Skoro groźba bana nie odstrasza oszustów w Pokemon GO, Niantic zabiera się za nich w inny sposób
Lubicie Pidgeye i inne, pospolite Pokemony?
W Pokemon GO, jak w większości gier, zdarzają się oszuści. A to ktoś „przekona” grę, że jest w innym miejscu niż w rzeczywistości, a to znajdzie sposób na zablokowanie gyma jajkiem. Niantic próbowało się za nich wziąć i zapowiedziało blokowanie kont „uczciwych inaczej”, ale na niewiele się to zdało. Bo niby czemu ktoś miałby się przejmować banem, skoro gra jest darmowa i wystarczy założyć nowe konto, by znowu hasać. To nie Overwatch, w którym nawet nowe konto i ponowne kupno gry nie gwarantowało powrotu do zabawy.
Sankcje dotkną przede wszystkim konta tak zwanych „trackerów”, czyli zewnętrznych aplikacji, które podpinają się pod API Pokemon GO i podają lokalizację poszczególnych stworków. Gracze wykorzystują je do zbierania tych najrzadszych i co ciekawe – większości z nich to nie przeszkadza.
Szef Niantic, John Hanke, mówił przy okazji ostatniego Comic-Conu w San Diego, że korzystając z trackerów gracze krzywdzą się i odbierają sobie przyjemność z gry. Tylko czy na pewno? Pokemon GO to specyficzny tytuł. Z jednej strony mamy jakąś interakcję z innymi w postaci gymów (choć nie jest to bezpośrednie), z drugiej – to jednak nasze konta, a zabawa odbywa się w pojedynkę. No chyba, że zaliczymy do tego wspólne spacery z innymi łowcami stworków. A skoro to w dużej mierze doświadczenie single playerowe, to czy nie powinniśmy grać jak chcemy?
Inna sprawa, że to fajna zagrywka ze strony Niantic. Wszak korzystanie z zewnętrznych aplikacji jest niezgodne z regulaminem gry. Firma mogła ograniczyć się do blokowania kont, ale postanowiła zrobić coś więcej. Podobną rzecz zrobił w zeszłym roku Rockstar w GTA Online, czyszcząc wirtualne konta osób, które swoją fortunę zbiły na oszustwach i korzystaniu z modów.
Bartosz Stodolny