Star Wars: Galaxies odeszło po cichu
W świat MMO przy muzyce Johna Williamsa wkroczyło dumnie Star Wars: The Old Republic. Tymczasem w cień odchodzi jej poprzedniczka, próba podbicia świata sieciowych gier przez markę Gwiezdnych Wojen - Star Wars: Galaxies.
20.12.2011 | aktual.: 06.01.2016 11:41
Prawa rynku są nieubłagane - może być tylko jedno MMO dziejące się w odległej galaktyce. Niektóre serwisy informowały o zamknięciu SW:G 4 dni temu, niektóre dopiero dziś. Poza zagorzałymi graczami mało kto zauważył fakt, że kończy się gra mająca za sobą ośmioletnią historię i może nie tak wielu, ale jednak oddanych fanów. Jednym z nich był Chris Thursten, dziennikarz PC Gamera, który w świetnym tekście "Inside the final hours of Star Wars: Galaxies" opisał koniec tego świata.
Serwery wyłączono 15 grudnia. W ostatnich tygodniach gry nie dyskutowano o przejściu do SW:TOR. Gracze skupili się raczej na przeżywaniu wydarzeń, jakie Sony Online Entertainment przygotowało na zakończenie. Doświadczyli wreszcie lotów w atmosferze planet, z czym ledwo radził sobie silnik gry, starli się z największymi potworami, jakie znał świat Gwiezdnych Wojen, wzięli udział w ostatecznych bitwach.
Jednak to, co przygotowali twórcy gry, to tylko połowa atrakcji - drugą część stanowi to, co zrobili gracze. W SW:G wykształciła się żywa i ciekawa społeczność. Thursten opisuje zawartość tworzoną przez graczy m.in. muzeum swojego serwera, które założył jeden gracz, by upamiętniać dokonania innych, pod-racery budowane przez bohaterów od podstaw, miasta podzielone między Rebeliantów i Imperium. Opisuje też swój ostatni moment w grze:
Zostało 20 minut, dedydujemy się udać w spokojniejsze miejsce. Ruszamy fregatą YT-2400, podobną do Sokoła Millennium i zdatną do przewiezienia kilku graczy - da się ją też udekorować jak zwykły budynek. Przemykamy przez brzoskwiniowo-pomarańczową atmosferę Korelii i startujemy w kosmos. Gdy tam jesteśmy, schodzimy z naszych stanowisk i spotykamy się we wspólnym pomieszczeniu. Jest nas czwórka, a wspólnie spędziliśmy w grze wiele tysięcy godzin. Stworzona przez graczy flaszka kosmicznej brandy krąży między nami i rozmawiamy do doświadczeniach i wspomnieniach z gry. Na 60 sekund przed końcem zaczyna się odliczanie, miga na interfejsie każdego podłączonego użytkownika. Siadamy w kokpicie.
"Było fajnie, koledzy" - mówi pilot - "Ruszamy".
Wylicza skok w nadprzestrzeń tak, by wypadł dokładnie w momencie wyłączenia serwerów. Gdy mijają ostatnie sekundy, trasa zostaje obliczona w 100%. Włącza się autopilot, ustawiając statek na zaprogramowanym kursie. Licznik dochodzi do zera i małe punkciki światła rozciągają się w linie i zamierają, zamrożone w czasie. Czas staje w miejscu, gra nie reaguje, jeden z najbardziej charakterystycznych symboli Gwiezdnych Wojen zostaje zatrzymany, zanim może się w pełni objawić.
"You cannot connect to that Galaxy at this time. Please try again later". Dla nas, ludzi z zewnątrz, to tylko zamknięcie serwerów starej gry. Dla graczy to utrata miejsca, gdzie przeżyli wiele wspaniałych przygód. Coś abstrakcyjnego dla kogoś, kto nigdy nie pograł w MMO i nie załapał bakcyla grania z innymi. Nie dziwią i nie śmieszą pamiątkowe filmiki w sieci podpisane cytatami z sagi:
Poczułem wielkie zakłócenie Mocy. Jak gdyby miliony głosów nagle krzyknęły w trwodze... i nagle ucichły. Wyobraźcie sobie, że ktoś zabiera Wam waszą ulubioną grę. Nie zagracie w nią już nigdy.
Paweł Kamiński