowy, która pozwoli wygrać. Znudzeni „Killzone'em 3” czy „Resistance'em 3” też mogą spróbować poświęcić chwilę, może odnajdą się w świecie wielkich bitew. Mnie się udało, choć tylko na chwilę.

Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka).

Paweł Kamiński

Data premiery: 11.05.2012 Deweloper: SCEA Santa Monica Studio/LightBox Interactive Wydawca: Sony Computer Entertainment Dystrybutor: SCEP PEGI: 16

Nie spodobała Ci się recenzja, lub może chciałbyś coś do niej dodać? Napisz własną recenzję w naszej encyklopedii gier polygamia.pl.

Starhawk (PS3)

  • Gatunek: strzelanina
  • Kategoria wiekowa: od 16 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)