SSX - recenzja

SSX - recenzja

SSX - recenzja
marcindmjqtx
20.03.2012 17:47, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Z SSX jest jak z moim jeżdżeniem na desce. Po długiej przerwie, przez pierwsze kilka chwil, jestem jak z drewna. Jeździ mi się ciężko, a czasem bardzo boleśnie odczuwam wpływ ziemskiego przyciągania. Kiedy już się jednak oswoję ze śniegiem, przyjemność z mknięcia w dół stoku jest po prostu niewyobrażalna.

Ocena 3/5 „Od dawna prosiłem EA o kolejnego SSX-a. Moje prośby zostały wysłuchane. Teraz zatem proszę o kolejnego. Przemyślanego”.

W obu przypadkach - moim i gry - przerwa w jeżdżeniu bywa długa. Na kolejną część bardzo lubianej serii od EA czekałem z utęsknieniem ładnych kilka lat. Kiedy już trafiła w moje ręce, okazało się, że jest jak wyjazd pod koniec sezonu. Jeździ się przyjemnie, ale można trafić na nieczynną trasę, spływający śnieg czy przebijające tu i ówdzie kawałki ziemi. Krótko mówiąc, jest miło, ale mogło być znacznie lepiej.

W góry! Nowy SSX jest podzielony na trzy zasadnicze części. W World Tour poznajemy poszczególnych zawodników i góry, które przyjdzie nam podbić. Zarysowano tu nawet jakąś fabułę, ale nie wnosi ona do gry absolutnie niczego i raczej nikogo nie zainteresuje. Warto natomiast podkreślić, że wśród snowboardzistów pojawiają się zarówno znajome i lubiane postaci, takie jak Psymom, Kaori, Mac czy Moby, jak i nowi zawodnicy.

Drugi tryb rozgrywki to Global Events. Możemy w nim wybrać dowolny stok w dowolnej części świata i zmierzyć się z kilkoma zawodnikami. Część ze 153 tras jest jednak zablokowana - musimy je wykupić za gotówkę zdobywaną dzięki wygrywaniu zawodów. O ile przesadnie nie można narzekać na ten rodzaj rozgrywki, o tyle trzeba wskazać kilka jego wad.

Nasi zawodnicy zdobywają poziomy doświadczenia. Pozwalają one nabywać coraz lepszy sprzęt czy stroje. Ten pierwszy wpływa na naszą szybkość, umiejętność robienia trików oraz boost, czyli takie nitro znane z wyścigów. Bez przejścia World Tour snowboardziści na pierwszym poziomie, bez lepszego sprzętu, mają naprawdę znikomą szansę zdobycia złotego medalu w sporej części zawodów. Może to nieco zniechęcić do gry tych, którzy od razu rzucili się na Global Events.

O ile jednak tę drobnostkę da się przeżyć, o tyle o wiele bardziej bolą dwie inne wady. Chodzi tu o rozłożenie zawodów. Na każdej trasie otrzymujemy wyścigi, konkurs robienia trików i tryb survivalu, o którym za chwilę. Kiedy więc trafimy na jakiś stok, z góry dokładnie wiemy, co będziemy robili. Z niezrozumiałych powodów EA usunęło natomiast jeden z najlepszych rodzajów zabawy znanych z poprzednich części serii, czyli zjazd z całej góry. Takie wyścigi trwały nawet kilkanaście minut i były po prostu rewelacyjne. W nowym SSX-ie ich nie ma. Zabrakło także zawodów Big Air i przejazdów w half-pipe'ie. Według mnie to duża wada.

Całość uzupełnia multiplayer, w którym możemy się zmierzyć nawet ze 100 tysiącami graczy z całego świata. EA pokusiło się tu o wprowadzenie lubianego rozwiązania - odpowiednika Autolog z NFS: Hot Pursuit, który nazwano Ridernet. Informuje on gracza o tym, że ktoś pobił jego wynik, i pozwala szybko wskoczyć na stok, by rywalizować z innymi czy podjąć próbę wyśrubowania własnego rekordu.

Alpy, Himalaje, Tatry

Dużym plusem gry, jak zawsze, są lokacje i trasy. Jeździć przyjdzie nam w różnych częściach świata - możemy się wybrać w Alpy, Himalaje, na Syberię, Alaskę, do Afryki (tak!) czy Patagonii.

Oczywiście same trasy są zakręcone i nie mają w zasadzie nic wspólnego z rzeczywistością. Będziemy zjeżdżać z lodowców w wąskich oblodzonych korytarzach, mknąć w jaskiniach, a nawet we wnętrzu wulkanu. Triki możemy „czesać” na olbrzymich tamach czy elektrowniach. Oczywiście w grze znajduje się wiele tras, które praktycznie od początku do końca możemy przejechać, przeskakując z rurki na rurkę czy inny obiekt, na którym wykonamy efektowny grind.

W tym temacie nie ma co zarzucić zespołowi odpowiedzialnemu za grę. Widać, że wiedzą co robią i zasługują na słowa uznania. Trasy są po prostu świetne.

Trick it! Seria SSX od dawna słynie z tego, co gry powinny oferować - niesamowitej miodności. Po opanowaniu sterowania frajda płynąca z jeżdżenia i „duszenia” obłędnych trików jest po prostu niepowtarzalna. Właśnie dla tego elementu (i świetnych tras) kupowało się produkcje z tego cyklu. Z przyjemnością informuję więc, że nie zabrakło tego w najnowszej odsłonie serii. Radość płynąca z perfekcyjnego pokonania trasy, a przy okazji wykręcenia kozackich trików, wciąż jest olbrzymia.

Niestety, i tu można się do czegoś doczepić, choć w zasadzie dotknie to tylko weteranów. Nowy SSX wybacza wiele. Zbyt wiele. Dobrze znany jest już film z YouTube, na którym pokazano, jak gra przejeżdża się sama. Zawodnik puszczony w dół stoku przejechał wyścig na trzecim miejscu. Gracz w tym czasie ani razu nie dotknął pada. Serio, EA?

Nie inaczej jest z trikami. Kiedyś ich poprawne wykonanie wymagało precyzji, refleksu, umiejętności. Teraz możemy trik „puścić”, będąc już w zasadzie na ziemi. Szansa, że nie wyjdzie, jest minimalna. Ogólnie wyłożenie się na trasie jest w tej części gry bardzo trudne. I choć można zrozumieć, że po dłuższej przerwie twórcy nie chcą zrażać nowych fanów wyśrubowanym poziomem trudności, to weterani zapewne poczują się odrobinę rozczarowani.

Nie do końca zrozumiałe jest dla mnie także wprowadzenie możliwości przewijania wyścigu. Po źle wykonanym triku możemy cofnąć czas, by naprawić swój błąd. O ile działa to jak powinno w zawodach, w których wykonujemy karkołomne ewolucje, o tyle zupełnie nie sprawdza się w trakcie wyścigu. Powód jest prosty - kiedy my cofamy się w czasie, pozostali zawodnicy jadą przed siebie. Szansa na dogonienie ich po wykonaniu dwóch „cofnięć” jest minimalna. W trybie „survivalu” możemy natomiast skorzystać z tej opcji zaledwie kilka razy. Autorzy nie do końca przemyśleli ten mechanizm.

Żyj i daj umrzeć Pierwszy zwiastun nowego SSX-a, który pokazano graczom, wywołał niemały wstrząs. Gra była mroczna i jako nowość wprowadzała elementy survivalu. I choć pod wpływem głosów krytyki bardzo ją zmieniono, to wciąż znajdziemy w niej te zaskakujące nowości.

W każdej lokacji znalazło się specyficzne zagrożenie dla zdrowia lub życia snowboardzisty. Może to być lawina, zabójczy mróz czy wielka przepaści. Aby je pokonać, potrzebujemy specjalistycznego sprzętu, takiego jak ogrzewający strój zasilany panelami słonecznymi, czekany, pancerz czy kombinezon umożliwiający szybowanie. Dopiero odpowiednio wyposażeni, mamy szansę stawić czoła górze i konkretnym trasom.

Niestety, wprowadzenie tej nowości było błędem. Mogła ona urozmaicić rozgrywkę, ale jedynie irytuje. Dzieje się tak przede wszystkim z tego powodu, że na większości tras możemy umrzeć. Wystarczy jeden nieprzemyślany lub po prostu zły ruch i lądujemy w przepaści bez dna. Jest to równoznaczne z koniecznością powtarzania całego wyścigu (o ile nie mamy już „cofnięć”). Jest to także równoznaczne z tym, że niektóre przejazdy będziemy powtarzali naprawdę wiele razy, przy okazji kląc pod nosem. Albo po prostu zniechęcimy się do dalszej zabawy.

Na tym polega też jeden z rodzajów zabawy - Survive It. Zjeżdżamy w nim w dół niebezpiecznej trasy, próbując jak najdłużej przeżyć. Jeśli uda nam się przejazd, to w nagrodę wracamy na górę i go powtarzamy. I tak w kółko. To jest naprawdę uciążliwe i nudne. Na dodatek zazwyczaj sprowadza się do tego, że będziemy po prostu jechać bardzo wolno, by poznać i ukończyć trasę. Nie o to chodzi w SSX. I choć trzeba docenić próbę wprowadzenia czegoś nowego, to tym razem EA przekombinowało. I to bardzo.

Górskie rytmy Bardzo dobrze wypada natomiast oprawa audio-wideo. Grafika jest kolorowa i żywa. Ładnie prezentują się trasy czy subtelne efekty towarzyszące jeżdżeniu na dopalaczu lub wykręceniu najbardziej szalonych trików. Jedynym poważnym minusem jest tu detekcja kolizji. Nasz zawodnik może czasem wskoczyć pomiędzy skały i nie mieć możliwości wydostania się spomiędzy nich. Zdarza się to raz na parę godzin zabawy, ale w takich chwilach zostaje nam tylko ręczne zakończenie wyścigu. Słabe i zbędne są także komiksowe przerywniki umieszczone w trybie World Tour.

Rewelacyjna i, muszę to podkreślić raz jeszcze, rewelacyjna jest oprawa audio. EA przyzwyczaiło nas do tego, że potrafi tworzyć dobre ścieżki dźwiękowe. W SSX usłyszymy światową czołówkę muzyki elektronicznej (drum and bass, dubstep), czarnej muzyki oraz trochę gitarowego grania. Od DJ-a Shadow, przez Noisia i The Qemists, aż do Skrillexa i Herbalisera. W tym przypadku warto po prostu podkręcić głośność i rozkoszować się utworami. O ile oczywiście lubimy taką muzykę. Warto także dodać, że poszczególne numery są na żywo „miksowane”, by dopasować się do trików, które wykonujemy. Prosty i bardzo przyjemny zabieg.

Werdykt Z początku radość towarzysząca powrotowi na wirtualne stoki przyćmiła wady nowego SSX-a. Byłem gotowy wystawić grze maksymalną notę. Po kilkunastu godzinach zabawy musiałem ją obniżyć. Po kolejnych dniach z grą okazało się, że produkt ma jednak kilka bardzo irytujących wad.

I choć chciałbym zobaczyć za rok kolejną odsłonę SSX (oczywiście bardziej dopracowaną), to nie zamierzam dawać oceny na zachętę. W końcu czytają to osoby, które tak jak ja mogą wydać na ten tytuł blisko dwieście złotych. Nowe dzieło EA otrzymuje notę 3/5, choć zaznaczam, że w pewnym stopniu wpływa na nią to, iż jestem wieloletnim fanem serii. Od dawna prosiłem EA o kolejnego SSX-a. Moje prośby zostały wysłuchane. Teraz zatem proszę o kolejnego. Przemyślanego. W pełni udanego. Sam pakuję natomiast deskę i jadę na urlop w góry.

Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka).

Krzysztof Pielesiek

  • Deweloper: EA Canada
  • Wydawca: EA Sports
  • Dystrybutor: EA Polska
  • PEGI: 3

SSX: Deadly Descents (X360)

  • Gatunek: sportowa
  • Kategoria wiekowa: od 7 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)