Space Hulk - recenzja. Wirtualna plansza bez fajerwerków
Mam wrażenie, że coś ważnego ominęło mnie w młodości, bo nigdy nie zagrałem w planszowego Space Hulka. Na szczęście są firmy takie Full Control, które robią adaptacje planszówek. Pytanie, czy tylko adaptacja to dobra adaptacja?
Stara marka na PC Nie przestanie mnie zadziwiać, jak w ogóle doszło do tego projektu. Szef Full Control, Thomas Hentschel Lund, przypadkiem wdał się na Game Developers Conference w pogawędkę z sympatycznym starszym panem. W rozmowie przyznał, że jego studio niezależne zajmuje się robieniem cyfrowych wersji planszowych gier, a jego największe marzenie to adaptacja Space Hulk. Nie wiedział, że rozmawia z Ianem Livingstonem, jednym z trzech założycieli Games Workshop, twórców tej marki. Minął rok i pojawiła się komputerowa wersja, która zawiera historię z 3. edycji gry planszowej, czyli z Grzechu Potępienia.
Za konwersję Space Hulk wzięli się więc fani i szykowali ją dla innych fanów. I to jest największa wada lub zaleta gry, zależnie od tego, czego oczekuje odbiorca. Dla niezaznajomionych ze Space Hulkiem - to turowa strategia, w której oddziały ciężko uzbrojonych Kosmicznych Marines z Legionu Krwawych Aniołów ścierają się z szybkimi i zabójczymi obcymi, Genokradami. Polem ich walki są porzucone dryfujące w kosmosie grupy wraków starodawnych statków - w tej grze trafiają na jednostkę o niepokojącej nazwie Grzech Potępienia. Genokrady praktycznie zawsze mają przewagę liczebną i są bardziej mobilne, ale na szczęście atakują tylko wręcz. Zadaniem gracza jest dobre wykorzystanie czterech punktów akcji, broni palnej oraz innych umiejętności, jakie ma każdy marines. Oprócz zwykłych Terminatorów uzbrojonych w boltery do dyspozycji są także bracia z miotaczami ognia, ciężkimi karabinami, sierżanci z elektromieczami i młotami oraz tarczami, a w późniejszej fazie gry także bibliotekarze korzystający z mocy psionicznych.
W teorii wygląda to bardzo dobrze, niestety wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Planszówka w komputerze, ni mniej, ni więcej. Gdybym miał zmieścić tę recenzję w twitterowych 160 znakach, napisałbym, że Space Hulk to po prostu planszówka w komputerze. Przez co może rozminąć się z oczekiwaniami graczy komputerowych, bowiem nie ma tu ciągłości fabularnej, zdobywania doświadczenia czy rozwijania umiejętności albo dobierania składu i wyposażenia dla oddziału. Każda misja to osobna całość, gdzie do walki staje z góry narzucony oddział marines. Zadaniem gracza jest odpowiednie rozstawienie ich i pokierowanie do celu. Nie ma znaczenia, że brat Lorenzo zginął w poprzedniej misji, w następnej znowu się pojawi. Ma to swój urok, bo szybko każe przestawić się na myślenie tylko o celu misji, trochę zgodnie z logiką Kosmicznych Marines - nie ważne są straty, ważne są rozkazy. Zwłaszcza, że gracz nie ma wielkiego wpływu na to, czy akcja się powiedzie. Rozstawia marines, rusza ich w zwartym szyku, powoli i mozolnie do przodu, a w turze wroga zabezpiecza się trybem „Overwatch”. Który moim zdaniem jest przegięty. Często jeden marines potrafi wykosić sam kilku przeciwników, którzy w swojej turze mieli pecha wejść mu na linię ognia. Często, ale nie zawsze - w Space Hulk gracz nie zna bowiem szansy na trafienie, o wszystkim decydują rzuty kośćmi. Często za to trzeba powtarzać misję, bo po prostu nie miało się szczęścia w kościach, a czasem udaje się cudem dociągnąć do końca, bo akurat ostatni obstawiający korytarz Terminator posłał trzy celne serie i sierżant może dotrzeć do celu misji.
Toporna jak pancerz Kosmicznego Marinesa Nie można odmówić produkcji Full Control klimatu. W tle panuje cisza, nie licząc ambientowych dźwięków, łomotania pancernych butów o posadzkę, serii z bolterów, skwierczenia palonych obcych albo chrzęstu ich ciał, gdy skradają się w mroku. Dużo przyjemniejszy dźwięk słychać, gdy marine w ciężkiej jak samochód osobowy zbroi nadepnie na korpus martwego Genokrada. Nie zapominałbym też o głosach samych żołnierzy, które są niskie i przefiltrowane przez aparaturę pancerzy.
Oprawa dźwiękowa buduje nastrój w olbrzymim stopniu - niejako nadrabiając za graficzną. Choć planszę widać z góry, to w rogu umieszczone jest okienko pokazujące widok z oczu aktualnie wybranego wojaka. Tam na zamazanym obrazie widać wąskie korytarze, plecy stojących przed tobą braci, aktualnie niesioną broń. Przez chwilę zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie wolałbym, by gra toczyła się w takim trybie. Reszta wygląda bowiem spartańsko - choć jest możliwość przybliżenia widoku, to na postacie lepiej patrzeć z daleka. Modele są ładne, ale proste. Ich animacje też są proste, dlatego szybko wyłączyłem kamerę, która pokazywała akcję z bliska - znudziły mnie powtarzalnością, są też bardzo powolne. Jak zresztą wszystkie animacje w grze. Owszem oglądanie ciężko stąpających kolosów jest w pewien sposób fascynujące, ale tylko na początku. Potem zbawieniem staje się fakt, że można zlecić ruch kilku jednostkom naraz i akcja toczy się nieco szybciej. Korytarze i tak zawieszone są nieprzeniknionej w czerni, więc nie ma czym nacieszyć oczu. Można powiedzieć o grafice, że jest minimalistyczna - po prostu planszówka na ekranie. Ale równie uzasadniony jest sąd, że jest niedzisiejsza. Nie brzydka, po prostu nieoszlifowana.
Zdarzają się błędy, jak jednostki przenikające przez drzwi, nie znikające po śmierci, zacinające się i idące nie tam, gdzie bym chciał. Sam interfejs gry jest dobrze zaprojektowany - co najważniejsze, pozwala na cofnięcie nieprzemyślanego ruchu. Istotne, bo sterowanie myszą jest toporne i czasem zdarza się ruszyć żołnierzem, którego chciało się tylko obrócić.
Skończyłem, co dalej? Dwanaście misji podstawowej kampanii to jednak mało, choć czas ich przejścia rośnie, a próby będą zapewne liczne, to obstawiam maksymalnie 20 godzin. Twórcy obiecali kooperację i edytor misji, ale nie wiadomo kiedy. Mówili też o dodatkowych kampaniach, ale nie wiadomo za ile. Po skończeniu kampanii zostaje tryb wieloosobowy, który także swoje wady ma - np. zestaw map jest identyczny. W sieci mecz może wlec się niemiłosiernie, jeśli drugi gracz będzie zwlekał z ruchami. Dobrze, że można grać asynchronicznie, czyli zapisać grę i robić co innego czekając na ruch wroga - tylko opada wtedy całe napięcie. Grając przy jednym komputerze warto się umówić, że nie patrzymy sobie w ekran, bowiem od razu da się u przeciwnika zobaczyć liczbę Genokradów - niewiedza o tym jest głównym wyzwaniem trybu dla jednej osoby.
Werdykt - to po prostu Space Hulk Jednak mimo spartańskiej oprawy i losowej rozgrywki bawiłem się całkiem dobrze. Po pierwsze jestem wielkim miłośnikiem tego uniwersum, wyglądu i etosu Kosmicznych Marines, więc zanurzyłem się w zbudowanym przez grę klimacie. Po drugie nie grałem za dużo naraz: misja, dwie co wieczór, bo potem jednostajne tempo gry nieco zaczynało zniechęcać. Space Hulk denerwował mnie ograniczeniami i niedoróbkami jakich gra komputerowa mieć nie powinna, a jednocześnie cieszył tym, że oto gram w oryginał, tylko na ekranie. Minus dodające planszówkom klimatu docinki od innych graczy i nerwowe spojrzenia, gdy przeciwnik wykonuje niewygodny dla mnie ruch.
Space Hulk na PC to świetne rozwiązanie dla tych, którzy chcieliby pograć w grę planszową, a nie mają miejsca albo zainteresowanych znajomych lub pieniędzy (bo SH tani nie jest). To tylko adaptacja, której nie zaszkodziłoby kilka łatek, by poprawić techniczne niedoróbki utrudniające czerpanie przyjemności z rozgrywki. Jeśli ktoś nie liczył na nic więcej i nie przeszkadza mu ogólna toporność i powolność, to będzie zachwycony. Jeśli ktoś oczekiwał czegoś na miarę nowego XCOM tylko w świecie Warhammer 40000, to tego w Space Hulku nie znajdzie. Miejcie tego świadomość, bo gra kosztuje prawie 30 euro, co nijak nie kwalifikuje jej jako "taniej". Poleciłbym głównie fanom gatunku i uniwersum wojennego młotka.
Paweł Kamiński
Gra dostępna na PC/Mac, tylko w wersji cyfrowej. Linki do sklepów sprzedających Space Hulk znajdziecie na stronie gry.