Shoot Many Robots - Dwa wymiary, masa broni i jeszcze więcej spalonych blaszaków
Palec skleił się wam ze spustem kontrolera? Bardzo dobrze się składa.
W przypadku „Shoot Many Robots” tytuł gry nie jest żadną zmyłką. Absolutnie cała zabawa sprowadza się tu do eksterminacji kolejnych fal atakujących blaszaków. Czasem mniejszych, czasem większych, ale zawsze mających przygniatającą przewagę liczebną. I to nawet pomimo faktu, że do walki z „tosterami” może stanąć do czterech graczy (dwóch lokalnie).
Wojtek Kubarek: Przepis na Shoot Many Robots jest bardzo prosty: weź Borderland, wywal niepotrzebną nikomu fabułę, zostaw charakterystyczny cell shading i masę broni, a to co zostanie przerób na platformówkę i VOILÁ, gra gotowa! To co mi sprawiało największą przyjemność to wspomniany wcześniej arsenał (koniecznie czytajcie opisy!), który wypada z przypadkowych robotów. Mamy 3 poziomy trudności (Normal, Hard i Insane). Im wyższy poziom tym lepszy znajdujemy ekwipunek, przy czym zauważyłem, że giwery z najlepszymi statystykami odblokować można jedynie poprzez mikrotransakcje - sprytne. Kilka słów o trybie kooperacji, który w przypadku dwóch graczy ubarwia rozgrywkę tak w przypadku czwórki na jednym ekranie wprowadza sporo niepotrzebnego chaosu. Shoot Many Robots polecam fanom tego typu gier.
Autorzy gry nie zajmowali sobie głowy wymyślaniem bzdurnej fabułki, która w jakiś sposób tłumaczyłaby fakt, że władzę nad światem objęły roboty i zmieniły go w jedno wielkie wysypisko. Włożyli natomiast mnóstwo pracy w wymyślenie tony różnorodnych rodzajów broni i gadżetów, w które możemy uzbroić bohaterów. Chociaż to słowo niespecjalnie pasuje do gromadki fanów strzelania do wszystkiego, co się rusza, którzy zdrowie uzupełniają łykiem piwa. Właśnie takie klimaty znajdziecie w „Shoot Many Robots”.
Wracając jeszcze na chwilę do tony sprzętu, który czeka na odblokowanie, naprawdę nie przypominam sobie gry spoza gatunku action RPG, która oddawałaby w ręce graczy równie rozbudowany arsenał. No może „Borderlands”, ale do tego porównania wrócimy później.
Ciężko zarobione nakrętki, będące w grze walutą, możemy wydać zarówno na dobrze znane giwery wzorowane na rzeczywistym uzbrojeniu żołnierzy, jak i odjechane projekty. Wspólny mianownik zawsze jest jeden - frajda z przyglądania się temu, jak szybko kosimy przeciwników.
Równie bogaty wybór mamy w kwestii dodatkowych elementów uzbrojenia, choć większość z nich nie wygląda jak coś, co mogłoby mieć militarne zastosowanie. Motyle skrzydła pozwalają szybować w powietrzu, hełm budowlańca lądować z hukiem na przeciwnikach, a lepsze gacie - wykonywać bardziej mordercze wślizgi. To tylko kilka przykładów - opcji jest mnóstwo, a lektura specjalnych właściwości każdego z przedmiotów to często początek salwy śmiechu. Wbrew pozorom dziwaczny wygląd nie stoi w sprzeczności z faktem, że specjalne cechy poszczególnych gadżetów wyczuwalnie wpływają na sposób grania. Tworząc ekipę, zadbajcie o to, by np. każdy nie wybrał potężnej gwintówki, która strzela rzadko i na króciutki dystans.
Gdy już się wystoimy, czas ruszyć na łowy.
SMR to - pod względem rozgrywki - nieszczególnie urozmaicona strzelanina 2D, która rzadko pozwala na ściągnięcie palca ze spustu. Prujemy do wrogów idąc, prujemy skacząc, a gdy wymagana jest odrobina precyzji - prujemy także stojąc w miejscu. W zasadzie to tyle - przeciwnicy nie są specjalnie zróżnicowani, ich coraz potężniejsze odmiany w trakcie kolejnych rozdziałów zabawy powoli zastępują słabsze. Niestety w każdym z nich odwiedzimy te same plansze, co sprawia, że po kilku godzinach nie zaskoczy nas ani otoczenie, ani przeciwnicy. Dotyczy to też bossów, którzy także przechodzą proces recyclingu. Oni przynajmniej potrafią jeszcze zrobić wrażenie swoim wyglądem, czego nie można powiedzieć o reszcie gry.
Autorzy zdecydowali się na cel shading (oto i kolejne nawiązanie do „Borderlands”), ale nie było to szczególnie udane posunięcie. Strasznie brakuje tu cieszących oko detali i o ile tła i same plansze jeszcze jakoś wyglądają, o tyle rozmyte postacie na pierwszym planie robią kiepskie wrażenie. Nie są też zbyt ciekawie animowane, a szkoda.
Mamy więc niesamowity wachlarz uzbrojenia i gadżetów, które raz po raz testujemy na kolejnych hordach coraz silniejszych przeciwników. Chęć zobaczenia kolejnych zabawek jest mocarna i trudno się oderwać, ale z uwagi na powtarzalność elementów i brak szczególnych ekstrawagancji i świeżych pomysłów, grą powinni się zainteresować głównie fani „Contry” czy „Metal Sluga”(tylko nie przesadzajcie z oczekiwaniami - SMR to mimo wszystko nie ta półka).
Ich nie odrzuci mało skomplikowana rozgrywka, nie zniechęcą momenty, w których siła wrogich oddziałów jest zwyczajnie za duża i trzeba trochę „pofarmić” nakrętki, by podbić poziom i kupić lepsze uzbrojenie. No i w końcu - doświadczenie z podobnych gier przyda się im na wyższych poziomach trudności, gdzie z początku niepozorna wyprawa kilku pijaczków zmienia się w rzeź, podczas której trzeba się uwijać jak w ukropie i automatycznie reagować na każde zagrożenie. Tam jest już prawdziwy hardcore.
Nie jest to gra dla każdego, ale nierozpieszczani przecież fani tego gatunku na pewno powinni jej dać szansę. I pokazać ją znajomym.
Maciej Kowalik