Sonic Generations - recenzja
Sonic, niebieski, ponaddźwiękowy jeż, kończy w tym roku dwadzieścia lat. Sega postanowiła uczcić tę okazję w najbardziej oczywisty - ale też chyba najmilszy dla fanów - sposób, czyli po prostu wypuszczając nową grę, podsumowującą całą historię tego bohatera. Czy warto się nią zainteresować?
Odpowiedź dla fanów Sonica może być tylko jedna: oczywiście. Dla fanów, podkreślam. Ale po kolei.
Dwie gry w JEŻnej Z punktu widzenia mechaniki, „Sonic Generations” jest grą tyleż uroczą, co archaiczną. To kolorowa, lekko infantylna (ale nie w rażący sposób) platformówka, jakich kiedyś ukazywały się setki, a dziś praktycznie się nie robi. Graczy czeka więc skakanie, bieganie, skakanie, bieganie i skakanie. Plus: to Sonic, więc liczy się nie tylko samo przejście danego etapu, ale także to, jak szybko się to zrobi. Najnowsza odsłona ma być hołdem dla serii, nie ma tu więc żadnych nowych rozwiązań, wszystko już widzieliśmy, rozgrywka jest dla tego bohatera w stu procentach standardowa. Czy to dobrze, czy źle, to już pewnie zależy od punktu widzenia. Fanom nie będzie przeszkadzać. Ucieszy ich za to pewnie, że nie ma tu żadnych ułatwień czy usprawnień, które dziś w tego typu produkcjach są standardem. Wystarczy jeden nierozważny ruch, by spaść z platformy i stracić życie. Zero taryfy ulgowej. Przy czym, co ważne, późniejsze poziomy potrafią być naprawdę wymagające.
Co najlepsze, „Sonic Generations” jest platformówką zarówno dwu-, jak i trójwymariową. Każdy etap można rozegrać na dwa sposoby (no, prawie każdy. Wyjątki to walki z bossami, tam wyboru nie ma): albo w „płaskim” otoczeniu, z mechaniką wyjętą wprost z najstarszych odsłon serii, albo w pełnym trójwymiarze, jak części nowsze. W pewnym sensie to więc dwie gry w jednej.
NaJEŻona atrakcjami? Mówiąc bardziej konkretnie, „Sonic Genarations” to 9 dużych etapów (przypominam o liczeniu wszystkiego podwójnie, tak naprawdę jest ich 18, po 9 dla 2D i 3D) podzielonych na trzy historyczne części. Pierwsza symbolizuje najstarsze, klasyczne gry z tym bohaterem, druga - erę dreamcastową, trzecia - współczesną. Fani serii znajdą tu mnóstwo odniesień, poczynając od światów, w jakich wszystko się rozgrywa (jest i klasyczne Green Hill, i City Escape, i Power Plant...), a kończąc na samej budowie etapów czy nawet muzyce - tradycyjnie dla serii znakomitej - którą stanowią nowe wersje znanych tematów (przykład poniżej - najpierw klasyka, potem przeróbka).
Przyczepię się do tego, że wszystkiego jest w grze trochę... mało. Oprócz wspomnianych 18 etapów jest jeszcze 7 walk z bossami (przyjemnych, choć trochę za łatwych. Nie licząc fatalnej ostatniej, gdzie kierujemy Super-Sonikiem, co zmienia perspektywę i styl rozgrywki. Kamera zupełnie nie radzi sobie z tym, a mechanika jest niezrozumiała) oraz kilkadziesiąt „wyzwań”, a więc fragmentów bądź odrobinę zmienionych etapów głównych, które trzeba przejść w określony sposób (limit czasowy to najprostszy przykład, czasem trzeba skorzystać z nowej umiejętności albo ścierać się z większą liczbą wrogów). Niby jest ich sporo, ale by przejść grę, wystarczy pokonać tylko kilka z nich. Reszta jest zupełnie opcjonalna. Owszem, można dzięki nim odblokować nowe artworki albo klasyczne kawałki z gier z serii, ale to zainteresuje tylko fanów. Na dłuższą metę te krótkie poziomy znużą statystycznego gracza, zwłaszcza że dzieją się cały czas w tym samym otoczeniu (to jest: na jeden świat przypada ich dziesięć). Niefanowi przejście „Sonic Generations” zajmie więc około sześciu godzin. To niedużo.
Ogromnie boli zwłaszcza to, że choć w grze występuje cała plejada znanych postaci - jest i Tails, i Knuckles, i Espio, i Vector, i inni - to żadna nie jest grywalna, a ich rola została bardzo ograniczona. Szkoda. Tym bardziej że podobno ma to być hołd dla serii.
Gra dla JEŻnej osoby Najbardziej brakuje tu jednak jakiegokolwiek wykorzystania sieci. Mamy XXI wiek, gra ukazuje się na PS3 i 360, tymczasem w żaden sposób nie wykorzystuje możliwości, jakie daje Internet. A przecież aż się o to prosi. To produkcja też w pewnym sensie wyścigowa, wręcz domaga się systemu podobnego do autologa znanego z serii „Need for Speed”, który pozwoliłby na proste porównywanie czasów przejścia etapów ze znajomymi. Mogłoby to skutecznie przedłużyć żywotność gry. Tego jednak nie ma. Bić rekordy można, ale tylko swoje. Trochę to w dzisiejszych czasach bez sensu.
Już nie wspomnę o tym, że jakiekolwiek proste tryby sieciowe byłyby tu jak najbardziej na miejscu, podobnie jak dzielony ekran. Wręcz powinny się pojawić. To kolorowa platformówka, wydaje się stworzona do grania na jednej kanapie ze znajomymi. Szkoda, że w żaden sposób nie wykorzystuje tego potencjału.
Werdykt Fanom Sonica gry nie trzeba polecać. Dostaną to, za co pokochali tę serię. Dodatkowo z pewnością nieraz westchną tęsknie, widząc jakiś znany poziom czy słysząc któryś z odświeżonych motywów muzycznych. Stracą długie godziny, odblokowując wszystkie ukryte szkice koncepcyjne i tak dalej. Będą się dobrze bawić.
Problem w tym, że w Polsce nie ma chyba zbyt wielu fanów niebieskiego jeża. Statystyczny gracz w „Sonic Generations” znajdzie więc - tylko i aż - przyjemną platformówkę na kilka godzin. Czy to dużo, czy mało? Kiedyś dla takich produkcji kupowało się konsole. Dziś ich miejsce jest raczej w cyfrowej dystrybucji. Decyzję pozostawiam Wam, aczkolwiek jeśli miałbym coś przekazać twórcom gry, to powiedziałbym: czas na powiew świeżości. Minęło dwadzieścia lat, to powinna być ostatnia taka odsłona Sonica. Bez jakichkolwiek zmian ta gra się nijak nie obroni. Styl rodem z dawnych lat to jedno, ale świat zwyczajnie poszedł naprzód.
Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka).
Tomasz Kutera
Data premiery: 10.11.2011 Deweloper: Sonic Team Wydawca: SEGA Dystrybutor: CD Projekt PEGI: 3
Egzemplarz do recenzji użyczyła firma CD Projekt.
Testowano na PlayStation 3.
Sonic Generations (PS3)
- Gatunek: platformowa
- Kategoria wiekowa: od 7 lat