Shank 2 - bezwzględny zabójca trzyma formę
Shank powraca. Jest szybszy, zwinniejszy, silniejszy, jeszcze bardziej brutalny oraz, co najistotniejsze, lepszy niż w pierwowzorze. I nosi nową koszulkę, w kolorze krwi.
14.02.2012 | aktual.: 08.01.2016 13:22
Shank miał od czasu swoich ostatnich przygód 1,5 roku przerwy, ale wcale nie wyszedł z wprawy. Choć nie jest już zawodowym mordercą, cały czas świetnie potrafi ciachać stojących mu na drodze wrogów. Zaraz, zaraz, ale kogo ma zarzynać Shank? Przecież pomścił już śmierć ukochanej...
Tak, pomścił, tyle że pojawił się nowy problem - i to znacznie większego kalibru. Ojczyzna Shanka dostała się pod okupację okrutnego dyktatora, który poluje na mieszkańców, chcąc znaleźć odpowiednie serce do przeszczepu. W dodatku za jednego z potencjalnych dawców obrał sobie przyjaciółkę głównego bohatera gry. Shank nie ma więc wyjścia i wyrusza w krwawą wędrówkę, poczynając od płonącego miasta, poprzez dżunglę, doki czy kurort wypoczynkowy, kończąc na głównej bazie tyrana. Posługując się analogią filmową, powiedziałbym, że Shank to coś w rodzaju „Maczety”, zaś jego kontynuacja może budzić skojarzenia z „Bękartami wojny”.
Lokacje są bardziej urozmaicone niż w oryginale i prezentują znacznie szerszą paletę barw. Oprawa graficzna utrzymana jest w charakterystycznym, ręcznie rysowanym stylu, postacie są znakomicie animowane, zarówno pierwszy plan, jak i tła ogląda się z wielką przyjemnością, a gra ani przez chwilę nie traci na płynności. Dodajcie do tego niezłą muzykę, właściwie dobrane dźwięki, znakomicie zrealizowane przerywniki filmowe i otrzymacie grę, której pod względem technicznym trudno cokolwiek zarzucić.
Trudno się też przyczepić do czegoś w kwestii rozgrywki. Dzięki usprawnionemu sterowaniu, nowym ruchom Shanka i zastąpieniu przycisku bloku przyciskiem kontry, wyrzynka wrogów jest jeszcze bardziej satysfakcjonująca, dynamiczna oraz efektowna. Wraz z postępami w grze poznajemy nowe typy wrogów: przerośniętych osiłków, dzikusów z dżungli, wilki czy zabójczo szybkie wojowniczki. Nie wystarczy wyczucie czasu, refleks i sprawne naparzanie w przyciski - w trakcie starć trzeba też stosować odrobinę taktyki, bo właściwie każdy rodzaj przeciwnika wymaga od nas innego podejścia. Na masywnych postaciach idealnie sprawdza się piła mechaniczna bądź młot, lekkich i zwinnych wrogów najlepiej potraktować tytułowymi shankami, zaś nieprzyjaciołom walczącym na dystans najłatwiej odpowiedzieć serią z pistoletu.
Warto też rzucać granaty, koktajle Mołotowa, podstawiać miny i korzystać z elementów otoczenia - rzucać skrzyniami, podnosić broń po wrogach, strzelać z działek stacjonarnych albo uruchamiać śmiercionośne mechanizmy, takie jak masywna skrzynia opuszczana na głowy opryszków. Istotne jest również łączenie ciosów i korzystanie z kontrataków, kiedy tylko nad głową rywala pojawi się wykrzyknik. Wybraną ofiarę można na przykład podrzucić, ostrzelać z pistoletów, gdy znajduje się w powietrzu, następnie szybko skontrować cios stojącego obok przeciwnika, a potem szybko wskoczyć na pierwotny cel, który po upadku leży na ziemi, i dokończyć dzieła piłą mechaniczną. Tempo i satysfakcja z udanej akcji - niesamowite. Wszystkiemu towarzyszy naturalnie, tak jak w pierwowzorze, odpowiednio duża dawka krwi i brutalności. Niektórych finisherów nie powstydziliby się nawet bohaterowie „Mortal Kombat”.
Mimo że walka w „Shanku 2” stanowi jakieś 80% rozgrywki, to dzięki wszystkim wymienionym urozmaiceniom bardzo trudno o nudę i rutynę w prowadzeniu starć. Wisienką na torcie są konfrontacje z bossami, które odbywamy pod koniec każdego etapu - pomysłowe, wymagające i angażujące.
Sekwencje platformowe występują relatywnie rzadko, niemniej także sprawiają masę frajdy i potrafią być równie emocjonujące, jak pojedynki z przeciwnikami. Chyba największe wrażenie zrobiła na mnie sekwencja, w której Shank uciekał przed ogromną kamienną kulą. Skakanie nad zabójczymi kolcami, bieg po rozpadającym się moście, zjazd na linie, huśtanie się kilka metrów nad ziemią, a na końcu, gdy kula znajdowała się już dosłownie centymetry od Shanka, skok na położoną wyżej półkę skalną. Uff, serce zabiło mi szybciej.
Maciej Kowalik: „Shank 2” jest obowiązkową pozycją dla fanów nawalanek. Gra się w niego świetnie, bo każde naciśnięcie przycisku przekłada się na świetnie animowany cios, który zachęca do kolejnego klepnięcia pada. Czy jest dużo lepszy niż „jedynka”? W zasadzie nie - to wciąż ta sama gra. Na pewno jednak jest ciekawszy, bardziej dopracowany i sprawia więcej frajdy. Dawno nie grałem w ciekawszą nawalankę. Duży minus dla autorów za zamienienie kooperacyjnej kampanii na survival. Nie jest zły, ale przypięcie graczy do jednej planszy spodoba się tylko fanom maksowania wyników. Tu nie ma parcia do przodu i jarania się kolejnymi bossami. Może stąd niższa niż w przypadku pierwowzoru cena.
Programiści z Klei Entertainment co chwilę zaskakują nas nowymi sytuacjami i przez całą grę z powodzeniem utrzymują wysokie tempo akcji. Szkoda tylko, że tryb fabularny można bez problemu ukończyć na normalnym poziomie trudności zaledwie w 3 godziny, bo po obejrzeniu napisów końcowych czułem pewien niedosyt.
Sytuację trochę ratuje system osiągnięć, motywujący do ponownego przejścia gry, a także tryb Survival. Rzeczony tryb to wariacja szalenie popularnej Hordy. Wraz ze znajomym (lokalnie bądź przez Internet) na trzech dostępnych mapach musimy odpierać kolejne, coraz trudniejsze fale nadciągających wrogów, starając się utrzymać przy życiu i chronić trzy składy zaopatrzenia. Gra się przyjemnie, można się wciągnąć nawet na kilkadziesiąt minut, ale to wszystko. Fajne urozmaicenie, choć znacznie bardziej podobała mi się kampania kooperacyjna z „jedynki”.
Werdykt „Shank 2” to wzorcowy przykład kontynuacji. Twórcy jeszcze ulepszyli świetne fundamenty rozgrywki z oryginału, dodali sporo drobnych usprawnień i nowości oraz upiększyli swoje dzieło. To nie rewolucja (i słusznie), lecz ewolucja we właściwym kierunku. Fabuła nie ma tu żadnego znaczenia, liczy się tylko radosna, niezobowiązująca i szalenie sycąca wyrzynka przeciwników, tak jak w najlepszych dwuwymiarowych brawlerach sprzed lat. Za cenę 800 MSP/36 zł dostaniecie parę godzin intensywnej, wciągającej, niemal idealnie zrównoważonej rozrywki - dla fanów „jedynki” to zakup obowiązkowy. Jeśli zaś jeszcze z „Shankiem” nie mieliście do czynienia, to spróbujcie się do niego przekonać, choćby pobierając demo. Wbrew pozorom nie zrobi Wam krzywdy.
Adrian Palma