Scarlet Nexus, czyli gra niczym anime [Pierwsze wrażenia]
Scarlet Nexus to najbardziej przypominająca anime gra, z jaką miałem do czynienia. Jest nawet bardziej animo-mangowa, niż gry będące adaptacjami popularnych animacji. Dzięki temu, a może mimo to, gra się w nią całkiem przyjemnie.
Scarlet Nexus jest grą z gatunku jRPG, która opowiada historię… no właśnie. Bardzo chaotyczną. Przynajmniej na początku. Do wyboru mamy dwie postacie - Yuito Sumeragiego i Kasane Randall.
Yuito to młody człowiek, który wstąpił w szeregi Other Suppresion Force (OSF). Swoją decyzję motywował tym, że gdy był dzieckiem, jeden z funkcjonariuszy uratował go przed nawiedzającymi świat gry "Innymi" (ang. Others), którzy chcą wysysać ludzkie mózgi. Yuito dołączył do OSF, by nieść pomoc ludziom. Jego ojciec, który dzierży władzę w kraju, nie jest z tego faktu zadowolony, ale wydaje się wspierać syna w jego wyborze.
W odróżnieniu od Yuito, Kasane nie wstąpiła do OSF z własnej woli. Została zwerbowana ze względu na swoje elitarne umiejętności. Bo w świecie Scarlet Nexus nic nie jest proste.
Do OSF mogą dołączyć ochotnicy, ale trafiają tam też najbardziej utalentowani młodzi ludzie, którzy potrafią posługiwać się swoimi specjalnymi mocami wywoływanymi przez specjalny hormon odkryty w ludzkim mózgu. Każda z przedstawianych nam postaci dysponuje inną mocą i m.in. na jej podstawie formowane są drużyny, którymi przyjdzie nam grać.
Główni bohaterowie posiadają zdolność psychokinezy i wykorzystują ją do okładania przeciwników leżącymi dookoła elementami otoczenia. Ponadto Kasane posługuje się atakami dystansowymi, podczas gdy Yuito preferuje klasyczną walkę mieczem.
Chaos w fabule
Jeśli chodzi o tło fabularne, to na tym etapie gry pozwolę go sobie już szerzej nie opisywać. Dzieje się dużo. Bardzo dużo. We wstępnej fazie gry co chwilę rozmawiamy z kilkoma postaciami, poznając kolejne i kolejne. Fabuła od razu rozszczepia się na kilka wątków i trzeba być skupionym, żeby się nie pogubić. Początek ogranicza się do brania udziału w misjach treningowych i poznawania kolejnych bohaterów.
Rozgrywka dość szybko nabiera tempa, bo w każdej misji "coś idzie nie tak" i trafiamy na silnych przeciwników, dzięki czemu mamy uzasadnione nadmierne wyzwania, z którymi mierzymy się jako świeżaki. Szybko okazuje się też, że w grze możemy formować drużyny, dzięki czemu każda z misji wymaga nieco innej strategii. A to dzięki dobremu systemowi walki.
System walki Scarlet Nexus
Założenia systemu są proste - tłuc ile wlezie. Ale znacznie uprzyjemnia to możliwość korzystania z pomocy kompanów. Każda z postaci, które możemy mieć w drużynie, może nam udzielić swojej specjalnej mocy. A opcji jest dużo. Po kilku godzinach gry przez moją ekipę przewinęło się około siedmiu postaci, które tworzyły ją w różnych konfiguracjach. Jest to przyjemne urozmaicenie, na każdą wyprawę ruszamy bowiem z innym wachlarzem umiejętności.
Wadą, która jest dla mnie irytująca to dziwnie działające autonamierzanie. Na Scarlet Nexus przesiadłem się bezpośrednio z remake'a Final Fantasy VII i trudno było mi przestawić się na inne działanie funkcji lock-on. W najnowszej produkcji Bandai Namco owszem, po wciśnięciu przycisku R3 namierzamy wroga, ale nasze ataki nie są automatycznie skierowane w jego stronę, jeśli się poruszamy. Jest to dość nieintuicyjne, ale da się przyzwyczaić.
Świat, historia i rozgrywka w Scarlet Nexus
W Scarlet Nexus lądujemy w New Himuka - mieście przyszłości, które utrzymane jest w dość standardowej stylistyce znanej z anime. Mamy więc wysokie budynki, hologramy, jest poprawnie, ale nic ponadto.
Na dużą pochwałę zasługuje natomiast design przeciwników. Ten, kto wpadł na tak abstrakcyjne twory, musiał mieć naprawdę otwartą głowę. Wystarczy spojrzeć na obrazki, by uznać, że jest co najmniej ciekawie i intrygująco, a przy tym lekko niepokojąco.
Jeśli zaś chodzi o fabułę, jak wspomniałem, jest bardzo przeładowana informacjami, poznajemy całą masę postaci, które mają sporo do powiedzenia, a jakby tego było mało, wysyłają do nas wiadomości i rozmawiają podczas misji. Trudno to wszystko spamiętać.
Do tego dochodzą przerywniki filmowe, które filmowe są tylko czasem. W większości przypadków na ekranie widzimy dwie "gadające głowy", co jest zabiegiem znanym ze starszych gier jRPG, a w tle zmieniają się kadry, które to z kolei mają, prawdopodobnie, budzić skojarzenia z mangą.
Między etapami, w których wykonujemy normalne misje i poznajemy fabułę krok po kroku, pojawiają się także fazy, gdy otrzymujemy zadania związane z budowaniem więzi z naszymi towarzyszami. A to oznacza, że dostajemy jeszcze więcej dialogów, w sporej części w temacie przyjaźni i romansów. Warto jednak zauważyć, że gra nie wymaga skupiania się na tych kwestiach. Wszystko możemy pominąć, pobiec za wykrzyknikiem i złoić skórę kolejnym dziesiątkom "Innych".
Minusem dla mnie jest recykling lokacji. Być może są tu fani tego zabiegu, ja niezbyt lubię przechodzić tę samą mapę kilkukrotnie na jednym etapie rozgrywki.
Podsumowując moich pierwszych kilka godzin w grze. Scarlet Nexus to dobra gra dla fanów japońszczyzny. Inni gracze mogą się zmęczyć konwencją ze stereotypowymi postaciami z anime (chłodna Kasane, jej urocza siostra, rywalizujący ze wszystkimi koleś w okularach itp.), ale sam gameplay pełen błysków i wybuchów jest dobrym odmóżdżaczem.
Pewne jest jednak jedno. Zanim gra doczeka się ode mnie pełnej recenzji, upłynie trochę wody w Wiśle. Jest to tytuł obszerny, a w dodatku, żeby przejść ją w stu procentach, należy zrobić to obiema postaciami. Ich historie się nieco od siebie różnią. Mój werdykt na dziś? Jak najbardziej warto spróbować.