Sea of Thieves jest idealne do snucia morskich opowieści
Chodź, młody. Postaw staremu piratowi kufel grogu i posłuchaj, jak się żeglowało.
29.01.2018 | aktual.: 29.01.2018 14:20
I co, szczurze lądowy? Pływać byś chciał, tak? Morskiej przygody zaznać, tak? Plądrować, rabować i na dno posyłać nieszczęśników, co? Jużeś się napalił na to jak na tawernianą dziewkę u Szczerbatej Bertie na Tortudze! To posłuchaj, syreni wypierdku, jak to naprawdę jest, bo w papuziej rzyci byłeś, jeśli o morskie wojaże chodzi!Pamiętam to lepiej niż porannego kaca po szczynach, co w tej tawernie do picia dają. Czterech nas było, a ona jedna – Krwawa Betty Sue. Powiesz, co tam baba na czterech chłopa zdziała, ale ja ci odrzeknę, że to strasznie wredna suka była. Za to dama! Galeon! I to nie z tych wypierdków co teraz pływają. Całe trzy maszty i 200 stóp zdrowego babska! I trzy pokłady, na których prawie 800 łasztów towaru mogła upchnąć. A ruszała się gorzej niż wyglądała. Zapanować nad nią, to jakbyś wiatru zakazał sobie w dupsko wiać.Ale daliśmy radę. Czterech nas, kurrrrrdebele, było! Nie takich jak wy, obszczymury, huncwoty, pieprzone miglance! Jaja żeśmy mieli! Jak Milczący Barnaba, co ustami ruszał, a dźwięków nie wydawał! Na rejsie był tak pijany, że gdy chcieliśmy ustawić się do kolejnego broadside’a, potknął się i tak przypieprzył w handszpak, że potem był Jednookim Barnabą. Ale czekaj, bo my tu do broadside’ów doszliśmy, a to jeszcze cała przygoda przed nami. To chwila, tylko usta zwilżę.BERTIE! Daj no tych delfinich szczyn, co je tu zamiast grogu serwujesz! A, muzykę jeszcze jaką nam zagrajcie!Nie czytacie ani klasycznej zapowiedzi, ani wrażeń, ani tym bardziej recenzji. To po prostu fabularyzowany zapis jednej z przygód, które razem z ekipą miałem w ten weekend, podczas ogrywania zamkniętej bety Sea of Thieves.
Wbrew temu, co możecie sobie pomyśleć, niewiele jest tu zmyślone i nawet ksywki załogi odzwierciedlają rzeczywistość. Na przykład Milczący Barnaba w prawdziwym życiu naprawdę nazywa się Barnaba, a "Milczący" dlatego, że zapodział gdzieś headset od Xboksa i nie mógł się z nami komunikować głosowo.
I właśnie to jest w tej grze najfajniejsze. Sama rozgrywka opiera się na dość prostych zasadach, ale to, co tam się dzieje, bardziej przypomina sesję RPG, niż typowego multiplayera.No to powiem ci, że wcale nie był 24 lutego i żadna mgła też nie zeszła. Władowaliśmy się we czterech na Betty Sue, to znaczy Milczący Barnaba, Wąsaty Martin, Kicający Joe i ja. Barnaba silny chłop był, to od razu do handszpaka się rzucił i trach, kotwica poszłaaaa! W górę poszła, nie że łańcuch się zerwał. Za kogo nas masz?! Wiatr akurat postanowił być łaskawy i ładnym baksztagiem szliśmy na zachód, gdzie wyspa z zakopanym skarbem czekała. Tam to we miarę szybko poszło, jakiś szkielet pruł do nas z armaty, ale go raz, dwa uciszyliśmy salwą burtową. Szkoda, że poszło na to pół amunicji, ale kto piratowi zabroni!Co prawda Wąsaty mógł przewidzieć, że cholerny galeon to jednak coś tam stępki ma, a i w miejscu nie stanie. Barnaba i Joe też nieopierzeni jacyś, albo pewnie pijani, albo oba, kto wie. No, w każdym razie ja do nich się drę: REFUJ TE SZMATY, BO NA MIELIZNĘ IDZIEMY!, a ci nic. Stoją jak merczanty pod Dover i się gapią w niebo. Co by nie przynudzać szczegółami – wpieprzyliśmy się w mieliznę jak pirat w cycki portowej dziewki po długim rejsie. Szczęście, że deski mieliśmy i wiadra, to połataliśmy Betty i wylaliśmy to, czym się biedna opiła. Ale skarb nasz, a na morzu – pamiętaj – to się liczy! I żeby nie zatonąć, to w sumie też.Skrzynie wylądowały w ładowni, a grog w brzuchach. Dobrze, że beczułkę ze sobą wzięliśmy, bo od żarcia tych cytryn to człowiekowi się gęba bardziej wykrzywia niż jakby go szkorbut dopadł. O, właśnie! BERTIE! Język sam się nie rozwiąże! Dolej! O czym to ja? A...Zachęceni łatwą zdobyczą od razu ruszyliśmy na drugą wyspę. Tym razem Euros postanowił ścisnąć poślady i zamiast pięknego, południowo-wschodniego wiatru, dostaliśmy pieprzonym mordewindem po oczach. A że zgraja była już zbyt pijana na jakiś sensowny hals, to my temu wiatru postanowiliśmy w gębę napluć. Mądre to nie było, bo to jak z sikaniem - pod wiatr się nie robi. Ale szła ta nasza Betty Sue. Powoli, ociężale, ale szła do przodu.Szczęście, że Joe zachował na tyle trzeźwości, by przez lunetę z bociana okolicę obserwować. I tak nam wypatrzył pierwszą ofiarę. Stała w zatoce, prawie po drugi dek w wodzie, tak napuchnięta od skarbów była. Załoga z niej zeszła skrzyń po wyspie szukać, więc my cichaczem się zakradliśmy, ładnie burtą ustawiliśmy i jak plunęliśmy ze wszystkich rur, to…To wcale nie było jak w piosence, bo szybko na dno nie poszła. Tyle, że mieliśmy przewagę, bo choć z wiatrem w gębę, to jednak w ruchu, a oni na kotwicy. Już drę się: DO ZWROTU PRZEZ SZTAG, SUCZE SYNY! I tutaj, młody, opowieść wstrzymamy i opowiem ci, jak ważny jest klar na deku, a już szczególnie przed walką.Bo widzisz, jak klaru nie ma, to taki Milczący Barnaba się potknąć może. A jak się potknie, to nie dość, że przypieprzy mordą o handszpak w szpilu i kotwicę zwali, to jeszcze w takielunek się zapląta i z grotmasztu szmaty zrzuci. O jak nas zatrzymało wtedy! Aż prawie z bukszprytu wyleciałem, bo akurat postanowiłem sobie tam stanąć i zatańczyć!Szczęście takie, żeśmy szybko się pozbierali. Wiesz, z niejednego pieca chleb się jadło, a jakoś tak się zawsze składało, że wiele z tych pieców mężów miało, to i dupę w troki się człowiek szybko nauczył brać. Nieszczęście takie, że tamci też zaczęli ogarniać i się odgryzać. I tak sobie pluliśmy wzajemnie i może nawet byśmy z tego uszli, gdyby nie fakt, że połowę kul na tamtego szkieleta zużyliśmy. No, młody, pora na kolejną lekcję życia.Matkę oszukasz. Ojca oszukasz. Nawet celnika w porcie oszukasz. Ale matematyki to ty nie oszukasz. A wredna z niej suka i jak ci się żelastwo do dział skończy, to strzelać nie będziesz. Jakby tego było mało, Wąsaty tak się zapatrzył na walkę, że znowu nas w skały władował. I tak sobie stoimy, a oni podpływają, ustawiają się ładnie i jak nie pieprzną broadside’a… Tyle, cośmy z Joem zdążyli skrzynie chwycić i na nich do wyspy dopłynąć. Barnabę i Martina Latający Holender wziął do załogi. Nawet, kurrrrrrdebele, po śmierci press gang cię dorwie.To my sru na tę wysepkę, jakąś jaskinię znaleźliśmy, skrzynie zrzuciliśmy i czekamy nie wiadomo na co. Kule policzyliśmy, po pięć nam zostało do pistoletów i muszkietów. Tanio skóry nie sprzedamy! A tamci krążą jak rekiny wokół rozbitków. Raz nawet próbowali na ląd zejść, ale jednego ustrzeliłem, a reszta szybko pierzchła na łajbę.Chwila wytchnienia nie trwała długo, bo wiedzieli już, gdzie się zadekowaliśmy, a mieli okręt i armaty. Powiem ci, młody, że wtedy pierwszy raz zacząłem tak poważnie o życiu myśleć i tym, czy byłem dobrym człowiekiem. Z tej zadumy wyrwał mnie Joe, który przykicał (stąd jego ksywka) i zaczął się wydzierać o jakimś dziale i jednej, jedynej kuli.Jedną kulą to ty wiesz, gdzie i jak bardzo możesz się posmyrać, ale lepiej odejść z pieprznięciem niż pełnymi gaciami. Joe załadował, wycelował i strzelił. Ja to już swoje w życiu widziałem i od razu wiedziałem, że bokiem pójdzie. Kąt za duży. I do dziś się zastanawiam, czy to ja mam jakieś oko krzywe, czy Posejdon ten ostatni raz się nad nami zlitował, bo kula walnęła prosto w achterdek, gdzie akurat tamci dumali, jak najlepiej nas podejść.I tak sobie tamta krypa zaczęła płynąć bez sternika, ale poważne problemy dopiero się dla nas zaczynały. Grog nam się skończył, a Joe na trzeźwo jest jeszcze gorszy do zniesienia niż po pijaku. Na spacer zatem poszedłem, dalej kontemplować swój marny żywot, gdy nagle na horyzoncie coś mi migać zaczęło!Patrzę, no kurrrrrdebele kolejny płynie! I już pal licho, że walczyć nie ma czym, ale na trzeźwo umierać to tak zwyczajnie nieludzkie jest. Siadłem sobie ze smutkiem na twarzy i przekleństwem w ustach, czekając na nieuniknione. Tamten się nie śpieszył, ładnie burtą ustawił, no jak nic zaraz pieprznie z czego tam ma. I już praktycznie oczy zamykałem, bo po co na to patrzeć, kiedy zauważyłem, że coś nie do końca jest, jak być powinno. Bo czemu jeszcze nie strzela?Wyjmuję lunetę, a tam – kurrrrrdebele – Barnaba, teraz Jednooki po tej przygodzie z handszpakiem. I Wąsaty Martin. I to nie na jakiejś tam łajbie, tylko na naszej Krwawej Betty Sue! Na trytonie jajca, jak ja się wtedy ucieszyłem! Uratowani! Jeszcze szybko wykopaliśmy co na wyspie było do wykopania, bo ratunek ratunkiem, ale utrzymanie damy kosztuje, a ten portfelik nie jest bez dna, i rychło do portu.Tak żeśmy się radowali na pokładzie Betty, że Wąsaty Martin znowu nas na skały wpieprzył. Przy samym porcie. Pewnie się, łajza, już na dziewki zapatrzył, bo Betty tak od łupów spuchnięta, że tamte od razu się nas witać rzuciły.I tak sobie stoimy na tych skałach, kadłub dziurawy, wody nabiera, już z drugiego deku się przelewa. Wtedy powiedziałem sobie, że nie! Że pierwej z dupy mi płetwy wyrosną, niż pozwolę jej zatonąć. Jak żeśmy się do wiader i młotków rzucili, tośmy Betty szybko połatali i jakoś do kei się dotarabanili. Ale to lata temu było, teraz trochę inaczej, bo parowce na morzach i oceanach, a prawdziwych piratów już nie ma…Pytasz, młody, gdzie dziś takie przygody człowieka spotkać mogą? Ha! Nie na Karaibach! Ani nie przy Botany Bay! Morze Złodziei się ten akwen nazywa i choć nie raz przyszło mi na jego dnie rum z Davym Jonesem popijać, to jak wszystkie dziewki portowe kocham, nie mogę się doczekać kolejnej wyprawy!