Spacer przez licencje minionej generacji

Spacer przez licencje minionej generacji

Spacer przez licencje minionej generacji
marcindmjqtx
26.12.2014 21:13, aktualizacja: 15.01.2016 15:37

Licencja - mroczne słowo, kiedy pomyślimy o nim w kontekście branży gier. W końcu niejednokrotnie już postacie z filmów, komiksów czy książek padały ofiarami programistycznego gwałtu.

Działo się to na tyle często, że gry oparte na licencji instynktownie wzbudzają obawy - bo skok na kasę przy okazji premiery filmu, bo robienie w konia fanów uniwersum, bo małe studio bez doświadczenia, których przerośnie zadanie A jednak podczas minionej generacji zła passa tytułów opartych na licencji znacząco się odmieniła. Jasne, nadal trafiają się podręcznikowe wydmuszki z drogim logiem na froncie, ale coraz więcej kolegów z innych podwórek kultury znajduje w świecie gier swój trzepak. Siódma generacja kilkoma sztandarowymi przykładami zmyła nieprzyjemny posmak kojarzący się z tego typu grami. Nie sposób w jednym artykule skupić się na wszystkich tytułach opartych na licencji, które pojawiły się przez ostatnie lata. Wybiorę zatem kilka i zrobię zwarty przekrój: od absolutnej słabizny reprezentującej niechlubny stereotyp, przez średniaki, po ekstraklasę oddającą swoim pierwowzorom należny hołd. Gotowi? No to proszę założyć maski bezpieczeństwa, zapiąć karabińczyki i zapraszam na dno Fast & Furious: Showdown Gra oparta na serii filmów o beztroskiej, samochodowej rozwałce nie miała w sobie choćby krztyny, naparsteczka nawet beztroski i dynamiki którejkolwiek odsłony „Szybkich i wściekłych”. W maju 2013 wychodziła jednak szósta część kinowego przeboju, trzeba więc było coś w naprędce przygotować, nie? Showdown jest dramatem na każdym froncie - pełnym błędów, krótkim, nudnym, źle zagranym, źle opowiedzianym, paskudnym wizualnie, gwałcącym sceny z filmu i z fizyką tak absurdalną, że czuję się niemal, jakby mnie obrażała. Rambo: The Video Game Tutaj sytuacja jest jeszcze śmieszniejsza, bo tegoroczny Rambo nie wyszedł nawet przy okazji premiery filmu czy choćby nowej serii bielizny. Pojawił się znikąd, z dżungli, z nożem nie w potężnej ręce, tylko wbitym w mózg. Spójrzcie zresztą na obrazek - nie widać co prawda noża, ale efekty: Dzieje się to na tyle często, że gry oparte na licencji instynktownie wzbudzają obawy - bo skok na kasę przy okazji premiery filmu, bo robienie w konia fanów uniwersum, bo małe studio bez doświadczenia, których przerośnie zadanie...

A jednak podczas minionej generacji zła passa tytułów opartych na licencji znacząco się odmieniła. Jasne, nadal trafiają się podręcznikowe wydmuszki z drogim logiem na froncie, ale coraz więcej kolegów z innych podwórek kultury znajduje w świecie gier swój trzepak. Siódma generacja kilkoma sztandarowymi przykładami zmyła nieprzyjemny posmak kojarzący się z tego typu grami.

Nie sposób w jednym artykule skupić się na wszystkich tytułach opartych na licencji, które pojawiły się przez ostatnie lata. Wybiorę zatem kilka i zrobię zwarty przekrój: od absolutnej słabizny reprezentującej niechlubny stereotyp, przez średniaki, po ekstraklasę oddającą swoim pierwowzorom należny hołd.

Gotowi? No to proszę założyć maski bezpieczeństwa, zapiąć karabińczyki i zapraszam na dno...

Fast & Furious: Showdown

Fast & Furious: Showdown

Gra oparta na serii filmów o beztroskiej, samochodowej rozwałce nie miała w sobie choćby krztyny, naparsteczka nawet beztroski i dynamiki którejkolwiek odsłony „Szybkich i wściekłych”. W maju 2013 wychodziła jednak szósta część kinowego przeboju, trzeba więc było coś w naprędce przygotować, nie? Showdown jest dramatem na każdym froncie - pełnym błędów, krótkim, nudnym, źle zagranym, źle opowiedzianym, paskudnym wizualnie, gwałcącym sceny z filmu i z fizyką tak absurdalną, że czuję się niemal, jakby mnie obrażała. Słownikowa definicja złej gry na licencji.

Rambo: The Video Game

Tutaj sytuacja jest jeszcze śmieszniejsza, bo tegoroczny Rambo nie wyszedł nawet przy okazji premiery filmu czy choćby nowej serii bielizny. Pojawił się znikąd, z dżungli, z nożem nie w potężnej ręce, tylko wbitym w mózg. Spójrzcie zresztą na obrazek - nie widać co prawda noża, ale efekty jak najbardziej:

screeny z rozgrywki

Rambo: The Video Game jest staroszkolną strzelanką "na szynach", tzw. celowniczkiem, w którym kontrolę mamy tylko nad tym, gdzie wpakować nasz magazynek. Archaiczny, źle wykonany gameplay połączony z archaiczną, źle zaprojektowaną oprawą i brakiem jakiegokolwiek elementu na przyzwoitym poziomie kopie w tyłek prawdziwego Johna Rambo. A to przecież niełatwe.

Harry Potter and the Deathly Hallows Part 1

EA Bright Light

Gry na licencji Harry'ego nigdy nie były z najwyższej półki (chociaż Quidditch wymiatał!), ale tutaj trzeba aż uchylić czoła - w końcu to nie lada wyczyn by z młodzieżowej historii o przygodach uczniów szkoły magii zrobić Call of Duty z różdżkami. EA Bright Light udowodniło, że się da - przez większość gry chowamy się za osłonami i prujemy zaklęciami jak z karabinu. Fabuła przy tym ledwo trzyma się kupy i jest oczywiście podzielona na dwie części - bo przecież jedna gra również nie pomieściłaby treści z książki, prawda?

Aliens: Colonial Marines

obrazek z gry

Największą zaletą tej gry jest fakt, że dzięki niej wszyscy spojrzeli cieplej na tegoroczną Izolację. Poza tym trudno mówić o Colonial Marines coś pozytywnego - kultowy ksenomorf staje się tutaj najżałośniejszym mięsem armatnim, eliminowanym taśmowo leszczem odartym z jakiejkolwiek grozy czy wdzięku. Gra nie przykuwa absolutnie żadnym elementem i czuć na każdym kroku, że jest wykonana na kolanie. Gdzie podział się klimat kosmicznej duchoty, nerwowego rozglądania się po kątach? No tak - w Izolacji.

***

Skoro przyjrzeliśmy się pobieżnie ukształtowaniu dna, wejdźmy wyżej. Możecie poluzować Wasze maski - powietrze jest tu nieco czystsze, a gdzieniegdzie - w suchej glebie, między chropowatymi skałami - znajdziecie nawet nieśmiałe źdźbła trawy.

Lost: Via Domus

Ubisoft Montreal

Gra na podstawie jednego z najpopularniejszych seriali w historii telewizji? Czemu nie - miało to sens, wszak zarówno tajemnicza atmosfera widowiska, jak i umiejscowienie akcji na tropikalnej wyspie dawało ciekawe pole do manewru. Lost aż prosiło się o ambitną przygodówkę, taką z dużą ilością eksploracji, gadania i interesujących zagadek.

Niestety, zamiast tego dostaliśmy coś, co było zaledwie zalążkiem każdego z tych elementów. Ta gra oferowała tylko ogromny niedosyt; dawała do zrozumienia, jak mogłoby być fajnie, gdyby wziął się za to ktoś lep... Nie, chwila, za grę odpowiedzialny jest Ubisoft Montreal... No cóż, zatem: dawała do zrozumienia, jak mogłoby być fajnie, gdyby twórcy włożyli w to więcej serca i dostali kilka dodatkowych miesięcy na przygotowanie pełnoprawnego, wartego uwagi tytułu. i fajnie, że muzykę przygotował kompozytor odpowiedzialny za serial, super, że w grze jest multum smaczków dla fanów, tylko co z tego, jeśli sama rozgrywka kuleje w każdym aspekcie? Nudny, płytki gameplay, źle poprowadzona fabuła, słabe aktorstwo... Ach, Telltale, gdzie się wtedy podziewaliście?

The Walking Dead: Survival Instinct

Terminal Reality

Kolejna gra na podstawie serialu, który z kolei opiera się na kultowych komiksach Kirkmana. Daryl, główny bohater Survival Instinct, to jednak postać istniejąca tylko w telewizyjnej wersji uniwersum. Postać klasycznie złodupna, hołubiona przez fanów, nie dziwne więc, że to akurat on doczekał się gry, której jedynym założeniem jest zarobienie pieniędzy.

Powtarza się sytuacja Lost: potencjał zasypany jest toną partactwa. Twórcy mieli wszystko: popularną, całkiem ambitną icencję, ciekawych dwóch głównych bohaterów, którym wyglądu oraz głosu użyczyli oryginalni aktorzy z serialu oraz dobrą koncepcję na grę. Zbieranie zapasów, oszczędzanie paliwa, planowanie podróży amerykańskimi drogami, zarządzanie drużyną... To były naprawdę fajne pomysły. Wszystkie jednak wykonano nieumiejętnie, pospiesznie, a sam gameplay został maksymalnie uproszczony. Tak samo fabuła będąca prequelem serialu. I grafika. I, cholera jasna, wszystko.

***

Myślę, że starczy tych spalin i niebezpieczeństw. Wyjdźmy z jaskini, zdejmijmy maski i zaczerpnijmy świeżego powietrza. No, może świeże to jeszcze za mocno powiedziane, ale niewątpliwie można już tutaj swobodnie oddychać, a niektórzy docenią nawet krajobraz.

Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm Revolution

CyberConnect2

Poza długim, bombastycznym tytułem gra na licencji sławnego shonena stała na zadowalającym poziomie. Cała seria bijatyk z Naruto w roli głownej to ten rodzaj gier na licencji, które dla fanów są idealne, a dla gracza nie będącego w temacie będą ciekawymi pozycjami. Przypadkowy odbiorca niekoniecznie zostanie porażony jakością tytułu, ale niewątpliwie doceni solidny poziom wykonania. Podsumowując: bijatyka od fanów dla fanów, a jak ktoś inny się zainteresuje, to też fajnie.

Transformers: Fall of Cybertron

transformers: fall of cybertron

Ponownie: od fanów dla fanów. Nie tak jak w Lostach, gdzie występowało raczej "od kogoś tam dla fanów, którzy są na głodzie i nie mają nic lepszego". Gra High Moon dostarczała masę frajdy wszystkim sympatykom gigantycznych robotów - miała i ciekawą fabułę utrzymaną w duchu komiksowych oryginałów, i miodny gameplay pozwalający siać absolutne zniszczenie za pomocą mechów. Ku zaskoczeniu dużej części graczy, była dynamiczna akcja, solidne wykonanie i satysfakcja. Super gra,

***

Na koniec wespnijmy się jeszcze trochę wyżej, na sam szczyt i zachwyćmy się tym, co stamtąd zobaczymy.

Obcy: Izolacja

Obcy: Izolacja

Gra, która cofnęła nas w czasie do 1979, gdy Colonial Marines nie było nawet w planach, a kolejne części filmowego Obcego nie zubożyły jeszcze grozy, jaką rozsiewał ksenomorf. Stylistyka retro science-fiction pierwowzoru oddana z budzącym podziw pietyzmem, duszna atmosfera i potęga JEDNEGO obcego zrywa czapki z głów. Mamy do czynienia nie tylko z jedną z najlepszych gier na licencji (a z pewnością najlepszą w kategorii Obcego), ale i wyjątkowo udanym survival horrorem, w którym jedyną formą przetrwania jest kulenie się w kącie.

The Lord of the Rings: Battle for Middle-Earth II

EA Los Angeles

Dobra strategia na konsoli to rzadkość, a świetna strategia na konsoli będąca jednocześnie grą opartą na niesamowicie dochodowej licencji... ? Taka właśnie była Bitwa o Śródziemie 2 - kunsztownie wykonanym kawałkiem kodu, który zaskakująco wygodnie działał z padem w ręku. Klimat Tolkiena, czy też może bardziej Jacksona, wylewał się z ekranu niczym Wodogrzmoty Rauros. Po dziś dzień jest to jedna z najciekawszych strategii, w jaką grałem i zdecydowanie najlepszy Władca Pierścieni siódmej generacji.

LEGO Star Wars: The Complete Saga

Traveller's Tales

Sztandarowy przykład znakomitości serii wesołych platformówek z Lego w tytule. Zdarzały się gry lepsze i gorsze, formuła się przejadła, ale trzeba pamiętać, że początkowo to było coś nowego i w całości opierało się na podwójnej licencji. Szacun za to, bo czuć - czy to w grach z Lukiem Skywalkerem, czy Harrym Potterem, czy Iron Manem - że włożono w te gry serca. I klocki.

South Park: Kijek Prawdy

Jedna z najlepszych gier generacji i zdecydowanie - oczywiście w moim odczuciu, jak wszystko, co zdążyłem już Wam wyznać - najlepsza gra na licencji, jaka kiedykolwiek powstała. Mówiłem już o tym wczoraj.

***

To tyle. Oczywiście wiele istotnych tytułów musiałem pominąć (The Force Unleashed!), nie sposób jednak wymienić i opisać wszystkiego. Chciałem Wam tylko przypomnieć, z jakimi maszkarami na licencji mieliśmy do czynienia i jakich dobrych tytułów się m.in. doczekaliśmy.

I oby jak najwięcej Kijków Prawdy i Izolacji w ósmej generacji.

Patryk Fijałkowski

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)