Star Wars: Squadrons. To nie są myśliwce, których szukaliście. Ale lepszych nie znajdziecie [RECENZJA]
Tak, to nie jest gra idealna. Fabułę ma niemal żadną. Ale ja i Dominik bawiliśmy się przy niej wybornie.
Najważniejsze ustalmy od ręki. Primo: to nie jest "jakiś tam wycięty z Battlefrontów" tryb z lataniem po galaktyce. To pełnoprawna, choć krótka gra. Secundo: lubię "Gwiezdne wojny". Bardzo. Nie jestem jednak bezkrytyczny. Widzę kretynizmy jątrzące epizody 1-3, dostrzegam absurdy odcinków 7-9. Ale lubię. Po prostu. Ustalone? No to lecimy.
Na początku było kino
Dawno, dawno temu, w czasach gdy w Polsce mieliśmy 49 województw, młody "ja" poszedł do kina obejrzeć odpicowaną "Nową nadzieję". Wszystko za sprawą dziadka Lucasa, który stwierdził, że da się jeszcze trochę z fanów serii wydoić pieniądze. Postanowił odświeżyć ją cyfrowo, dodać efektów i kasować, jak za nowy film.
Dziś wiem, że George chciał pieniędzy. Wtedy byłem wniebowzięty. "Gwiezdne wojny" znałem z zajechanych kaset wideo. A teraz miałem zobaczyć "Star Warsy" w ich środowisku naturalnym. W kinie. I choć znałem tę historię na pamięć, przeżywałem każdą przygodę na nowo. Co więcej. Znałem też już kilka gier z uniwersum. Miałem za sobą "X-Winga" (rocznik 93') i "TIE Fightera" (rocznik 94'). Ale dopiero gdy zobaczyłem nalot TIE-Fighterów na Gwiazdę Śmierci na wielkim ekranie pomyślałem – tak powinna wyglądać najlepsza gra w historii.
STAR WARS: A NEW HOPE Clip - Death Star Attack (1977) Mark Hamill
W mojej głowie było to proste: wziąć i przenieść tę sekwencje w jeden do jednego i dać mi joystick.
Dopiero później wyszło - dla wielu domorosłych pilotów gwiezdnych myśliwców – legendarne "X-Wing vs. TIE Fighter". I to było to. No prawie. Bo jednak grafikę w głowie miałem bardziej fotorealistyczną. A dostałem taką.
X-wing vs Tie Fighter 60 FPS 1080p
Nie zrozumcie mnie źle. Zagrywałem w to jak szalony. Ale delikatnego rozczarowania technologią dziś nie ukryję. Stąd też pewnie mniejsze zainteresowanie podobnymi tytułami w nadciągającej przyszłości. Aż do "Star Wars: Squadrons".
Piekło zmarzło. EA idzie w szczerość
Zdziwiło mnie, gdy od pierwszych zapowiedzi EA było wyjątkowo szczere. To nie będzie gra długa – mówili. To nie będzie gra dla wszystkich – dodawali. I nie zedrzemy z was tyle kasy, co zwykle – twierdzili. I wszystko okazało się prawdą.
Wskakujemy w buty pilotów odwiecznie walczących frakcji. Rzecz fabularnie stoi w szerokim szpagacie pomiędzy "Powrotem Jedi" a "Przebudzeniem mocy". Palaptine nie żyje, Republika próbuje odnaleźć się w nowych realiach, a Imperium nadal chce walczyć.
Scenariuszowo nie ma tu wielkich fajerwerków. Ot, zwykłe tła pchające nas w kolejne misje (14 by być precyzyjnym) i pozwalające przesiadać się w kolejne statki (8 by być precyzyjnym). Jasne, zaświecą nam twarzami postaci tzw. ikoniczne, ale twórcy scenariusza nie napracowali się przesadnie, tworząc historię w najlepszym przypadku sztampową.
Zapomniałem o tym w momencie przejęcia sterów nad maszyną. Pierwszy moment nieco przytłacza. Widok z kabiny, mnóstwo wskaźników, totalny chaos. A i sama widoczność mało przyjazna.
Ale szybki tutorial i już wszystko jasne. Choć na papierze brzmi jak koszmar. Musimy pilnować prędkości, mocy laserów i dbać o pancerze. Jeśli chcemy więcej mocy ogniowej, obniżamy pancerz. Ale jeśli ktoś siądzie nam na ogonie, trzeba energię skupić na tylnych osłonach statku. I tyle wystarczy do zabawy.
Tryb dla pojedynczego gracza warto potraktować, jak plac manewrowy. A jeśli chcemy większych wyzwań to zawsze są dodatkowe cele: przejście misji bez utraty życia, na czas albo podkręcanie poziomu trudności. Ostrzegam – łatwo nie będzie.
Moc jest w ekipie
Kampania pęka dość szybko. Zostaje tryb wieloosobowy. I tu zaczyna się zabawa na całego. To, co ze sztuczną inteligencją wydawało się proste, z żywym przeciwnikiem wydaje się wręcz niemożliwe. Wychodzą też różnice między Rebeliantami a Imperium. Ci pierwsi mają lepsze osłony, drudzy mocniejszą broń i większą zwrotność. Haczyk tkwi w umiejętnym wykorzystaniu swoich atutów. W "singlu" tego nie odczułem.
Początkowo do wyboru mamy deathmatch. Nie ma się co rozpisywać – wiadomo, co chodzi. Po osiągnięciu piątego poziomu możemy wziąć udział w Bitwie Flot, czyli prawdziwie epickiej batalii w kosmosie. Jedna strona chroni gigantyczny okręt, druga usiłuje go zniszczyć. Tempo jest dzikie, poza żywymi graczami, pojawiają się również te sterowane przez SI, słowem – dzieje się. Prawdziwe "Gwiezdne Wojny".
I to w zasadzie tyle. Serio. Można jeszcze grę (tylko kampanię solową) przejść w wirtualnej rzeczywistości. Czego nie mogłem sobie odmówić. PS VR sprawdza się tutaj wyśmienicie, ale tak naprawdę korzysta z niego niewiele osób. No i dla mnie rozgrywka była na tyle intensywna, że odezwała się choroba lokomocyjna z dzieciństwa - po 20 minutach musiałem robić przerwę. A szkoda, bo widok kokpitów robił w goglach VR piorunujące wrażenie. Nic dziwnego, wizualnie "Star Wars: Squadrons" wygląda dobrze lub bardzo dobrze.
Co poszło nie tak? Niestety bardzo wiele. Gra upstrzona jest błędami, które twórcy notorycznie łatają. A to tekstury się nie wgrają, a to wgrają się wprost w naszym kokpicie. Wizualia choć piękne, dość szybko się nudzą. Map jest bowiem niewiele. Fabuła to tak naprawdę kontrolowany spacer na wirtualnej smyczy: od punktu A do punktu B. Kompletnie nie przemówiły do mnie opcje personalizacji postaci ani statków, ale to pewnie dlatego, że wolałem latać i strzelać.
Tak, to nie jest gra idealna. Fabułę ma niemal żadną. Emocji w niej nie znajdziecie. Z kolei multi jest na dłuższą metę nudne i powtarzalne. Przedłuża nieco zabawę i pozwala rozwinąć swoje umiejętności jako pilota. Nawet VR – choć świetnie przygotowany, po pewnym czasie nuży (dosłownie i w przenośni).
Ale "Star Wars: Squadrons" to dla mnie coś więcej niż zwykła gra. To spełnienie marzeń chłopca, siedzącego w fotelu kinowym w 1997 r. Jak wspomniałem, klasyka gatunku, czyli "X-Wing vs Tie Fighter" i pochodne dawały podobne wrażenia. Ale zestarzały się bezlitośnie. "Star Wars: Squadrons" wygląda (i brzmi!) wybornie, dając dokładnie tyle frajdy ile obiecuje. Ni mniej, ni więcej.
Dominik na ratunek
Długo zastanawiałem się nad oceną gry. Z odsieczą przyszedł mi jednak Dominik, który – podobnie jak ja – w nowych "Gwiezdnych wojnach" po prostu przepadł. Oto trzy istotne grosze od niego: Ocena: 3,5/5 Producent: Motive Studios Wydawca: Electronic Arts Inc. Data premiery: 5.10.2020 Wersja PL: tak
Graliśmy na PS4 Pro. Wersję do recenzji udostępniło EA Polska.