Sniper ma zarobić więcej niż inne polskie gry
Wejście w sektor premium oznacza dla City nie tylko lepsze gry. To również większe zarobki. Marek Tymiński z CI twierdzi wręcz, że Sniper zarobi więcej niż inne polskie gry.
Jak na razie idzie Sniperowi? Podobno zeszło już pół miliona kopii na cały świecie. Największą popularnością gra cieszy się w USA.
To ile może zarobić ten tytuł? Analitycy mówią o 30-40 milionach złotych. Koszt produkcji? 3 miliony złotych.
Jak to się ma do innych dużych polskich produkcji? Techland mówi, iż Call of Juarez: Bound in Blood zeszło 1,5 miliona sztuk, tak samo kształtuje się sprzedaż pierwszego Wiedźmina.
O samym procesie powstawania gry Michał Kiciński na jednym z forów pisze tak:
Projekt jest na niewielkim plusie, który oczywiście jest nieproporcjonalny do wielkości inwestycji (ponad 25mln złotych w ciągu kilku lat). Zawsze jednak podkreślaliśmy, że tworząc Wiedźmina inwestowaliśmy w przyszłość, a nie w zysk na tym projekcie. To jakie będą zyski przy Wiedźminie 2? Niestety dokładnych przewidywań nie ma. Wiadomo za to ile CDP chce na niego wydać - ponad 27 milionów, oraz ile firma zarobi na każdym pudełku.
[...] rozpoznawalna marka to punkt wyjścia do sukcesu komercyjnego i finansowego, m.in. dzięki niej dostaniemy dziś od każdej sztuki miedzy 50-85% opłat licencyjnych, a nie około 30% jak w przypadku pierwszej gry. To zresztą nie jedyna polska gra wydawana przez CDP. Jest w końcu jeszcze Afterfall: Insanity, który kosztować będzie 10 milionów złotych.
Dlaczego City ma zarobić najwięcej? Tymiński jako źródło dużych zarobków wskazuje fakt, że City również samo wydaje swoje gry za granicą. W przypadku Techlandu i Call of Juarez: BiB był to Ubisoft, CD Projekt ma wielu wydawców w zależności od rejonu geograficznego, z kolei People Can Fly to część Epica, a ich grę wyda Electronic Arts.
O powodach wybrania zagranicznego wydawcy przez Techland opowiada nam Paweł Kopiński:
Podpisywanie umów wydawniczych z globalnym wydawcami i dystrybutorami jest w wypadku Techlandu idealnym rozwiązaniem, przy prowadzaniu nowych produktów na rynek. Umowy przy każdym projekcie wyglądają inaczej, ale pozwalają np. na finansowanie projektu jeszcze w trakcie jego powstawania. To oznacza niższe ryzyko finansowe i bardzo nikłe prawdopodobieństwo "poślizgnięcia się" na danym tytule. To prawda, że przychodami trzeba się z wydawcą dzielić, ale z drugiej strony można się skupić na tym, na czym znamy się najlepiej - produkcji gier. Wydawca bierze na siebie całą pracę i odpowiedzialność związaną z marketingiem produktu, jego fizyczną dystrybucją, zapewnieniem widoczności produktu w mediach, na półkach sklepowych itd. Specjaliści od strony wydawcy, działający na poszczególnych terytoriach, mają ogromne doświadczenie w marketingu i sprzedaży na danym terytorium i nie zastąpi ich żadne sterowanie z centrali. No i oczywiście nie musimy utrzymywać lokalnych biur marketingowo-sprzedażowych przez 365 dni w roku tzn. nawet wtedy, kiedy żaden nowy tytuł na rynek nie wchodzi. Tak jak wszędzie każde rozwiązanie ma swoje dobre i złe strony. Kiedy danemu tytułowi dobrze idzie twórca niekoniecznie chce dzielić się zyskami z wydawcą, ale też nie chce brać całego ryzyka na siebie. Różne firmy, różne podejścia.
Nie zmienia to jednak faktu, że już dawno Polacy nie robili aż tylu gier na światowym poziomie na raz. I jest to powód do dumy.
[via GazetaPrawna]
Piotr Gnyp