South Park The Fractured but Whole: Od zmierzchu do Casa Bonita - recenzja. Brakuje dwóch rzeczy
Nadal lepsze love story niż w "Zmierzchu".
Na wstępie adnotacja - jestem ultrasem South Park: The Fractured but Whole. Zauważyłem już, że niewiele osób zgadza się z moją maksymalnie pozytywną recenzją, więc zanim zaczniecie czytać poniższy tekst, lepiej najpierw zapoznajcie się z tamtym albo chociaż przebiegnijcie po nim wzrokiem. Są tam chyba z dwa przekleństwa, więc warto. A jeśli już znacie moją miłość do tej gry...
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Ubisoft San Francisco
Wydawca: Ubisoft
Dystrybutor w Polsce: Ubisoft Polska
Wersja PL: Tak
Data premiery: 20.03.2018
Wymagania: Intel Core i5 2400 / AMD FX 4320, 6 GB RAM-u, NVIDIA GeForce GTX 560Ti/Radeon HD 7850
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Graliśmy na PS4. Obrazki pochodzą od wydawcy.
Pierwsze fabularne DLC do South Parka bierze na warsztat wampiry i Casa Bonitę, czyli kultową meksykańską restaurację z serialu. Choć "brać na warsztat" to chyba w tym wypadku za mocne określenie, w czym tkwi największy problem dodatku. Bo o ile The Fractured but Whole miał scenariusz na poziomie najlepszych odcinków South Parka, o tyle ten tutaj wypada leniwie. Fani szybko zorientują się, że jest to recykling serialowego wątku, w którym Butters stał się wampirem. I może nawet nie byłoby w tym nic złego, w końcu to był dobry żart i wiele osób go nie zna, gdyby nie fakt, że poza nim dodatek nie robi praktycznie nic innego.Mamy zatem do czynienia z jednym gagiem rozciągniętym na trzy godziny i poprzeplatanym walkami z dzieciakami zafascynowanymi wampiryzmem. Nie spodziewajcie się zakręconych zwrotów akcji, błyskotliwych dialogów czy wielopoziomowych, absurdalnych intryg. Historia prezentuje się bardzo skromnie i prosto. W ramach pocieszenia dostajemy garść nawiązań do wampirów w popkulturze i jeden świetny pastisz znienawidzonego elementu gier wideo. Czyli na tyle dużo, by nie zdążyć się znudzić, ale za mało, by pozostawić gracza z zachwytem. Nie do tego przyzwyczaili nas Matt Stone i Trey Parker. Miło jest pozwiedzać Casa Bonitę (kto ma w głowie piosenkę?), szkoda tylko, że z tego materiału nie wyciągnięto trochę więcej.
Nieco ciekawiej - ale też bez szaleństw - jest pod względem rozgrywki. Otrzymujemy świeżą klasę superbohatera (w praktyce to po prostu cztery dodatkowe ataki), kilku bossów, parę ciuszków, księgi pozwalające teleportować się na polu bitwy i nową towarzyszkę - gotkę Henriettę, która ma wtyki w piekle. Starcia potrafią być długie i całkiem intensywne - bo wiadomo, jak wampiry to i regeneracje czy wysysanie życia - ale wszystkie ogarnia się raczej za pierwszym razem. W praktyce dostajemy więcej tego, co już dobrze znamy. Nie zmieni się nasze myślenie o którymkolwiek elemencie, nie pojawi się okazja do tworzenia innych strategii. Ale na trzy godziny styka.No właśnie. Długość dodatku tylko potwierdza jego charakter - to bardziej „dodateczek” niż dodatek, bardziej tak sobie po prostu jest niż robi coś mocnego. Ci, którzy świetnie bawili się przy podstawce, spędzą całkiem przyjemne sto osiemdziesiąt minut. Kto wie, może w pustym okresie między sezonami serialu i w ramach deseru po The Fractured but Whole właśnie tyle wystarczy i można sobie w to z radością zagrać?
Można. Ogólnie Można. Ale szkoda, że to tylko taka rzemieślnicza robota pozbawiona dwóch rzeczy, które w South Parku są najważniejsze - jaj.