Special Forces Team X - recenzja. Gra, której nie uratuje nawet piła mechaniczna

Special Forces Team X - recenzja. Gra, której nie uratuje nawet piła mechaniczna

Special Forces Team X - recenzja. Gra, której nie uratuje nawet piła mechaniczna
marcindmjqtx
10.02.2013 12:26, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

Pozory potrafią mylić. Wystarczył jeden zwiastun, bym zanotował w pamięci, że Special Forces Team X może być czymś świeżym na polu sieciowych strzelanin. Wystarczył kwadrans z grą, bym wiedział, że nie ma na to szans.

Ilu z was przegapiło środową premierę w Xbox Live Arcade? Ja miałem na tę grę oko od obejrzenia poniższego zwiastuna.

Wynikało z niego, że będzie to produkcja "z jajem", z oryginalną grafiką i szybką, arcade'ową akcją. Rzeczywistość rozjechała te wyobrażenia walcem.

Online i kropka Zacznijmy od tego, że Team X nie ma trybu offline. Żadnego treningu, żadnej kampanii z botami - nic. Wszystko, co ma do zaoferowania, wymaga połączenia z serwerami i znalezienia innych graczy. O dziwo tych nie brakuje, a i sama infrastruktura sieciowa trzyma się nieźle zapewniając pozbawioną lagów zabawę.

Chociaż to chyba nieodpowiednie słowo.

Grając w Team X nie bawiłem się bowiem wcale. Rozmyślałem o innych grach, zastanawiałem się, na co pójść do kina i co zrobić na obiad. Przez głowę nieraz przeleciało mi też pytanie "kto przy zdrowych myślach chce sprzedawać to za 1200 MSP".

Zbuduj sobie planszę Od strzelankowej konkurencji produkcję studia Zombie odróżnia w gruncie rzeczy tylko głosowanie pomiędzy rundami. W innych grach, oddaje się głosy na  mapę, na której toczyć będzie się kolejna bitwa. W Team X wybieramy trzy "klocki", z których będzie się ona składała.

Zrób to sam

Takie podejście do kwestii planszy oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze - trzeba improwizować. Team X oferuje klasyczny zestaw trybów rozgrywki włącznie z Capture the Flag czy bronieniem wyznaczonego obszaru. W  innych grach, po kilku meczach znamy daną mapę i wiemy, jak się po niej poruszać. W Team X każda bitwa oznacza konieczność ułożenia sobie w głowie  wszystkiego od nowa.

Samo w sobie nie jest to wadą, ale jednocześnie nie sprawdza się w produkcji, w której graficy uwzięli się na cell-shading, a nie są mistrzami tego stylu. Obiekty na pierwszym, drugim i trzecim planie zlewają się w kolorową masę, a wszystkiemu towarzyszy uczucie deja vu, rodzące się gdy nowe rundy nie przynoszą konkretnej zmiany otoczenia. I mnóstwo błędów graficznych, z przenikaniem postaci przez osłonę, strzelaniem przez ściany i kamerą ukazującą pusty środek modelu żołnierza. Najbardziej wkurza jednak rzut granatem zza osłony. W teorii rzecz prosta, ale kiedy mój wojak trafiał w ścianę czy murek, za którym się chował, nie było mi do śmiechu. Są jeszcze psy, które pełnią tu rolę czegoś w rodzaju rakiety wyszukującej sobie cel. Niestety w 9 przypadkach na 10, nasz najlepszy przyjaciel w chwilę po wydaniu mu komendy do ataku, zablokuje się w jakimś elemencie otoczenia i na tym skończy się jego przydatność.

Team X nie wygląda, jak skończona i przetestowana produkcja. Wygląda jak płatna beta. Dość powiedzieć, że kiedy zdecydujecie się dać grze kolejną szansę, ta może przywitać was zresetowanym poziomem doświadczenia i zablokowanym uzbrojeniem. Owszem, miałem to "szczęście"...

Kolorowy brak wrażeń

Sama rozgrywka jest z kolei piątą wodą po kisielu z popularnych strzelanin. Żołnierze poruszają się z gracją mięśniaków z Gears of War, ale tempu rozgrywki daleko jest nawet do tamtej serii. Chowanie się za osłonami, premia punktów doświadczenia za przebywanie w pobliżu kumpli czy działające na całą drużynę ulepszenia, na papierze robią z Team X strzelankę taktyczną, ale w praktyce to tylko pozory. Jedyną strategią, która znajduje tu zastosowanie jest trzymanie się razem i atak z przewagą liczebną. Poznanie mapy ma małe znaczenie, skoro za każdym razem jest inna. Tak samo celne oko nie zdaje się na wiele, bo detekcja trafień kuleje. Headshoty wchodzą przypadkiem, dlatego lepiej po prostu celować w korpus i liczyć, że przeciwnik padnie zanim skończą się naboje. Rozwój postaci jest liniowy, więc nieważne, że chcecie grać snajperem - musicie przejść tę samą ścieżkę odblokowywania dodatków, co ktoś chcący biegać z nożem czy piłą mechaniczną.

Team X to trochę taki wspólny mianownik wszystkich strzelanin - naprawdę nie ma tu nic więcej, niż bieganie po wyglądających znajomo korytarzach z nadzieją, że to my wciśniemy spust szybciej, gdy na ekranie pojawi się przeciwnik. I trzymanie kciuków, żebyśmy nie zablokowali się na schodach, murku czy innym elemencie otoczenia.

Werdykt Nie mam nic przeciwko arcade'owemu podejściu do zabawy w wojnę, ale w Team X nie ma obowiązkowej w takich grach radochy. Jakiegoś pomysłu, który sprawiłby, że chętnie przymykałoby się oko na niedostatki i cieszyło z samego naciskania spustu. To raczej nudna strzelanina, w której o tym czy zginę ja czy przeciwnik decyduje szczęście. A to nijak nie wyczerpuje jeszcze definicji arcade'owej strzelanki. No i te błędy, o które potykamy się na każdym kroku...

Dajcie sobie spokój, naprawdę.

Maciej Kowalik

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)