Siedzę mu na ogonie, już po nim! - Dogfight 1942 [recenzja]

Siedzę mu na ogonie, już po nim! - Dogfight 1942 [recenzja]

Siedzę mu na ogonie, już po nim! - Dogfight 1942 [recenzja]
marcindmjqtx
11.09.2012 19:15, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

Oglądaliście Pearl Harbor? Jakimś dziwnym trafem można go było niedawno zobaczyć w telewizji, a to nieźle „nakręciło” mnie na podniebne strzelanie w klimatach II wojny światowej. Dlatego ochoczo sięgnąłem po nową grę od City Interactive. Jak udał się firmie debiut na cyfrowym rynku konsol?

„Dogfight 1942” to podniebna strzelanka, która pozwoli nam się wcielić w czterech pilotów walczących przeciwko państwom Osi. Gra rzuci nas między innymi do walki o Brytanię, do Afryki, na front wschodni oraz wyspy Pacyfiku. Trwająca 3 godziny kampania podzielona jest na dwa akty, a w każdym z nich znajdziemy kilka rodzajów misji. Najczęściej będziemy musieli stawić czoła wrogim oddziałom latających maszyn - w grze znalazło się jednak również miejsce na bombardowanie lotniskowców, celów naziemnych, eskortowanie innych maszyn, czy przechwytywanie tajnych pakunków z partyzanckich lotnisk. Jakiekolwiek jednak byłoby zadanie, prędzej czy później będziecie musieli stanąć do podniebnej walki, chociażby w celu zaliczenia zadań pobocznych. I to właśnie ten aspekt sprawił mi najwięcej radości.

Na samym początku musicie jednak zastanowić się, czego od „Dogfight 1942” oczekujecie. Jeśli jedynie dobrej, emocjonującej zabawy - wybierzcie normalny poziom trudności i zręcznościowy sposób sterowania. Naciśnięcie lewego spustu pomoże Wam wtedy w automatycznym namierzeniu celu, zmieniając jednocześnie kamerę na bardziej dynamiczną. Muszę jednak zaznaczyć, że w takiej konfiguracji gra nie nastręcza większych problemów, nie stanowi wyzwania. Sporadycznie pojawiają się limity czasowe (pasek życia naszych sojuszników, kończące się paliwo), ale rozgrywka jest tak skonstruowana, że wyrobicie się, zanim „zegar” przestanie odliczać. Spotkacie tu również kilku minibossów, choć uporanie się z nimi do najtrudniejszych należeć nie będzie i zapomnicie o nich już po kilku minutach. Ducha arcade czuć tu również dzięki zdobywanym podczas misji punktom oraz pojawiającym się combosom, zdobywanym za szybkie zestrzelenie kilku maszyn. Na końcu każdego etapu wyświetlany jest nasz wynik oraz liczba zdobytych gwiazdek - można ich uzbierać maksymalnie pięć.

Arcade to nie wszystko, możecie jeszcze wybrać realistyczny model sterowania. Tam jest już trudniej, ale dodatkowy wysiłek nie przekłada się na ilość frajdy płynącej z zabawy. Nie pogniewałbym się, gdyby tego trybu zabrakło, „Dogfight” najlepiej sprawdza się jako czysta zręcznościówka.

Jeśli szukacie wyzwania, zdecydujcie się na realistyczny model sterowania - to już wyższa szkoła jazdy. Może nie daje tyle przyjemności, ile zręcznościowy, ale nieźle podnosi poziom trudności, sprawiając, że „Dogfight 1942” daleko do frywolnych harców w chmurach i podniebnego zestrzeliwania eskadr wroga.

Ci wspaniali mężczyźni w swych błyszczących maszynach Trzeba przyznać, że City Interactive przyłożyło się do wizualnego i dźwiękowego aspektu gry. Całość prezentuje się bardzo dobrze, chwilami czułem, że obcuję z dużym, pudełkowym tytułem, a nie grą przeznaczoną do cyfrowej dystrybucji. Soczyste kolory nie pozwalają zlać się obiektom z otoczeniem, świetnie wygląda lot w stronę słońca, kiedy jego refleksy zalewają ekran. Samoloty są na tyle szczegółowe, że fani lotnictwa nie powinni mieć problemów z błyskawiczną identyfikacją około 20 maszyn dostępnych w grze. Trochę szkoda, że nie ma tu żadnego utworu wwiercającego się w umysł, takiego do nucenia pod prysznicem - muzyka jest jedynie tłem, dopełnieniem bardzo fajnie zrealizowanych dźwięków bitwy. Słychać, jak pociski wbijają się w samoloty przeciwnika, doprowadzając do efektownego wybuchu lub oderwania którejś z części maszyny. Gra została spolszczona kinowo  - w głośnikach usłyszycie więc anglojęzyczne dialogi, a na dole ekranu pojawią się polskie napisy.

Podniebne strzelanie sprawiło mi tyle frajdy, że na pewno powtórzę jeszcze tryb kampanii. Jest jednak kilka rzeczy, które muszę „Dogfight 1942” wytknąć. Po pierwsze, gra rozkręca się dopiero w okolicach czwartej, piątej misji pierwszego aktu. To zdecydowanie za późno, nawet jeśli przyjmiemy, że początek to tak naprawdę samouczek. Zbyt wiele osób może się zniechęcić monotonią pierwszych zadań i odłożyć grę na kupkę wstydu. Po drugie - brak trybu sieciowego. Dwuosobowa współpraca na podzielonym ekranie, przedstawiona w formie trybu przetrwania nie zastąpi niestety podniebnych starć w sieci, które aż proszą się o zrealizowanie. Nie podobał mi się również sposób fabularnego przedstawienia historii. Można było jakoś spleść ze sobą przygody czterech pilotów, dodać im więcej dramatyzmu i opowieści w tle. Niestety wyszedł z tego zlepek niezwiązanych ze sobą misji, które w jedno spina jedynie „dobra” strona konfliktu i przynależność do sił powietrznych. Nie obraziłbym się również, gdyby kampania trwała trochę dłużej niż 3 godziny.

Werdykt Bawiłem się dobrze, choć muszę zaznaczyć, że nie jestem weteranem tego typu gier. Jeśli odpowiednio dobierzecie poziom trudności i darujecie sobie realistyczne sterowanie, otrzymacie fajną, zręcznościową strzelankę, w której liczy się przede wszystkim podniebne szycie do przeciwnika i odznaczanie kolejnych, liczonych w dziesiątkach, ofiar. I to naprawdę daje frajdę, nawet jeśli będziecie chcieli pograć tylko kilka minut i zaliczyć wybiórczo „odfajkowane” już misje kampanii. „Dogfight 1942” daleko jednak do ideału - niestety przy takich perełkach letniej oferty XBLA, jak chociażby „Dust” albo „Mark of Ninja”, gra nie ma szans wyciągnąć od Was 1200 MSP. Jeśli jednak trafi się jakaś promocja i będziecie mieć ochotę postrzelać w przestworzach, warto po ten tytuł sięgnąć.

Paweł Winiarski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)