Starbound - pierwsze przygody kosmicznego włóczęgi. Wrażenia z wersji beta
Starbound to gra jednego z twórców Terrarii i jego nowego studia Chucklefish. W założeniach podobna, jednak przed bohaterem stoi cały proceduralnie generowany wszechświat. I choć to jeszcze wersja beta, to wciąga - choć wiele jest do poprawienia i dodania.
12.12.2013 | aktual.: 07.01.2016 15:45
Wiele rzeczy, które tu opisuję może zniknąć lub zmienić się - twórcy ulepszają grę jak szaleni i praktycznie codziennie jest jakaś aktualizacja.
Początek przygody - ty i twój statek oraz pierwsze banalne zadanie
Przygodę zacząłem na statku orbitującym dookoła nieznanej jeszcze planety - brak paliwa uniemożliwił dalszy lot. Obok już czekał teleport mający przenieść mnie na powierzchnię, niemalże jak w Star Treku. Mogłem wybrać rasę, więc gram Apeksem, czyli swojskim małpoludem - wybrałem go, bo może mieć fryzurę jak Wolverine.
Apex, bo chciałem czuć się jak w Planecie Małp
Pierwszy zawód czekał mnie na powierzchni leśnej planety, gdy okazało się, że podstawowe narzędzie, bajerancki Matter Manipulator, czyli laserowe ramię, fatalnie nadaje się do kopania. Wprawdzie sięga daleko, ale przekopywanie nawet zwykłej gleby trwa wieki. Choć i tak byłem uparty i wykopałem nim pierwsze schronienie w ładnym wzgórzu, które znalazłem spacerując po planecie. Pierwsza lekcja jeszcze z Minecrafta brzmi: "Na początku buduj ziemiankę". Zwłaszcza, że fauna bywała agresywna i musiałem się mieczem oganiać.
Trochę ziemi, trochę drewna, ognisko i stół do wyrobu narzędzi. Nic więcej nie trzeba na początek.
Doszedłem jednak do wniosku, że coś jest nie tak - w grze o kopaniu nie może być ono aż tak męczącą czynnością. Inaczej pokopałbym sobie na żywo. Sięgnąłem więc do zbiorowej mądrości internetu i znalazłem tam poradę tyleż prostą, co skuteczną: zrób kamienny kilof. I siekierę. I motykę. Ale jak to? Że kilof lepszy od lasera? Starbound zaczął nagle łudząco przypominać Terrarię - mniej czułem się jak odkrywca kosmosu, a bardziej jak górnik. Żmudna robota, już rozumiem, czemu im tyle płacą. Gra na początku zawiera znaną ścieżkę rozwoju - zbieranie coraz lepszych rud metali i robienie z nich coraz to lepszych kilofów, by szybciej wykopać nowe rudy metali. Z czasem można ulepszyć też zbroję i broń, by lepiej stawiać czoła zagrożeniom.
Niestety zmierzywszy się z pierwszymi zagrożeniami musiałem porzucić swój dopiero co wykopany hobbici domek. Zbudowałem więc nowy, tym razem ryjąc w skale jak krasnolud.
StukStukStukStukStukStukStukStukStukStuk. Lepiej, żebyście polubili jednostajne dźwięki.
Bardzo lubię domy, które jakoś wpasowują się w otoczenie.
Okazało się bowiem, że stary postawiłem za daleko od miejsca teleportowania się na planetę. Po śmierci (lub wyjściu z gry) postać pojawia się w tym samym miejscu.
Death. Death never changes. Na szczęście odrodzenie się jest bezbolesne - traci się tylko część waluty (pikseli)
A o śmierć nietrudno, bowiem i na powierzchni i pod ziemię krąży mnóstwo potworów. W jaskiniach jest to wyjątkowo upierdliwe, bowiem potrafią pojawiać się w miejscach, które przed chwilą oczyściłem - więc nie ma co marzyć o spokojnym powrocie z długiej wyprawy w dół. Są za to komiczne, bo gra generuje proceduralnie ich dziwne kształty, a dźwięki wdają znane z ziemskich zwierząt. Nic tak nie podnosi ciśnienia jak rżenie konia lub meczenie kozy w ciemnościach.
To już późniejsza faza rozgrywki. Typowa fauna i flora mojej planety. A ja w srebrnym hełmie wyglądam jak Jason.
Nauczony kilkoma zgonami nową batjaskinię wykopałem tuż obok miejsca odrodzenia, by ułatwić sobie życie. Zrobiłem sensowny warsztat i nawet zasiałem pierwsze uprawy, by jedzenia nie brakowało. Od razu spadł deszcz, by szybciej wyrosły.
Nie widać tego jeszcze, ale tu wyrosną bananowce i śliwy.
Starbound niewiele mówił mi o tym, co mam zrobić - kilka prostych zadań wprowadziło mnie w grę, ale gdy je wykonałem zostało mi tylko ostatnie - postawienie nadajnika, który wezwie jakiś większy statek. Z plotek wiedziałem, że nie będzie to statek przyjazny, więc postanowiłem z tym odczekać. Współczuję tym, którzy rzucili się na żywioł i byli przekonani, że statek przybędzie im na pomoc.
Braaains!
W międzyczasie zwiedziłem powierzchnię planety (nadal nie rozumiem czemu w tle są mózgi). Spotkałem kilka zdecydowanie wrogo nastawionych istot. Niestety nie dowiedziałem się, o co dokładnie m chodziło, skończyło się na wymianie ognia.
Klan asasynów na kempingu
W czasie jednego polowania zapuściłem się wyjątkowo daleko i znalazłem opuszczone laboratorium. Pierwsza myśl na jego widok: "Rany, jak ja to rozbiorę na części". W Starbound wszystko da się zebrać i przerobić na przedmioty i budulec.
Tyyyleee dobra.
Mało tego, laboratorium okazało się też platformowym wyzwaniem. Ale co to za platformówka, gdzie mogę budować i niszczyć platformy. Zawsze noście glinę w plecaku.
Mnie, bohatera, prądem?
Te pokoje obserwacyjne od razu skojarzyły mi się z Portalem
Oprócz nagrody zabrałem też samą skrzynkę
Gdy pokonałem już przepaście z kwasem i rażące prądem zasieki znalazłem nagrodę - wszczep, który pozwalał mojej postaci wykonywać szybki doskok. Objuczony wszelakim dobrem wróciłem do swojej norki.
W czasie innego polowania poszedłem dla odmiany w prawą stronę i po długim marszu znowu znalazłem laboratorium. Dopiero po chwili stukania kilofem w co się dało zauważyłem stłuczone okna i zorientowałem się, że to to samo...
Nici ze świeżych łupów...
Spotkałem też kilku floriańskich sprzedawców ubrań i kowala, który miał ładną chatkę, ale nie oferował żadnych usług.
Florianie, czyli ludzie kwiaty to jedna z dostępnych ras.
Za to zupełnie przypadkiem znalazłem gitarę na której da się grać - nawet własne melodie. Tomek byłby zachwycony.
Gitarra!
Potem dokopałem się jeszcze do jądra planety, ale niestety poza kolorowymi kamieniami do budowy nic ciekawego tam nie było.
Poza lawę nie dotarłem
Za to metali znalazłem tyle, że aż zbudowałem warsztat gdzieś po drodze i wszystko przetopiłem na sztabki, a potem na jeszcze lepszy sprzęt. Miłośnicy dbania o wygląd zdecydowanie się tu odnajdą.
Srebro jako materiał na zbroję nadaje się kiepsko, ale Starbound twierdzi inaczej i w takim hełmie czułem się niepokonany
Zrobiwszy chyba wszystko machnąłem sobie jeszcze złowrogi symbol nad siedzibą, którą w międzyczasie zacząłem rozbierać snując plany o tym, jak ją przebuduję korzystając z części laboratorium.
Planowałem siedzibę szalonego naukowca, więc symbol wybrałem odpowiedni
I wtedy podkusiło mnie, by spróbować swoich sił z bossem. Nadajnik przyzwał olbrzymie UFO, które dokonywało desantu uzbrojonych pingwinów i wystrzeliwało mniejsze latające spodki. Gdyby nie łuk i naprędce zbudowany bunkier, który UFO regularnie niszczyło nie miałbym szans. Przy okazji zdemolowało kawał bazy. Walka była żmudna - strzelanie z łuku do statku kosmicznego...
Dobre 10 minut strzelania. Pewnie w otwartym polu emocje byłby większe. Ale szanse mniejsze.
Gdy w końcu pokonałem złośliwy spodek spodziewałem się znaleźć jakąś część, która pozwoli mi uruchomić mój własny statek.
Mapa do nawigacji prawie jak w Mass Effect
I tu spotkała mnie niespodzianka. Okazuje się, że można go było uruchomić dawno temu, bowiem statek w Starbound lata na drewno i węgiel, które dostępne są praktycznie od początku - choć po ostatnich zmianach ten drugi nieco trudniej znaleźć. To świetna sprawa (o ile się o tym wie), bo można szybko uciec z planety, która nie jest zbyt gościnna - na początku trudno przeżyć na przy mroźnej pogodzie lub prawie że księżycowych warunkach. Gra jednak ukrywa swoją największą zaletę, więc nic dziwnego, że gdy tylko odkryłem ten fakt, postanowiłem zostać kosmicznym włóczęgą. Graty, które zebrałem z pierwszej planety wypełniły tylko niewielką część ładowni statku. Byłem gotowy do drogi.
Przerabiam drewno na paliwo rakietowe i można ruszać
Żal mi trochę było zostawiać planetę, która dawała mi schronienie przez tyle czasu. Nie poznałem jej jeszcze na wylot, a do tego dość mocno zniszczyłem wojną i eksploracją. Zdjęty poczuciem winy odrestaurowałem kawał terenu i postawiłem tam sielski domek, by mieć dokąd wracać.
Nie dla mnie domowe pielesze
Szkoda, że gra pozwala chwilowo na zapamiętanie tylko jednej planety. Koordynaty pozostałych trzeba sobie zapisać w notatniku, jak za dawnych czasów. Z wielkiej mapy starałem się wybrać świat nieodległy, niezbyt trudny, ale też różniący się warunkami naturalnymi od poprzedniego. Padło na pustynną planetę.
Klasycznie już, wzorem choćby Gwiezdnych Wojen, statek w Starbound rozpędza się do prędkości nadświetlnej, aż gwiazdy się rozmazują
Gdy leciałem zamarzyło mi się szalone połączenie - a gdyby tak do mechaniki ze Starbound dodać tę z FTL? Rozbudowę statku, losowe spotkania, walkę w kosmosie, abordaż na obce jednostki Plany twórców z Chucklefish nie są chyba jednak aż tak daleko posunięte, choć mówi się o możliwości wychodzenia poza statek - można już znaleźć skafander kosmiczny i zbudować wieżę, która sięgnie granicy atmosfery.
Pustynny świat okazał się zaskakująco pusty. Tylko kilka tubylczych chatek. Zszedłem już prawie całą, gdy natknąłem się na więzienie.
To chyba ostatnie, co spodziewałbym się spotkać...
Jak się później okazało - żeńskie więzienie. Wielkie, na kilka ekranów. Pełne kobiet z karabinami. Dobrze, że znalazłem wcześniej magiczną siekierę, kilka regenerujących zdrowie zastrzyków i ulepszyłem łuk, a z pnączy zrobiłem sobie tonę bandaży. Niestety broń z przeciwniczek nie wypadał, ale na plecach wyniosłem kolejne tony dekoracji, mebli i materiałów.
Kamery, tabliczki, światła, prycze, kratowane drzwi, barierki, metalowe platformy, drut kolczasty - wszystko się przyda.
Typu kolejnego świata nie pamiętam, na pewno był trudniejszy, bo na takich można znaleźc nowe typy materiałów... Spacerując po powierzchni znalazłem łańcuch. Z kotwicą.
Wtem! Łańcuch...
Wspinaczka chwilę trwała (i dwa razy strącił mnie ptak), ale w końcu dotarłem na statek piracki. Niestety nie byli przyjaźnie nastawieni. Może nie lubią apeksów, bo Wojtek Kubarek grający robotem zdołał kupić od nich snajperkę. Ja nie, za to mieli komnaty pełne arrasów i innych ładnych elementów drewnianych.
Avianie, ludzie-ptaki, kolejna z ras dostępnych w grze
Pokopałem też trochę pod powierzchnią w poszukiwaniu rud metali (znalazłem też zielony grzyby) i znów wróciłem na pokład z wypełnionym plecakiem. Dzięki częściom z UFO mogłem już produkować stal, wieć za zdobyte żelazo i piksele (walutę) mogłem nie tylko ulepszyć zbroję, ale też zbudować robota, który po dodaniu mózgu wyciągniętego z jakiejś istoty staje się drugim bossem. Wojtek Kubarek go pokonał i miałem nadzieję go dogonić.
Kwas i grzyb. No i rudy metali.
Trzecia planeta była lodowa. Zabawiłem tam tylko chwilę, bo gdy tylko oddalałem się od pochodni, zaczynałem zamarzać. Noszenia ognia ze sobą twórcy nie wymyślili, a nie miałem ich tyle, by co chwilę stawiać. Pod ziemią też wcale nie było cieplej. Zabrałem trochę śniegu i szybko się stamtąd zwinąłem.
Marzenia o bazie na Hoth muszą poczekać do momentu aż odkryję, jak chronić się przed zimnem. Termometr widać na dole.
Ostatnia planeta jaką udało mi się odwiedzić była typu jałowego - na powierzchni niewiele, za to pod nią mnóstwo rud metali. Spacerując natrafiłem na bardzo wysoką wieżę - trzy razy próbowałem się wspiąć i trzy razy coś mnie zrzucało Nie dowiem się niestety, co jest na górze, bo bodajże wczoraj Chucklefish wyczyściło zapisane postacie, by wprowadzić poprawki w systemie uzbrojenia. Przed snem wczoraj zdążyłem sobie stworzyć nową postać i zrobić kamienny kilof. Wojtek mówi, że po robocie jest jeszcze smok do pokonania, a zbroje robi się z platyny...
Tak, nadal żałuję, że nie rozebrałem tego laboratorium w całości...
Starbound ma wielki potencjał. Choć to beta, to już teraz w grze jest masa zajęć. A to co ja robiłem jest tylko zaczątkiem i wariacją na temat. W końcowym etapie udało mi się wyprodukować maszyny do „przyzywania” strażników i mieszkańców. Więc budowa własnej wioski, zamku czy miasteczka jest teoretycznie możliwa. Tak samo jak zbudowanie warsztatu na statku i latanie między planetami. Czekam niecierpliwie na więcej zadań pobocznych, więcej interakcji z tubylcami, na rozbudowę własnego statku (co zrobili już moderzy), na nowe stroje, uzbrojenie, materiały. A jeszcze nawet nie tknąłem gry wieloosobowej.
W drogę, tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek. Ani Apex.
Starbound ma też zadatki na grę, której twórcy nigdy nie skończą - nie w sensie przygotowania do wydania, a w sensie braku granic tego, co chcieliby do niej dodać. Cały czas da się w nią grać, ale jest też nieustannie aktualizowana i będzie się zmieniać. I coś czuję, że obserwacja tego będzie nie mniej fascynująca niż samo granie.
Paweł Kamiński
Starbound dostępny jest na razie w wersji beta na PC z Windowsem, Linuksem i Maki.