Sonic Colours - recenzja
Sonic nie miał ostatnio szczęścia do gier ze swoim udziałem i ciężko było mu zaliczyć dobry występ na konsolach obecnej generacji. SEGA jednak wzięła się w garść i postanowiła podjąć próby ratowania podupadającej serii. Na celownik obrała konsolę Nintendo Wii, która słynie z wszelkiego typu platformówek. Z jakim efektem? Sonic Colours, czyli trzynasta gra z niebieskim jeżem, to solidna dawka ładnej i szybkiej zabawy.
21.11.2010 | aktual.: 30.12.2015 14:05
Znany wszystkim fanom przygód Sonica złoczyńca - Dr. Eggman otwiera ogromny park rozrywki, zapewniając wszystkich, że nie ma w tym przedsięwzięciu złych zamiarów. Sonic i Tails postanawiają odwiedzić przybytek i sami łapią się na tym, że zabawa jest przednia. Coś jednak nie daje jeżowi spokoju i podejrzewa przebiegłego Eggmana o podstęp. Okazuje się, że przypuszczenia były słuszne i w parku rozrywki ma miejsce haniebny proceder. Wąsacz wraz ze swoimi sługusami otworzył przybytek po to, by ściągnąć do niego kosmitów zwanych Wisp, a następnie złapać i wykorzystać drzemiącą w nich moc. Jeden ze stworków spotyka Sonica, informuje go o sytuacji i przekazuje część swoich umiejętności. Tak zaczyna się ta galaktyczna przygoda, w której Waszym zadaniem będzie wcielić się w niebieskiego obrońcę uciśnionych, a następnie stawić czoła pułapkom, jakie przygotował na tę okazję Dr. Eggman. Niby nic nowego, a bez problemu dałem się porwać tej opowieści. Samograj? Pierwszy świat daje jedynie przedsmak gry i pozwala odnieść mylne wrażenie, że zabawa polegać będzie na nieskomplikowanych rajdach przez planszę. Początkowe etapy są banalnie łatwe, a przy tym pokazują, jak świetną rozrywką jest wyścigowe pokonywanie przeszkód, zbieranie złotych pierścieni i oglądanie pięknej okolicy. To tak naprawdę samograj, a każdy poziom można skończyć w dwie-trzy minuty. Przełomowym momentem tej sielanki okazuje się walka z pierwszym szefem, bo po niej nic już nie będzie takie samo. Wszyscy, którzy spodziewali się bezproblemowego pokonywania kolejnych etapów powinni odłożyć kontrolery, bo Sonic Colours przeobraża się w wymagającą platformówkę, która nie tylko przywoła wspomnienia dawnych gier z atomowym jeżem, ale stanowić będzie również nie lada wyzwania dla wszystkich amatorów skakania z platformy na platformę.
Różnorodność Jedną z najważniejszych cech Sonic Colours jest różnorodność rozgrywki. Gra oferuje zarówno emocjonujące rajdy prze planszę, jak i typowo zręcznościowe elementy, w których kluczem do sukcesu jest umiejętne skakanie i wyczucie odległości. Etapy pokazywane są zarówno w dwóch, jak i trzech wymiarach, przy czym przejścia prezentują się płynnie i czuć, że ktoś spędził dużo czasu nad planowaniem kolejnych plansz. Widać, że twórcy grali w obie części genialnego Super Mario Galaxy i zrozumieli, że bezmyślne wałkowanie tego samego schematu jest po prostu nudne. I choć do galaktycznych przygód Mario produktowi SEGI wciąż daleko, to kierunek, jaki obrała seria, jest godny pochwały. Z jednej strony powinniśmy traktować to jako plus, bo jak wzorować się, to tylko na najlepszych. Z drugiej jednak Sonic zawsze szedł swoją własną drogą i skoro SEGA podpatruje rozwiązań u konkurencji, znaczy to, że zgubiła gdzieś jeżową kreatywność. Oby któregoś dnia Sonic nie zapuścił wąsów. Pięknie i kolorowo Gra wygląda ślicznie i działa bardzo płynnie. Nowy Sonic nie ma się absolutnie czego wstydzić, a gra pokazuje, że i bez HD konsola może wyświetlać urzekający obraz. Jest przede wszystkim kolorowo i powinniście przygotować się na spektakularne rozbłyski, wybuchy, światełka i tym podobne. Nie bez powodu Sonic uważany jest za jedno z najszybszych stworzeń świata - prędkości, które czasem osiąga jeż, mogłyby wpędzić w kompleksy niejeden samochód z serii Burnout. Jeśli dodacie do tego laserową moc, to czasem wzrok nie nadąża za bohaterem, więc trzeba uważać, żeby nie wpaść przypadkiem w jakąś dziurę.
Plansze są dopracowane, w każdym ich zakątku coś się dzieje i nie chodzi tylko o pierwszy plan. Każdy ze światów wygląda urokliwie i na szczęście w kolejnych etapach nie czuć wizualnej powtarzalności. Oprawa dźwiękowa to solidna robota i pierwszy raz od dawna nie czułem zażenowania wypowiedziami Sonica. Całość została nagrana profesjonalnie, a humor jest na tyle dobry, że większość z Was uśmiechnie się pod nosem przynajmniej kilka razy. Bez zbędnego wymachiwania Na pochwałę zasługuje sterowanie, bo nikt nachalnie nie próbuje wcisnąć do rozgrywki ruchowego charakteru WiiRemote. Poza tym standardowy zestaw kontrolerów sprawdza się świetnie, choć osoby przesiadające się z klasycznych padów dla 360 i PS3 mogą mieć początkowo drobne problemy z zaakceptowaniem sterowania postacią za pomocą trzymanego w lewej dłoni Nunchuka. Nie obejdzie się bez odpowiedniego wyczucia skoków, bo Sonic nie hamuje od razu. Te kilka kroków wykonywanych po udanym pokonaniu przeszkody może zakończyć się upadkiem, warto więc mieć ten aspekt na uwadze. W grze pojawia się kooperacja, co na pewno ucieszy wszystkich miłośników wieloosobowej zabawy na kanapie. Ciekawym urozmaiceniem są przekazywane Sonicowi przez kosmitów moce. Jeż wzbija się w powietrze niczym balon, potrafi wiercić dziury w ziemi, zmienia stan skupienia obiektów albo zamienia się w laserową błyskawicę, pokonując fragmenty plansz w mgnieniu oka.
Werdykt Sonic Colours to dobry, dopracowany i grywalny tytuł, który da masę frajdy zarówno fanom przygód niebieskiego jeża, jak i wszystkim miłośnikom platformówek. SEGA wreszcie wyciągnęła serię z dołka, co świetnie wróży przyszłości Sonica. Nie dziwi wybór platformy, bo nie od dziś wiadomo, że Wii to doskonałe miejsce dla tego typu gier, a słyszy się tu i ówdzie, że produkcja tytułów na stacjonarną konsolę Nintendo jest tańsza niż w przypadku sprzętów HD. Ile w tym prawdy? Trudno stwierdzić, jedno jest jednak pewne - Wii to raj dla wszystkich miłośników platformowej zabawy. Sonic Colours wstrzelił się w popularność Super Mario Galaxy 2, ustępując mu jednak w wielu aspektach. Gra nie wciąga tak, jak robią to galaktyczne przygody Mario i po kilkudziesięciu minutach poczujecie przesyt Sonikiem. Trzeba wtedy na jakiś czas wyłączyć konsolę i spróbować ponownie dopiero po jakimś czasie - w przeciwnym razie zepsujecie sobie przyjemność płynącą z rozgrywki. SMG2 powiesiło poprzeczkę tak wysoko, że tylko kolejna przygoda Mario może jej dosięgnąć. Spore nadzieje pokładam jeszcze w powrocie Donkey Konga i pośrednio w Epic Mickey, ale lepiej trzymać oczekiwania na wodzy. I gdzieś na końcu tej platformówkowej listy jest właśnie, trwający mniej więcej 10 godzin, najnowszy Sonic. Solidna czwórka, ale magii w tej grze niestety brak.
Paweł Winiarski