Sprzedaż Street Fighter V stanęła w miejscu. Jak się okazuje - już pół roku temu
Miała być platforma na lata prania się po tyłkach i kręcenia ćwierćkółek. Ten plan raczej nie wypali.
Zacznijmy od faktów. Capcom uaktualnił dane, dotyczące sprzedaży swoich gier. W maju firma podawała, że Street Fighter V do końca marca znalazł 1,4 miliona nabywców. Są firmy i gry, które za taki wynik trzy miesiące po premierze dałyby się pokroić. Dla Capcomu było to jednak rozczarowanie, bo pierwotny plan zakładał sprzedaż 2 milionów sztuk do końca marca. Ale Yoshinori Ono widział światełko w tunelu. Twierdził, że choć sprzedaż rozczarowuje, to utrzymuje się na stałym poziomie. Turniej Street Fighter V pobił rekord popularności na EVO, a za moment miał wyjść dodatek z trybem fabularnym, którego gracze domagali się od początku.
Więc gdzie ta stabilna sprzedaż, panie Ono? Bo trudno znaleźć jej potwierdzenie w faktach. A ja znowu wychodzę na naiwniaka, który przed premierą uwierzył, że nowe podejście Capcomu do sprawy, czyli jedno wydanie gry, bez późniejszych edycji Super czy Ultra będzie lekiem na rozwarstwianie społeczności graczy i ogólną sequelozę branży.
Każdego, kto na podstawie tych danych będzie chciał forsować tezę, że bijatyki się skończyły, powstrzymam przypominając, że Mortal Kombat X był najlepiej sprzedającą się odsłoną serii, a pod koniec ubiegłego roku Warner informował, że gra znalazła pięć milionów nabywców. I było to jeszcze przed wydaniem XL na konsolach i późniejszą jego premierą na pecetach, gdy gra stała się na tej platformie wreszcie grywalna w sieci.
[ttpost url="https://twitter.com/noobde/status/588532962343391232?ref_src=twsrc%5Etfw"]
Nie wątpię, że jeśli idzie o sam system walki, Street Fighter V jest bogatszy od nowego Mortala. Problem jednak w tym, że doceni to przede wszystkim turniejowe grono profesjonalistów. "Piątka" i tak jest przystępniejsza dla "zielonych" niż poprzednie części, ale gdzie jej tam do Mortala, w którym absolutnie każdy może w meczu sadzić hiperbrutalne i równie efektowne akcje. Gdzie jej do Mortala, który na nowo wynalazł fabularny tryb dla jednego gracza, wrzucając go w środek filmowej opowieści. I miał go już w momencie premiery.
Informując po raz pierwszy o rozczarowującej sprzedaży swojej gry, Yoshinori Ono był zdziwiony, że tyle osób narzeka na brak zawartości dla jednego gracza. Potem to graczom oczy wyskakiwały z orbit, gdy Capcom chciał sprzedawać nam nową planszę za 40 złotych, tłumacząc, że część dochodu pójdzie na rozwój e-sportowego oblicza gry. Dziś wiemy, że był to symptom wysychania źródełka, bez którego cała ta platforma runie.
Myślę, że możemy już spokojnie rozpocząć odliczanie do momentu, w którym Capcom zapowie, że jednak będzie nowe wydanie gry z wszystkimi dodatkami i w atrakcyjnej cenie. Bo, szczerze mówiąc, nie wiem co innego firma mogłaby zrobić, by uniknąć jeszcze większej kompromitacji. Niby są jeszcze literki F, P i cyferka 2 pomiędzy nimi, ale to byłoby już chyba zbyt wielkie upokorzenie.
A działać trzeba szybko. Wszak wielkimi krokami nadchodzi Tekken 7.
Maciej Kowalik