Shiness: The Lightning Kingdom - recenzja. jRPG rodem z... Francji
Oby przynajmniej tak dobrze poszło rodakom tworzącym Regalię.
Shiness nie jest grą, dla której musicie rzucić wszystko. Ma sporo braków. Ale też bardzo łatwo wciąga gracza w swój świat, a niektóre pomysły trzeba pochwalić. Choć w dużej mierze gra oryginalna nie jest. Produkcja studia Enigami przypomina bryk z całego gatunku. Skondensowany w 20-godzinną opowieść.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Enigami
Wydawca: Focus Home Interactive
Data premiery: 18.04.2017
Wymagania: Intel Core i5-2400/AMD FX-8320; 4GB RAM; 1 GB AMD Radeon HD 6950/NVIDIA GeForce GTX 560
Graliśmy na PS4. Grę do recenzji udostępnił wydawca, zdjęcia pochodzą od redakcji.
Podany w ślicznej oprawie audiowizualnej, z disnejowskim sznytem, który łatwo pozwala wyobrazić ją sobie jako bajkę oglądaną co weekend w okolicach południa.I ta bajka by się przydała. Bo gracz jest wrzucany od razu na głęboką wodę. Fantastyczne światy mają to do siebie, że trzeba czasu, by zrozumieć kto jest tu kim. Shiness nie pochyla się nad tym problemem. Jesteś Chado (a może Shadow?), twój kumpel to Porky, a w poszukiwaniu mitycznej krainy zbłądziliście na planetoidę, którą zamieszkuje masa rozmaitych ras. I toczy się na niej wojna pomiędzy dwoma królestwami. O tę babkę, którą dopiero spotkaliście.
I jest jeszcze tytułowe Shiness, które tak bardzo chce się dostać do tej mitycznej krainy, że co jakiś czas wybiera sobie czempiona, który je tam doprowadzi. Niespodzianka - to ty. Dlatego widzisz to latadło. Ale... nie mówi ci ono wszystkiego. Nawet jeśli instynkt podpowiada, że jesteś jak Frodo, a niektórzy NPC prawie cytują przy tobie "Władcę Pierścieni". Towarzysze przygody milczą. Z wyjątkiem kapitalnie dynamizowanych komiksowych kadrów, gdy słychać świetny voice acting, a one same wyglądają jak komiks, który chciałoby się obejrzeć. Szkoda, że wychodzą na pierwszy plan tak rzadko.Fabularnie grę trawi rozdwojenie jaźni. Bo niby mamy tę wielką misję do wykonania, ale ostatecznie okazuje się ona tylko klamrą spajającą rozdziały, w których robimy coś innego. Niby zawsze w konkretnym celu, ale trudno nie odnieść wrażenia, że guzdrzemy się w wacie mającej spulchnić grę. W okolicach czwartej godziny wyprawy po kwiatek mający uleczyć księżniczkę, próbowałem przypomnieć sobie jej imię. Bez skutku. Tak mocno gra oderwała mnie od historii księżniczki. Ale to nie do końca wada.Dziwne rozwiązanie - owszem. Ale Shiness zabiera nas w kapitalne lokacje i wrzuca w tygiel problemów, których tło chciałoby się poznać lepiej. Po finalnej walce na lodowcu nieco zwilżyły mi się oczy. Historia porzuconych braci też była super. Kraina Gendys wydaje się wulkanem, zdolnym wyrzucać ciekawe opowieści. Może Shiness to tylko początek? Bo tak naprawdę nie ma tu wiele do roboty poza głównym wątkiem z przyległościami. Znajdziemy tablice ogłoszeń namawiające do polowania na potwory czy misje poboczne, ale najlepsze rzeczy dzieją się obok nich. I nie trzeba się nimi przejmować, bo nawet płynąć z nurtem i tak levelujemy odpowiednio szybko.
"Nie trzeba się tym przejmować" powinno być zresztą mottem przyświecającym wielu elementom gry. Francuzi musieli w którymś momencie stwierdzić, że pewne elementy w jRPG muszą być rozdmuchane ponad miarę. Stąd masa zbieranych przedmiotów, które nie nadają się do niczego poza sprzedażą. Albo barterem, ale by się w tym systemie rozeznać trzebaby taszczyć je wszystkie. Stąd też mnóstwo umiejętności, które się do niczego nie przydają (ale o tym później), stąd tony pożywienia, które niby ma przynosić różne efekty, ale tak naprawdę liczy się tylko to, które przywraca zdrowie. Nie przejmujcie sie tym. Ani koligacją każdej postaci z żywiołami.Ani próbą zrozumienia czemu rasa shelków nie ceni wakisów. Albo czemu jedno z miast jest usadowione na plecach latającej płaszczki. Przypadkiem dowiedziałem się, że można kupić tu sobie lokalny odpowiednik chocobo - amosa. Kupiłem, nawet w droższej, opancerzonej wersji. I nie przydał mi się do niczego. Szczytem są kupowane za grubą kasę umiejętności, których sensu nie poznamy do momentu wyposażenia w nie bohatera. Dopiero wtedy, w osobnym menu przeczytamy konkretny opis techniki. Która najpewniej się nie przyda, bo będzie wymagać sekwencji trzech przycisków, a Shiness ma problem z łapaniem combosów.Shiness stroi się na jRPG. Udaje grę większą niż tak naprawdę jest. Ale ma też jedną świetną (w teorii) rzecz - system walki. Nie turowy, nie mieszany, nie mylący gracza. Gdy przychodzi do kopania tyłków, Shiness staje się bijatyką. Zawsze 1 na 1, choć można zmieniać się na ringu z towarzyszami, z czego lubią korzystać również wrogowie. Z paskami życia, uderzeniami pięścią, kopami, blokami i parowaniem. Na papierze wygląda to super. W starciach z przeciwnikami o niższym poziomie też. Parując ich pociski, odbijamy je do "nadawcy", odpowiedni zawodnik w ringu jest odporny na magię wrażego żywiołu, a po posłaniu przeciwnika na deski można zafundować mu potężny super cios.Ale Shiness nie wymaga grindu, co jest dobrą wiadomością. Ale i złą, bo zwykle walczy się z przeciwnikami o poziom, dwa "mocniejszymi". Jeśli należą do gatunku dążącego do zwarcia jest spoko. Jeśli atakują magią z daleka jest problem. Seria pocisków wody, ziemi czy natury prędko stanie się waszym ulubionym sposobem zabijania. Wrogowie też go znają, oszołomienie po pierwszym przyjętym ciosie trwa na tyle długo, by kolejnego nie dało się zablokować. Ani odbić. A pasek pozwalający to robić ładuje się seriami ciosów w mazak, więc uciekający wrogowie denerwują szczególnie.
A bossowie nie muszą nawet uciekać. Hitboxy? Zapomnijcie, tu obrywa się stojąc metr od ciosu, kamera wariuje tak, że nie wiadomo, w kórą stronę uciekać z obszarowego czaru. Blok jest żenująco nieskuteczny, a super-cios przy skipnięciu jego długaśnej animacji często nie zadaje wrogowi żadnych obrażeń. Mnóstwo walk przegrywałem lub wygrywałem nie wiedząc w zasadzie czemu. Ot, coś się stało. Mocno wkurza też opóźnienie, przez które czasem nie zdążymy wyskoczyć z areny czy zjeść ciasta. A mówiłem już, że każdemu z bohtaterów cztery przedmioty do użycia w walce ustawiamy osobno? Autorzy liczyli tu chyba na jakąś taktykę. Ja każdemu dałem ten sam zestaw mniej lub bardziej leczących potraw i tyle. W trakcie walki nie ma czasu na taktyczne myślenie. A opcji zmiany przedmiotów podczas bitwy nie ma.Sporo złego o najważniejszym elemencie gry napisałem. To napiszę jeszcze trochę o bugach, których jest w grze pełno. Czasem są fajne - jak wrogowie ginący od samego wpadnięcia na arenę, czasem wkurzają, gdy zawieszony w powietrzu bohater nie może trafić przeciwnika. Albo irytują, gdy jakaś zagadka wymaga precyzji, o której deweloper nie pomyślał. Takich zagadek nie ma tu wiele, ale zdarzają się; i powiedzmy, że czasem faktycznie dają radę.Ale jest w Shiness urok. Jest moc przyciągająca do konsoli. Powyżej wyrzuciłem z siebie wszystkie zarzuty, a teraz mogę napisać, że grę Wam polecam. Bo choć każdy zobaczy, że system walki ma wady, to wkurzją one rzadko. Bo nad większością niedociągnięć gry przechodzi się właśnie na zasadzie "nie przejmuj się". Bo to przede wszystkim fajna bajka.