Silent Hill Homecoming - recenzja
Silent Hill to jedna z niewielu serii horrorów, która naprawdę dorobiła się sporej renomy. Pierwsze dwie części poza znakomitą fabułą posiadały też odpowiednio dobrane zagadki i definiowały ten gatunek na swoich konsolach. Jednocześnie seria Konami stała zawsze w opozycji do Resident Evil, które zawierało przede wszystkim akcję i klimaty bliższe filmom Dario Argento. Przy 3 i 4 części Silent Hill autorzy nieco się pogubili i chociaż stworzyli solidne pozycje, to fani serii niespecjalnie byli zachwyceni. Homecoming, jak tytuł wskazuje, ma być powrotem do korzeni. Tylko czy wcielanie obecnie w życie pomysłów sprzed 2 generacji zdaje egzamin?
Już we wstępie w zasadzie poruszyłem temat największej wady tej gry, która przewija się przez jej poszczególne elementy i nie pozwala stwierdzić, że SH: Homecoming jest grą znakomitą. No moment, przerwiecie, przecież powrót do początków, do pierwszego Silent Hilla to to, czego oczekiwaliśmy. Jasne, tak nam się może wydawać, natomiast tutaj nasza wyobraźnia i dziurawa pamięć dopowiada sobie to i owo i wydaje nam się, że kiedyś to było super, a potem już niespecjalnie. Otóż Homecoming jest żywym przykładem, że powielanie sposobu rozgrywki sprzed lat to niekoniecznie najlepszy pomysł. A po klimatycznym intrze, o którym pisałem już w pierwszych wrażeniach, czujemy się jak posadzeni przed PSone. Widok z 3 osoby, broń palna i biała, porozrzucani tu i ówdzie oponenci, wszechogarniająca mgła... Mógłbym tak długo, naprawdę.
Także sposób przedstawiania historii nie należy do najambitniejszych - ot, po nitce do kłębka. Na początku wiemy nic, albo bardzo niewiele i w zasadzie dopiero na zakończenie dowiadujemy się o co w tym wszystkim chodziło. Do tego większą część faktów związanych z miejscami, w których przebywamy poznajemy z wszelakich notatek, pamiętników itp. Może to i wiarygodne, że ludzie pozostawiają na stole kartkę z napisanymi kilkoma zdaniami, natomiast po obecnej generacji oczekuję nieco więcej. Tym bardziej, jeśli są to odkrywcze wiadomości typu - w tym więzieniu jest strasznie, nie karmią nas, a na dodatek torturują - patrząc na posokę na ścianach i psychopatycznych strażników jestem w stanie się tego domyślić sam.
Nie jest jednak tak, że nic w tej grze nie zagrało. Celem horroru jest przede wszystkim straszenie. Straszyć można oczywiście na zasadzie Residenta, tzn. rzucić nas w środek wsi ze 100 zombiakiami, 5 nabojami i poleceniem: wystrzelaj wszystkich, albo też klimatem. I to jest bardzo silna strona Homecoming - atmosfera budowana przez odpowiednią oprawę (odcienie szarości i brązu, raczej ciemno) i, a może przede wszystkim, muzykę. Przez większość czasu z głośników dobiegają tak niepokojące dźwięki, że momentami naprawdę trudno było mi wytrzymać ciężką jak ołów atmosferę. Miłośnicy gier nieco dłuższych niż ostatnie standardy także nie powinni mieć powodów do narzekań - pierwsze przejście to kilkanaście godzin jak nic, a dodatkowo w grze jest aż 5 zakończeń, co dociekliwym zajmie pewnie drugie tyle. Opowiadając o grze wcześniej narzekałem również na zagadki, że banalne i obrażają gracza. Na szczęście im dalej w las tym bardziej trzeba wytężyć szare komórki i chociaż momentami brakuje nieco podpowiedzi, to przy odrobinie szczęście można sobie ze wszystkim poradzić.
Double Helix, pierwszy w historii serii amerykański deweloper, zafundował graczom sentymentalną podróż w przeszłość z odwiedzaniem znanych lokacji włącznie. Zastosował znane wcześniej dobre patenty (m.in. niezniszczalna broń) co poskutkowało grą spełniającą rolę horroru, natomiast nieco odbiegającą od dzisiejszych standardów w temacie rozgrywki i opowiadania historii. To nie jest poziom Heavy Rain i rewolucjonizowania narracji w grach - to jest stara, dobra szkoła przygodówkowych strzelanin. Do wspomnianych wcześniej wydłużaczy przygody (zakończenia) dochodzi jeszcze element zbieractwa, który znalazł się tutaj trochę na siłę, ale także pozwolił na jeszcze dłuższe wyciskanie soków. Po wynalezieniu sposobu na oponentów, poziom trudności drastycznie spada, ale osobiście nie poczytuję tego za wadę - przynajmniej grę dadzą radę ukończyć nie tylko najwięksi maniacy gatunku, ale i przeciętny nabywca. Także bossowie, w pierwszym momencie nie do ugryzienia, później okazują się w dużej mierze niegroźni.
Należy również dodać, że gra jest wyjątkowo brutalna i zawiera kilka scen przerażających nie tylko katowaniem ciała ludzkiego na wiele sposobów, ale również ładunkiem emocjonalnym. Za Homecoming w żadnym wypadku nie powinny zabierać się dzieciaki.
To wszystko składa się na solidny produkt, któremu zabrakło jednak nutki geniuszu. Czy to wystarczy, aby przekonać do siebie nabywców, albo stawać jak równy z równym z korzeniami serii? Ja po ukończeniu już SH wiem ,że więcej po niego nie sięgnę - szanuję swoją resztkę włosów na głowie i nie mam zamiaru pozbyć się ich z powodu nieustannej nerwówki towarzyszącej graniu. Jeśli to jednak lubisz - to pewnie Homecoming ci przypadnie do gustu. Kto woli spokojnie poobijać kuleczki w Peggle (to ja), ten nie ma czego tutaj szukać. Chociaż tak naprawdę to fajna gra.
Jakub Tepper