Spielberg, Polacy i samoloty-rekiny
Czyli dlaczego wszyscy powinni się cieszyć, że Spielberg wkracza do filmowego uniwersum DC.
04.05.2018 12:00
Steven Spielberg angażujący się w ekranizację serii komiksowej "Blackhawk" może się okazać najlepszym, co przydarzyło się zarówno Warner Bros., jak i filmowemu uniwersum DC. Nie tylko dlatego, że mowa o legendarnym reżyserze, którego filmy zarobiły miliardy dolarów, ale również dlatego, że trudno sobie wyobrazić materiał, który bardziej pasowałby do tego twórcy.Na pewno nie jest to typowy superbohater ze stajni DC. Blackhawk to „zwykły” pilot myśliwca, członek oddziału Blackhawks, który zadebiutował na kartach komiksu w sierpniu 1941 roku. Stworzyli go pracujący w Quality Comics Chuck Cuidera i Bob Powell. Wspomagał ich Will Eisner - legendarny artysta, twórca serii "The Spirit" czy powieści graficznej "Umowa z Bogiem".W późniejszych czasach nad "Blackhawk" pracowały tak znane osobistości jak Bill Finger (współtwórca Batmana) i Howard Chaykin (twórca wielu komiksów superbohaterskich, a także mrocznego kryminału erotycznego "Black Kiss").Blackhawk to dziecko swoich czasów, Złotej Ery komiksu. Seria powołana do życia jeszcze przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do II Wojny Światowej, miała charakter jawnie propagandowy i przekonywała, że w Europie dzieje się wielkie zło, wobec którego nikt nie powinien być obojętny. Nie było to niczym szczególnym, wiele amerykańskich komiksów miało wtedy taką wymowę na czele z "Supermanem", "Kapitanem Ameryką" i "Wonder Woman".U szczytu swojej popularności "Blackhawk" był drugim najpopularniejszym serialem komiksowym, sprzedającym się gorzej tylko od "Supermana". DC Comics przejęło prawa do serii pod koniec lat 50., gdy, w wyniku kryzysu na rynku komiksowym, Quality Comics zbankrutowało i wyprzedawało swoje postaci.W wielu artykułach poświęconych informacji, że Spielberg jest zaangażowany w projekt, możecie przeczytać, że Blackhawk to Polak. To nie do końca prawda.Korzenie tej postaci były przedstawiane na kilka sposobów. W pierwszych wersjach rzeczywiście wszystko wskazywało na to, iż mamy do czynienia z Polakiem. Blackhawk walczył w Polskich Siłach Powietrznych, brał udział w potyczkach nad Polską, a po klęsce wrześniowej uciekł do Wielkiej Brytanii, gdzie chciał pomóc RAF w walce z Luftwaffe. To mu się nie udało, więc zrobił to, co każdy zrobiłby na jego miejscu - zebrał kumpli, kupił samoloty i założył tajną bazę na Atlantyku (później przeniesioną na Pacyfik), z której prowadził swą prywatną wojnę z państwami Osi.Problem w tym, że w tym początkowym okresie członkowie oddziału Blackhawks nie posługiwali się pełnymi imionami i nazwiskami, a zafascynowani opowieściami awanturniczymi autorzy robili z ich korzeni tajemnicę, by było bardziej mrocznie (zwłaszcza Eisner uwielbiał takie klimaty). Nic więc nie stało na przeszkodzie, by w 1952 roku, w 50 numerze serii, oznajmić światu, iż Blackhawk ma korzenie zarówno polskie, jak i amerykańskie, a 100-procentowym Polakiem jest tylko jego pomocnik, Stanisław.Ten szczegół został odkręcony w latach 80., długo po śmierci oryginalnej serii "Blackhawk", gdy DC Comics zdecydowało się ją wskrzesić (co ciekawe: z powodu pogłosek, iż Spielberg chętnie by ją zekranizował).Ustalono wtedy, iż Blackhawk nazywa się Janos Proshaska, co na polski tłumaczyłoby się pewnie jako Janusz Prochaszka. Nazwisko to nadano mu w hołdzie dla prawdziwego Janosa Proshaski, słynnego węgiersko-amerykańskiego kaskadera i odtwórcę ról gumowych potworów. W końcu co za różnica, czy to Polak czy Węgier.Jego pomocnikami byli: Stanislaus Drozdowski (Stanisław Drozdowski) i Kazimierc Zegota-Januszajtis, który nie załapał się do oddziału Blackhawks (przy czym użycie imienia Żegota jako pierwszej części nazwiska może sugerować żydowskie korzenie tej postaci, gdyż "Żegotą" w trakcie II wojny światowej nazywano Radę Pomocy Żydom; z kolei charakterystyczna końcówka drugiego członu nazwiska może sugerować korzenie litewskie).Co ciekawe w tym wcieleniu Blackhawk był nie tylko polskim bohaterem narodowym, słynnym już w latach 30., ale i zadeklarowanym komunistą, weteranem hiszpańskiej wojny domowej i członkiem Partii Komunistycznej. Wydalił go z niej sam Stalin za sprzeciw wobec paktu Ribbentrop-Mołotow. Bo wiecie, Stalin w latach 30. po prostu wydalał opornych z Partii, a nie organizował czystki, ustawione procesy, egzekucje i wywózki na Syberię.Warto wspomnieć o dwóch ciekawostkach związanych z "Blackhawk". W późniejszych czasach do oddziału Blackhawks należała też Lady Blackhawk, a.k.a. Zinda Blake. Pilot-samouk, ekspertka od broni i walki wręcz. Pewnego razu złoczyńca znany jako Killer Shark poddał ją praniu mózgu i przemienił w Queen Killer Shark.Jednym z najważniejszych i najbardziej charakterystycznych członków Blackhawks był Chińczyk Chop-Chop. Nie była to jednak pełnoprawna postać, a rasistowska karykatura. Chop-Chop był przedstawiony jako mały, gruby, żółty ludzik z wielkimi zębami i śmieszną fryzurą. Sprawiedliwość oddano mu dopiero w latach 80., gdy uwspółcześniano serię - postaci doceniły wtedy odwagę Chop-Chopa, a jego samego ubrano w mundur Blackhawks.
Steven Spielberg wydaje się doskonałym kandydatem do przeniesienia Blackhawk na srebrny ekran z wielu powodów. Przede wszystkim, świetnie radzi sobie z tematyką wojenną. I to zarówno na śmiesznie (komedia „1941”), na poważnie („Szeregowiec Ryan”, „Imperium Słońca”) i na bardzo poważnie („Lista Schindlera”). Tematyka II wojny światowej wyraźnie „siedzi” w Spielbergu i chętnie do niej powraca. Wie też doskonale, jak dobrymi antagonistami są naziści, co udowodnił chociażby w dwóch częściach cyklu o Indianie Jonesie.Przy czym kino Spielberga - zwłaszcza jego rozrywkowe filmy - nigdy nie grzeszyło przesadnym komplikowaniem sytuacji moralnej. To raczej reżyser zainteresowany prostą, czytelną, uspokajającą, czarno-białą dychotomią, kręcący filmy, w których dobro jest dobrem, zło złem, marzenia się spełniają, a złoczyńcy dostają nauczkę. Dlatego propagandowy wydźwięk "Blackhawk" nie powinien być dla niego problemem.Co więcej, Spielberg - jeden z najwspanialszych rzemieślników kina - niejednokrotnie udowadniał, że potrafi wycisnąć wciągające widowisko nawet z bardzo dyskusyjnego materiału. Świetnym tego przykładem jest chociażby Ready Player One, nakręcony na podstawie fatalnego scenariusza i niezbyt ciekawej książki, a jednak dający widzom mnóstwo frajdy na poziomie czysto rozrywkowym.Podobnie przecież jest z filmami z serii "Transformers" (Spielberg je produkuje) czy "Park Jurajski" (dwa pierwsze reżyserował, przy kolejnych współpracował). Spielberg, który obok George’a Lucasa i Roberta Zemeckisa, jest współtwórcą kina blockbusterowego po prostu świetnie czuje masowego widza i wie, jak skłonić go, by wyłączył myślenie i dobrze się bawili.
A wyłączenie myślenia i dobra zabawa, to coś, czego bardzo potrzebuje filmowe uniwersum DC Comics. Do niedawna siłą sprawczą był w nim Zack Snyder, wielbiciel pompatycznych, unurzanych w slow motion filmowych kolosów, w których postacie robią mroczne rzeczy w mroczny sposób. Jak się takie podejście sprawdziło mieliśmy okazję przekonać się w "Człowieku ze stali" (w którym Superman stawał się mordercą) czy "Batman vs. Superman" (w którym działo się wszystko, tylko nie dobry film). Jak dobrze temu uniwersum zrobiła zmiana klimatu, pokazała "Wonder Woman".Mam wrażenie, że twórca takich filmów, jak "Indiana Jones", "Park Jurajski" czy "Kapitan Hook", człowiek odpowiedzialny za zinfantylizowanie Hollywood i skierowanie go na tory kina rozrywkowego, wpuściłby do filmowego uniwersum DC dużo świeżego powietrza i poczucia humoru. Tym bardziej, że nie jest to dla Spielberga projekt przypadkowy, w który wszedł np. z przyczyn finansowych. Nie, Spielberg interesował się "Blackhawkiem" od dawna, chciał ten film nakręcić jeszcze w latach 80., a teraz bardzo mu zależy, by być także reżyserem.Musi więc zdawać sobie sprawę, że bierze na warsztat szaloną historię wojenną, w której złoczyńcy nazywają się Szwadronem Rzeźników, a obok nich występują samoloty-rekiny i wielkie, pancerne, najeżone kolcami Koło Wojny (a i tak mówimy o czasach, gdy autorzy "Blackhawk" trzymali się w miarę realistycznego szafarzu, bo w latach 50. ostro skręcili w stronę kampowego science fiction).Oczywiście, może być też tak, że filmowy "Blackhawk" nie będzie się wpisywał w uniwersum (choć przecież cameo Wonder Women, czy młodego Supermana pasowałoby w nim idealnie) i powstanie samodzielny film. Tym lepiej. W przeciwieństwie do George’a Lucasa, Spielberg nigdy nie był specjalistą od długich serii.Kolejne części "Parku Jurajskiego" są zupełnie przeciętne. "Transformers" to dziś w zasadzie swoja własna parodia. "Indiana Jones" to tak naprawdę dwa doskonałe filmy, jeden przeciętny i jeden zły. Gdyby więc Spielberg od początku mógł podejść do "Blackhawk" nie jako do marki, która musi się rozrosnąć w serię, ale jako do jednorazowego widowiska, najprawdopodobniej wyszłoby to wszystkim na zdrowie.