Soul Sacrifice - recenzja
Jedno słowo na opisanie Soul Sacrifice? Niebanalna. Czuć, że twórcy, choć poruszali się w dość jasno określonych gatunkowych ramach, starali się wszystko zrobić po swojemu. Większość pomysłów okazała się trafiona.
30.04.2013 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Ocena: 4/5 Warto. W Soul Sacrifice czuć ducha Monster Hunter jeśli chodzi o strukturę rozgrywki, ale istota gry jest zupełnie inna - ponura, brzydka i odpychająca, bardziej w stylu Dark Souls. W MH czułem się jednak bardziej wynagradzany - na horyzoncie kryła się zazwyczaj lepsza zdobycz, a i system był nieco bardziej złożony. Soul Sacrifice to świetna gra i uczta zwłaszcza dla uszu, ale jednak pozostawia pewien niedosyt.
Już sama narracja i wprowadzenie do historii pokazują, jak bardzo z wydeptanych ścieżek uciekał Keiji Inafune z ekipą. Oto główne menu stanowi posiana czaszkami i kośćcem cela, po której rozglądamy się z użyciem vitowego czujnika położenia. Poza możliwością zgniecenia robala pięścią, godne uwagi jest tu jedynie leżące na środku opasłe tomiszcze. To Librom, gadająca książka, na której kartach znajdziemy historię ponurego świata pełnego czarownic i istot opanowanych przez złe moce. Poznamy też losy Magusara, wiernego kompana i postaci tragicznej, który będzie nam towarzyszył w ponownym przeżywaniu przygód tajemniczego wędrowca zapisanych w księdze.
Magusar to również czarnoksiężnik, przez którego w celi jesteśmy i który zamierza nas zgładzić. A po pokonaniu każdego fabularnego rozdziału na ekranie pojawia się informacja, ile dni zostało do końca świata. Co doprowadziło do tych wydarzeń?
Magusar (Soul Sacrifice)
Niebanalność gry polega choćby na tym, że w każdej chwili możemy przystąpić do finałowej walki. Starcie z Magusarem zajmuje miejsce w głównym menu. Oczywiście na początku nie mamy szans na wygraną, ale z każdym osiągniętym poziomem doświadczenia rośnie nasza ciekawość - czy będziemy już w stanie zwyciężyć? Z drugiej jednak strony, dlaczego niby mamy z nim walczyć, skoro nie wiemy kim jest i kim się stał? Gracz staje przed ciekawym wyborem - czy zakończyć grę tu i teraz, czy najpierw dowiedzieć się, o co toczy się walka.
„Którym się bije?” Gra jest podzielona na dziesiątki misji trwających od kilku do kilkunastu minut, które zawsze polegają na tym samym - wybiciu przeciwników lub zabiciu bossa (z rzadka trzeba coś zebrać). Miejscówki nie są rozległe, zazwyczaj mają formę aren. Tu i tam można znaleźć dopałki lub broń, ale generalnie podstawowym punktem, na którym musimy skupić uwagę, jest przeciwnik.
Soul Sacrifice
Soul Sacrifice wyróżnia się podejściem do systemu walki. W 99% gier bohater poza superhiper kolorowymi mocami posiada zwykły, podstawowy atak do klepania przeciwników. Ale nie tutaj. Każdy z tzw. offeringów, czyli zaklęć do naszej dyspozycji, może być użyty w starciu określoną ilość razy (lub przez określony czas). Można ją odnowić korzystając ze znajdujących się na planszy obiektów, ale generalnie im dalej w las, tym większe mamy dylematy. Do walki możemy zabrać raptem 6 offeringów i liczba ta szybko zaczyna nas ograniczać. Wziąć zaklęcie leczące, czy tylko te ofensywne? Brać broń białą, czy coś co pozwala ciskać w przeciwnika w powietrzu? Gra wymusza rozważne korzystanie z offeringów, bo gracz nie ma komfortu oddawania nietrafionych strzałów. Może dojść do tego, że zostaniemy w starciu bez możliwości zaatakowania przeciwnika - to informacja, że do walki przystąpiliśmy źle przygotowani.
Wśród offeringów znajdziemy miecze, maczugi, ataki dystansowe pokroju ognistego pnącza uderzającego spod ziemi, broń miotaną, wybuchowe jajka, znajdą się też summony. Każdy offering to jeden cios, niekiedy można go naładować. Wybór jest ogromny, a jeśli dodamy do tego moce żywiołów i niecodzienną pajęczynę zależności między nimi (lód wprawdzie jest silny przeciwko ogniowi, ale w drugą stronę to nie działa), należy pochwalić zamysł twórców, którzy pozwolili zapisywać określone kombinacje offeringów. To samo dotyczy naszej przeklętej ręki, która przemienia się w każdą wymienioną broń, a do tego ozdabiamy ją pieczęciami wzmacniającymi nasze moce.
Modna dziara to podstawa
System walki nie jest skomplikowany, ale syci. Nie ma bloków (można sobie wyczarować z ręki tarczę), a największe szkody wrogowi zadajemy kontrując jego cios - czyli machając orężem w momencie, kiedy próbuje nam zrobić krzywdę. W przypadku bossów dochodzi jeszcze temat czułych punktów na korpusie, które namierzamy używając Mind's Eye ("szósty zmysł" pozwala nam też znaleźć na przykład miejsca regenerujące offeringi). Często te punkty są poza naszym bezpośrednim zasięgiem i z pomocą przychodzi broń dystansowa. Każda z tych czynności wymagających pewnej rozkminy - namierzenie słabego punktu wroga, ustalenie na jaki żywioł jest wrażliwy, umiejętna kontra - dają nam punkty składające się na wynik misji. Rzecz o tyle istotna, że od niej zależy, jakie offeringi dostaniemy później w nagrodę. A jako że zaklęcia można ze sobą parować uzyskując nowe lub wzmacniając stare, nieodzowne staje się powtarzanie starych misji.
Pochwała turpizmu Nasz heros, czy może heroina, bo płeć i wygląd możemy zdefiniować po swojemu, poza zmutowanym łapskiem oszpeca się nawet bardziej używając tzw. Black Rites - specjalnych mocy, których użycie wymaga poświęcenia części ciała. I na przykład Gorgon owszem, pozwoli nam przygwoździć przeciwnika ognistymi pociskami, ale jednocześnie zabierze nam oko, ograniczając widoczność do niewielkiego fragmentu ekranu. Infernus z kolei oznacza poświęcenie skóry (a więc i współczynnika obrony) w zamian za potężny atak. Cenną część ciała możemy odzyskać płacąc Lacrimą, substancją ścieraną z oka Libroma w menu. Ciecz przyda się też do regeneracji offeringów, które zużyjemy w walce.
Soul Sacrifice
Zmutowana dłoń, zdarta skóra, wyłupane oko... Soul Sacrifice to mokry sen turpistów oraz bezkompromisowa pochwała brzydoty i kalectwa. Goblin wygląda tu jak duży szczur na dwóch łapach, ork to spasiony, glutowaty kocur, a ghul to brzydka wrona - Japończycy zinterpretowali klasykę fantasy po swojemu i jest to zdecydowanie odświeżające doświadczenie. Odpychająca jest obła harpia, a centaur ma wbudowany w tyłek wóz na dwóch kołach, przez co wygląda wyjątkowo pokracznie. W tym ponurym świecie niewiele jest miejsca na piękno, ale zachwycić potrafią miejscówki. Tu i tam fruwa babie lato, gdzie indziej na arenę padają promienie słońca, a w lodowcowym krajobrazie atakują nas przenikające podmuchy wiatru.
Pięknie stylizowana jest książka, w której znajdziemy opis losów napotykanych maszkar - zwykłych ludzi, którzy zaprzedali swe dusze pożądając czegoś, co było poza ich zasięgiem, w konsekwencji stając się obmierzłymi, odpychającymi stworzeniami. Każdą z nich możemy uratować, pozwalając wrócić do normalnego życia (i przyłączyć się do nas), albo poświęcić, na zawsze odsyłając w niebyt. Łaska podnosi nam obronę, a kara magię - możemy próbować uzyskać balans tych dwóch podstawowych parametrów albo mocniej postawić na jeden z nich.
Soul Sacrifice
Poświęcić lub ratować możemy też naszych kompanów, konsolowych bądź prawdziwych, gdy zdarzy im się paść na placu boju. Wskrzeszamy ich kosztem fragmentu własnego paska życia, poświęcenie zaś oznacza mocny atak wymierzony we wroga.
Muzyczny geniusz O tym, jak gra się prezentuje, zdążyłem już wspomnieć. Dodam jeszcze, że wygląda ładnie, ale przede wszystkim zachwyca designem potworów i lokacji. Jedyny zgrzyt to pełne wielkich jak bochen chleba pikseli podłoże.
Ale na największe słowa uznania zasługuje oprawa muzyczna, bo to uczynili Yasunori Mitsuda i Wataru Hokoyama jest absolutnym majstersztykiem. Od ponurych zaśpiewów w menu, przez rzewne smyczki, po orkiestralne epopeje - autentycznie zachwyciłem się tutaj każdą nutą. Motywy bitewne porażają skalą brzmienia - słychać w nich odbicie najsłynniejszych dokonań Mitsudy (Chrono Trigger, Xenogears), jak i inspiracje Johnem Williamsem. Aż żal, że takie kompozycje płyną przez skromne głośniczki Vity, bo ich miejsce jest w solidnym zestawie głośników kruszących szyby sąsiada.
Demoniczne zgrzyty Soul Sacrifice ma jednak i słabe strony. Przede wszystkim zabrakło tu kulminacji. Doświadczenie z gry jest zupełnie liniowe - rozgrywamy kolejne misje, sieczemy potwory, zdobywamy offeringi. I tak bez przerwy. Nie dochodzimy do żadnego kluczowego pod względem rozgrywki momentu, nie ma tutaj nic poza wizytą na arenie i przetrzepaniem skóry maszkarom. Problem w tym, że typów tych maszkar nie ma znowu tak wiele i, co ciekawe, więcej tu bossów niż szeregowych przeszkadzajek. Pierwsze 20 godzin rozgrywki to ledwie 5 podstawowych przeciwników (plus ich powiązane z żywiołami wariacje). Więcej, bo kilkunastu jest większych zakapiorów, ale i tak cały czas walczymy z tym samym garniturem przeciwników. Niby zyskujemy nowe moce, stajemy się silniejsi, ale wygląd przeciwników i ich paleta zachowań pozostaje bez zmian - dostosowują się jedynie levelem do nas, więc trudniej przetrzepać im skórę.
Soul Sacrifice
Kiepsko sprawują się nasi pomagierzy sterowani przez Sztuczną Inteligencję. Wpadają w pułapki jak niemoty, atakują jak mimozy. Dobrze chociaż, że potrafią przybiec, by nas uleczyć. Niejednokrotnie jednak gryzłem piach z prozaicznej przyczyny - byłem przyciśnięty między ścianą a zwalistym przeciwnikiem. To jeszcze mógłbym przeboleć, ale pułapki nie mogłem opuścić nawet wówczas, gdy wróg skakał do góry by mnie przygnieść (choć był w powietrzu, wciąż byłem zablokowany). A tuman-kompan biegł w miejscu by mnie uleczyć, choć dotrzeć nie miał szans...
Niewiele czeka też na nas jeśli chodzi o przedmioty. Niby co rusz zdobywamy nowe, ale to w praktyce mocniejsze wariacje tych, które już posiadamy. Poza zachętą "warto zaliczyć wszystkie misje" i zwyczajnej frajdy ze świetnej, choć po pewnym czasie schematycznej rozgrywki, Soul Sacrifice kiepsko macha nam przed oczami rybą na wędce. Frajdę znacząco przedłuża multiplayer (online lub AdHoc), gdzie wreszcie można skorzystać z bardziej zaawansowanych offeringów medycznych i wspierających, co wprowadza do zabawy konieczne urozmaicenie. W wersji gry, którą testowałem, tryb wieloosobowy już działał i choć pograć można było jedynie z dziennikarzami, do jakości zabawy nie miałem większych uwag. Gra w multi jest wręcz wskazana, bo o ile w singlu zasuwamy z dwoma kolegami, tych "żywych" możemy mieć nawet trzech. Jest i łatwiej, i weselej.
W Soul Sacrifice czuć ducha Monster Hunter jeśli chodzi o strukturę rozgrywki, ale istota gry jest zupełnie inna - ponura, brzydka i odpychająca, bardziej w stylu Dark Souls. W MH czułem się jednak bardziej wynagradzany - na horyzoncie kryła się zazwyczaj lepsza zdobycz, a i system był nieco bardziej złożony. Soul Sacrifice to świetna gra i uczta zwłaszcza dla uszu, ale jednak pozostawia pewien niedosyt.
Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).
Marcin Kosman
- Data premiery: 03.05.2013
- Deweloper: SCE Japan Studio
- Wydawca: SCE
- Dystrybutor: SCEP
- PEGI: 16
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor.