Sami sobie jesteśmy poziomem trudności?
Jak wiemy, gry stają się coraz łatwiejsze, a prawdziwi gracze zawsze grają na najwyższym poziomie trudności. A co jeśli nawet najłatwiejszy poziom trudności zaczyna sprawiać problemy?
Ostatnio gram sobie w Assassin's Creed 2, produkcję, w której sporo pracy włożono w jak najpłynniejsze poruszanie się po dachach i pokonywanie różnych wysokości. Wystarczy wcisnąć dwa przyciski, a Ezio skacze, przeskakuje, wspina się i nie muszę się nawet nad tym zastanawiać. I to ogłupia, bo często zapomnę zdjąć palca z guzika i spadam gdzieś w mrok uliczki, albo źle wyceluje i ląduje na jakimś strażniku i muszę poświęcić czas na ucieczkę.
A przecież Assassin's Creed uważany jest za całkiem łatwą grę.
j_uk_dev na forum Gamecornera napisał o swoich kolejnych bojach z Uncharted 2 - po skończeniu gry na poziomie trudności "crushing" wraca do niej aby postrzelać sobie na "easy"... i mimo to miewa problemy.
Pytanie jest więc takie: czy mimo, że dostosowujemy poziom trudności do naszych umiejętności i nastroju nie działa to też trochę na odwrót? Czy niski poziom trudności nas rozleniwia, a przez to zaczynamy popełniać błędy?
Czy może ma to więcej wspólnego właśnie ze stopniem ogrania danej gry - gdy dobrze już ją znamy i myślimy, że nic nas nie zaskoczy nie jesteśmy tak skoncentrowani jak podczas pierwszego seansu i dlatego właśnie idzie nam "gorzej"?
A może chodzi o to, że bardzo szybko wypadamy z formy w grach zręcznościowych? Ja najlepiej to widzę na przykładzie gier muzycznych - wystarczą dwa miesiące przerwy i nie jestem w stanie płynnie wrócić do Guitar Hero na poziomie "hard" - muszę wcześniej zrobić kilkanaście piosenek "rozgrzewki" na "medium". Może więc w kłopotach z Uncharted 2 na "easy" jest tak samo?
I dalej, jak często zdarza Wam się powrócić do jakiejś gry tylko po to, aby bez zobowiązań postrzelać sobie do ludków lub ścigać się z niewymagającymi przeciwnikami dla samej radości bezstresowej jazdy?
Konrad Hildebrand